***
Tag Archives: śnieg
Z dala od sieci
Przez ostatnie dziesięć dni życie w naszym zamku zamarło; paskudna grypa dopadła niemal wszystkich domowników i to akurat wtedy,gdy spadł wreszcie śnieg, a mróz wymalował cudne kwiaty na szybach. Wszystkiemu winna ta wstrętna, quasi- wiosenna pogoda na przełomie grudnia i stycznia , istna wylęgarnia wszystkich możliwych świństw grypowych i ich pochodnych.
W chwilach , gdy mogłam stać o własnych siłach, oglądałam śliczny, zimowy świat przez okna i marzyłam o prawdziwej sannie i zdrowym, rześkim ,mroźnym powietrzu w moich ukochanych lasach.
Rzecz jasna, gdy wreszcie zmartwychwstałam ,temperatura na dworze zrobiła się nagle z minus pięciu- plus dziesięć stopni C.Nie ma srebrnych kwiatów na szybach, nie ma czystości białego śniegu; wicher, błoto i ogólnie ohyda. Gdy patrzę dziś na zdjęcia wschodniej Polski, wydaje mi się, że oglądam jakiś film z odległej krainy, nie wierzę!
Może uda mi się niedługo znów jechać w góry i poszukać Białej Pani. Tymczasem wybaczcie moją długą nieobecność ( żeby było mi jeszcze weselej,od kilku dni nie mam swego pc… ) i zrozumcie mój zachwyt i tęsknotę za prawdziwą zimą.
Taką uwielbiam:
*
Do zobaczenia niebawem!
Angie
***
Pożegnanie Szklarskiej i wyprawa do Harrachova
Wypoczywając w Szklarskiej Porębie, trudno oprzeć się pokusie i nie wyskoczyć do oddalonego zaledwie kilkanaście kilometrów Harrachova. Tym bardziej, że połowa naszej ekipy to miłośnicy skoków narciarskich:)
Pomimo tego, że konkurs skoków w Harrachovie odbył się kilka tygodni temu , zwiedzenie skoczni i miejsc znanych nam z wypraw letnich, było jazdą obowiązkową.
W ostatni dzień zimowych wczasów wyruszyliśmy więc do Harrachova.
Zanim jednak udaliśmy się w drogę, należało pożegnać się z naszymi ulubionymi miejscami:
Tuż przy naszym domku Potok Kamieńczyk
Nakarmić naszych podopiecznych:
Zerknąć na malowniczo położoną, naszą ulubiona karczmę, o wdzięcznej nazwie ” U Chochoła”
I w drogę serpentynami i górskimi przełęczami:
Zbliżamy się do dawnego przejścia granicznego w Jakuszycach.
Zdjęcia zza szyby samochodu nie są wyraźne; widać jednak piękno zimy w górach.
W dali: kolejna szkółka narciarska / tu: biegi/ . W okolicy Jakuszyc widać jak wielu jest miłośników sportów zimowych
Wreszcie na miejscu.
Harrachov
Wbrew pozorom, mamy niezły kawałek do skoczni. Wysiłek wynagradza dość dobra pogoda i piękne, okoliczne lasy
Niektórzy wdrapali się na małą skocznię, tylko po to, aby usiąść na desce startowej ;
Idziemy mostem nad hotelem na duże skocznie; te, na których odbywają się międzynarodowe zawody :)
Dopiero tu, u podnóża skoczni, widać ich ogrom.
Idziemy wyżej, coraz wyżej.
Wdrapujemy się wciąż pod górę:
*
Po długich wędrówkach, postanowiliśmy się ogrzać i coś zjeść w jakimś przyjemnym miejscu.
Całkiem przypadkiem, trafiliśmy tu:
Restauracja należąca do byłego mistrza w skokach narciarskich:
A tu, dla każdego coś dobrego:
Jak przyjemnie czasem patrzeć zza okna na zimę ;)
Jest późne popołudnie. Czas wracać do domu, do kraju :)
***
*Białe Skały i Góry Izerskie*
W przedostatni dzień ferii przyjechał do nas Pierworodny wraz z moim szanownym Bratem.
Nie mieliśmy sprecyzowanego planu wycieczki, ale pewne było, że nie będziemy dreptać po samej Szklarskiej, choć ta czarowała widokami:
Po krótkim namyśle, postanowiliśmy iść na Białe Skały. To nieduży szczyt, właściwie jeszcze w obrębie Szklarskiej Poręby.
Całe miasteczko rozrzucone jest na mniejszych i większych górkach; chodzenie tylko po nim ,może nieźle zmęczyć.
Wspinaliśmy się ostro pod górę, gdy zadzwoniła kontrolnie moja Pani Matka. Usłyszawszy mój zdyszany głos, krzyknęła:
– dziecko, ty masz duszność, wzięłaś inhalator??!
Chwilę trwało, gdy wyjaśniłam Mamie, że to nie duszność , a zwykła zadyszka. Z kilku powodów zdrowotnych zabronione mam wspinaczki górskie. Czegóż jednak nie zrobi się, aby choć na chwilę poczuć się znów młodym i silnym? ;)
Przed nami, ukryte za drzewami Białe Skały. Stąd nie wydają się wcale takie duże ;)
*
Ciężko się szło pod górę, ale gdy zdobyliśmy skały i stanęliśmy na ich szczycie, całe zmęczenie nagle gdzieś znikło.
Przed nami bowiem rozpostarł się widok na Szklarską Porębę oraz samą Szrenicę:
Wysoko i stromo:
Jak już się weszło, trzeba jakoś zejść ;)
*
Idziemy pięknym , świerkowym lasem:
Doszliśmy na Górkę Hutniczą
A na niej nieczynny wyciąg narciarski :
*
Napadało śniegu, oj napadało! ;)
*
Widok na Góry Izerskie:
Wysoki Kamień– szczyt Gór Izerskich
Czas wracać, zapada zmrok.
*
Tym razem dzwoni Szanowny Ojciec. Obowiązkowy meldunek z trasy
gdzie dokładnie jesteśmy, jaka pogoda i wspomnienia wspólnych wycieczek sprzed lat.
*
Jeszcze tylko około 2 km w dół i będziemy w domku.:)
A nazajutrz wyprawa do Harrachova.
Hej góry, góry! ;)
***
cdn.
Góry, potoki i Wodospad Szklarki
Wyprawa nad Wodospad Szklarki miała być najłatwiejszą. Mieliśmy iść najłagodniejszym szlakiem , kilka kilometrów lasem, wzdłuż drogi jeleniogórskiej. Okazało się jednak, że była to nasza najtrudniejsza i najcięższa z górskich wypraw.
Zabłądziliśmy, niepotrzebnie weszliśmy na czarny szlak, z którego w końcu niechcący zboczyliśmy. Na pocieszenie spotkaliśmy w wielkiej śnieżycy w górach grupkę osób, która też pomyliła drogę. Znaleźliśmy się w wielkim, starym lesie. Wleźliśmy na jakąś górę, gdzie napotkany wędrowiec powiedział nam, że, aby dojść do szlaku musimy wracać około kilometra stromo w dół…
Z tego odcinka nie ma zdjęć; byliśmy wszyscy zbyt skupieni na tym, by nie poślizgnąć się i nie spaść w jakąś przepaść.
Trzymając się drzew i wystających z ziemi korzeni, pomagając sobie nawzajem, pełzliśmy powoli w dół.
W końcu znaleźliśmy nasz szlak i dotarliśmy nad przepiękny Wodospad Szklarki.
Wyruszamy z Górnej Szklarskiej . Dziarsko przed siebie.
Wchodzimy na czarny szlak. Ostro pod górkę. A widoki zapierają dech:
Ktoś myślał, że nie daję rady? ;)
I znów pada dziś śnieg!
Przed nami piękny, świerkowy las.
I za chwilę rozpęta się śnieżyca. Zabłądziliśmy…
Wszystko oblodzone, małe potoczki próbują spływać z gór. Ślisko, gdzie my jesteśmy??
Uff, wreszcie znaleźliśmy szlak. Niestety najtrudniejszy, po całkowicie oblodzonych kamieniach!
Obowiązkowy meldunek z trasy
Dla ciekawych historii wodospadu:
Wracamy.
Tym razem łagodniejszym, zielonym szlakiem. Napomknę tu, że gdy zerknęliśmy w tył na góry, z których dosłownie zsunęliśmy się , zobaczyliśmy tuż przed ścieżką pod górę tabliczkę z napisem:
NIEBEZPIECZEŃSTWO- OBLODZONY SZLAK!
( niestety nikomu nie przyszło na myśl, aby uwieńczyć to fotografią )
Podziwialiśmy potok Szklarkę i wszystko wokół:
Choć…
chwilami jest tak ślisko, że można zjeżdżać na..własnej kurtce ;)
A po drodze dziwy, a po drodze cuda :
Gdy wróciliśmy, zastał nas już mrok. Trzeba było iść na zasłużony, dobry obiad.
Dla młodych takie maleńkie pizze :
A dla mnie
makaron zapiekany w sosie beszamelowym, z prawdziwkami i kaparami. Mniam!
W domku obowiązkowo pączki, przecież był Tłusty Czwartek. Coś malutkiego na rozgrzewkę i obowiązkowo partyjka kości przed snem
***
cdn.
*W słoneczny, zimowy dzień*
SZKLARSKA PORĘBA
Esplanada – podobno dla młodych i odważnych.
Myślicie, że nie pojadę…? ;)
Jadę. Najpierw powoli pod górę…
Potem..
Trudno było w porę uchwycić obiektywem mknące saneczki;)
Spacerkiem pod górę. Urzeka piękne, błękitne niebo i bielutki śnieg;
I te wspaniałe, stare, majestatyczne świerki
***
cdn.
Chojnik
Dla Marysi:)
Często lubię wracać do miejsc, w których już byłam. I nie tylko dosłownie, fizycznie znów w nich być; lubię przenosić się w przeszłość i wracać wspomnieniami.
Kiedyś, dawno temu ( a może wcale niedawno? Przecież czas jest rzeczą względną ) , gdy byłam małą dziewczynką, zawsze w zimie jeździłam z Rodzicami i Rodzeństwem na ferie w góry.
Karkonosze są oddalone od Wrocławia zaledwie około 100 km. Dla mnie i mojego Rodzeństwa, wówczas kilkuletnich dzieci, wydawało się to olbrzymią odległością. Tym bardziej, że jeździliśmy zwykle pociągiem.
Jaka to była atrakcja! Ten stukot kół pociągu, te tunele i widoki ,najpierw nizin, potem pagórków i wreszcie gór! Zimy wtedy były prawie zawsze śnieżne i mroźne; jeśli jednak nawet u nas, w mieście była plucha, oczywiste było, że tu, w górach będzie śnieg.
A czego mogą bardziej chcieć zimą dzieci? Mieliśmy swoje ulubione śniegowe kombinezony– my( ja i siostra) jasne, nasz młodszy brat ciemny, granatowy. Ponieważ nasz dom wczasowy był położony na dość dużej górce, już w pociągu , tuż przed stacją docelową Mama zakładała nam te kombinezony. A my cieszyliśmy się, że zaraz będziemy w górach! :)
Mieszkaliśmy w Zachełmiu , w niedużym domu wczasowym, należącym do AE, w której pracował Ojciec. Wtedy istniały jeszcze tzw wczasy zakładowe. W naszej rodzinie podział był jasny: w lecie jeździmy nad morze z Mamy zakładu pracy, zimą w góry z Ojca uczelni.
Przepadaliśmy za Zachełmiem. Cudowne było wspinać się pod górkę do naszego domu wczasowego( choć Księżnej Matce mniej to podobało się ;) Świetne było też schodzenie ,dobre 200m. w dół ,do innego domu wczasowego na posiłki:)
Ale najcudowniejszym był dla nas widok z naszych okien na położony na przeciwległym wzgórzu zamek!
Wieczorami Ojciec zabierał nas na spacery na sankach po okolicy. Zaczepialiśmy swoje saneczki jedne o drugie, a On ciągnął ten mini- kulig. Niedaleko zaczynał się las i bardzo baliśmy się tam chodzić wieczorem, choć Ojciec zapewniał, że tam jest bezpiecznie.
Największym wyzwaniem dla nas jednak okazało się to, gdy Ojciec kiedyś oznajmił: idziemy dziś na Chojnik!
Chojnik- ten zamek, który widzieliśmy z naszych okien!
Między wzgórzem, na którym stał Chojnik , a tym, na którym był nasz dom wczasowy, rozciągała się rozległa dolina. Na szczęście tamtędy prowadził jeden ze szlaków turystycznych i wśród śnieżnych zasp była wydeptana ścieżka.
Szliśmy dziarsko przed siebie zdobywać zamkową górę. Ojciec uzbroił nas w wielkie kije, po to, by łatwiej było nam pokonywać trasę. Oczywiście, w swoim stylu, żartował, że to po to ” gdyby napadły nas wilki”. Był mistrzem tworzenia napięcia!
Wspinaliśmy się pod górę ; najpierw szybko i wesoło, potem z coraz większym trudem. Księżna była bardzo niezadowolona, że Ojciec wybrał najtrudniejszy szlak. Ciągle dąsała się:
-nie damy rady a dziećmi! Coś Ty wymyślił! Wróćmy!
– damy radę. Idźcie za mną!
Szliśmy za Ojcem posłusznie. Czasem brał na ręce naszego młodszego brata i niósł . Potem szli trzymając się mocno za ręce. Pani Matka zabezpieczała tyły – szła na końcu , asekurując mnie i moją siostrę.
Doszliśmy wreszcie pod sam Chojnik. Wyglądało to ,mniej więcej, tak:
Mniej więcej, bo dziś, po tak wielu latach, nie jestem pewna, czy szliśmy akurat tamtędy ;)
Tak czy inaczej : widok był niemal identyczny:)
Aby wejść na sam Chojnik, trzeba było jeszcze pokonać oblodzone skały. Pomimo tego, że droga zabezpieczona była specjalnymi łańcuchami, Pani Matka i tak była wściekła:
-zabijemy się wszyscy! Co za idiotycznym pomysłem było iść tutaj tędy!
– damy radę- powtórzył Ojciec. Ja wejdę na górę, Ty mi podawaj dzieci. A wy-zwrócił się do nas- macie trzymać się z całych sił łańcuchów!
Wspólnymi siłami zdobyliśmy szczyt! I zamek.
A tam czekały nas niesamowite opowieści. Zapamiętałam jedną:
Dawno, dawno temu, pewien książę miał córkę. Na imię jej było Kunegunda. Była to panna piękna, lecz bardzo wyniosła. Obiecała sobie, że wyjdzie tylko za tego, który zimową porą, objedzie konno zamek. Było to niemożliwe i każdy ze starających się o jej rękę śmiałków, ginął w przepaściach.Aż znalazł się jeden, dzielny i odważny rycerz, który pokonał trudną drogę. Kunegunda zakochała się w nim, bo, prócz tego, że dzielnym, to pięknym młodzieńcem był. Rycerz jednak pokłonił się nisko Kunegundzie i odjechał w siną dal. Próżna panna , nie mogąc znieść upokorzenia, rzuciła się w przepaść.
Natomiast prawdziwa historia zamku wygląda tak:
Prawdopodobnie już w końcu XIII wieku istniał tu dwór myśliwski, wzniesiony przed 1292 rokiem przez księcia świdnicko jaworskiego Bolka I Surowego. W latach 1353-64 książę świdnicko jaworski Bolko II Mały wzniósł na szczycie murowaną warownię.
W 1364 r. oddał go w zastaw niejakiemu Thimo von Colitzowi, który ku zaskoczeniu księcia prędko sprzedał nabyte prawa do zamku królowi czeskiemu Karolowi IV Luksemburczykowi. Wprawdzie Karol IV pozostawał sojusznikiem księcia, zbyt silnym jednak, by śląski Piast pozwolił mu długo posiadać ważny strategicznie zamek. Dlatego też czym prędzej Chojnik z rąk Czecha wykupił i… w 1368 r. zmarł. Opiekę nad zamkiem przejęła wdowa po Bolku II – Agnieszka Habsburska, która w 1381 r. przekazała zamek rycerzowi Gotsche Schaffowi – od imienia którego ukuto potem nazwisko Schaffgotsch.
W rękach Schaffgotschów twierdza pozostawała nieprzerwanie aż do 1634 r. kiedy jednego z nich – Hansa Ulrycha II oskarżono o zdradę cesarza Fryderyka II, uwięziono i rok później ścięto, jego dobra zaś wraz z Chojnikiem, mocą cesarskiego rozkazu, skonfiskowano. Do Schaffgotschów zamek powrócił w 1648 r., nie zamieszkali w nim jednak, odnajdując swą siedzibę w Cieplicach. Do opieki nad twierdzą już wówczas chętnie odwiedzaną zwłaszcza przez kuracjuszy z pobliskich Cieplic, wyznaczyli śląskiego rytownika i szlifierza szkła Fryderyka Wintera. W 1675 r. podczas sierpniowej burzy piorun uderzył w zamek i spowodował wyniszczający go pożar. Od tego czasu Chojnik pozostaje malowniczą ruiną, jednym z najpopularniejszych celów karkonoskich wycieczek. W 1822 r. ulokowano w jego murach gospodę i bazę górskich przewodników, a ok. połowy wieku otwarto niewielkie, funkcjonujące do dziś schronisko turystyczne „Na Zamku Chojnik”.
http://www.karpacz.net/atrakcje-w-okolicy-39/zamek-chojnik-2313/historia-2314/
Chojnik, jaki pamiętam i znam:
Byłam na Chojniku wiele razy. Choć pamiętam go głównie z wypraw zimowych z Ojcem, byłam tam nie raz z moimi dziećmi.
Nigdy jednak nie wdrapywaliśmy się tam zimą;
Chojnik w zimie został już na zawsze „zarezerwowany”
dla mego Ojca:)
Może jednak niedługo znów wejdę na zamkową górę zimą.
Skoro troje dzieci kiedyś dało radę..;)
Źródła:
http://www.chojnik.pl/pl/zamek
http://www.karkonosze.ws/wezel_szlakow_zdjecie_5456.html
Polskie Drogi Zimowe
Lubię zimę, lubię śnieg i piękne widoki, ale gdy mam zimą jechać samochodem, zwyczajnie szlag mnie trafia.
Niestety rano musiałam wyjść spod ciepłego koca i zawieźć swe Pierworodne Szczęście na stację kolejową. 12 km wśród lasów i pól. Do stacji prowadził syn. Rzadko przeklina, ale tym razem nie wytrzymał
-mama, fuuck, cholernie ślisko! Tu nikt nie odśnieżał!
Oczywiście. Tego należało się spodziewać. Nic nowego przecież.
Wracałam sama, 30- 40 km/h , w porywach udało się wycisnąć nawet 60km/h . Ponieważ nie było na drodze żywego ducha, zatrzymałam się kilka razy, by fotografiami uwieńczyć dzisiejszą jazdę. Jedno, co przychodziło mi na myśl, to: ile śniegu musiałoby napadać, by w końcu ktoś zajął się drogami? 30 cm, pół metra czy może więcej?
Przed skrzyżowaniem z drogą wojewódzką . Jest tam maleńki podjazd; przez chwilę zastanawiałam się, czy uda się bez tańca na szosie wjechać na główną.
***
Nasza wojewódzka .Ktoś może powie, że przesadzam, histeryzuję, bywało gorzej. Owszem, bywało gorzej, ale wyobraźcie sobie, że pod tą cienką warstwą śniegu jest sam lód. Zanim pojawił się śnieg, padał marznący deszcz.
Od trzech dni pada śnieg, raz mocniej, raz słabiej. Od kilku dni trzyma mróz.Przez te trzy dni nie wyjechały żadne służby drogowe.
***
A to już nasza droga krajowa. Tu może coś jeździło i sypano czymś drogę. Choć wydaje mi się, że największą zasługę w tym, że można normalnie tu jechać, mają TIRy, które wyjeździły śnieg.
***
Po zatankowaniu przy głównej, wracamy na naszą wojewódzką. Też główną…
Drugi most na drodze. Ten największy, nad Odrą.
Trzeci most , nad przyklasztornym jeziorkiem.
Za drzewami klasztor. Jeszcze tylko 2 km i dom!
***
A pod domem ktoś wiernie czeka.
Zwykle gdy wjeżdżam na podwórko , wybiegają mi na powitanie moje psy i koty. Teraz jest zbyt zimno i psy wolą wylegiwać się w cieple domu. Kotki na kaloryferach.
Tylko ten Jegomość nie wróci do domu, póki mnie nie ma.
Wierny …jak pies? ;)
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.