Until u hate me…

 

Until….

-To dziwne, podoba mi się ta piosenka.
-Pomimo tego, że taka chałowata, młodzieżowa,dzisiejsza,że taka z tego świata, którego nie cierpisz?
-Tak, pomimo tego. Bardzo podoba mi się. Może przez tę zmienność rytmu.
-Zmienność rytmu… Stała zmienność rytmu. Ja.
-O tak! Zmienność..rytmu. Ty, dokładnie Ty! Ty, Kochanie..
-Mnie się też podoba. Mimo wszystko i pomimo. Wsłuchaj się. Nie tylko w rytm.

I’m gonna love you
Until you hate me
And I’m gonna show you
What’s really crazy
You should’ve known better
Than to mess with me harder

Pani Rózia, straszna piwnica, szafirki i róże*

Zawsze, gdy widzę szafirki, przypomina mi się…

20130505710

Mieszkaliśmy w zielonej, spokojnej dzielnicy Wrocławia. Nasz dom, szara, spora willa, był moim ukochanym miejscem na Ziemi.
Znałam wiele pięknych miejsc, każde letnie wakacje i ferie zimowe spędzaliśmy z Rodzicami w różnych kurortach, w bajecznych morskich i górskich okolicach; nic jednak nie było tak kochane, jak nasza stara willa z dużym, straszącym holem i jeszcze bardziej straszącą piwnicą. I tajemniczym Gabinetem Dziadka, gdzie ze ścian spoglądali na nas uwiecznieni na płótnach pędzlem różnych artystów, nasi przodkowie.
Gabinet Dziadka sąsiadował w Pokojem Fortepianowym. Pokoje dzieliła szklana, nieprzezroczysta ściana. W ścianie tej były takie same, szklane i nieprzezroczyste drzwi, przez które można było wejść z Pokoju Fortepianowego ( który w rzeczywistości był dużym salonem z pięknym czarnym fortepianem przy długich, białych zasłonach okiennych) do straszącego Gabinetu z portretami.
Pokój Dziadka był fascynujący nie tylko dlatego, że przodkowie z obrazów zerkali na nas, ani, że nie wolno nam było bez obecności starszych, zaglądać do księgozbiorów Dziadków; z Gabinetu można było wyjść przez podwójne, szklane drzwi do najcudowniejszego miejsca na świecie- do naszego ogrodu.
Droga do ogrodu wiodła też przez piwnicę, a raczej trzy piwnice, do których trzeba było zejść po krętych schodach. Najpierw trafialiśmy na przedsionek małej kotłowni, potem, gdy już przemknęliśmy obok starego pieca, był kolejny przedsionek trzech pomieszczeń: garażu, spiżarni i pralni. Do spiżarni nigdy nie chodziliśmy; było to zbyt ciemne i straszne miejsce.
Poza tym przez nią nie można było dojść do celu, czyli do naszego ogrodu. Drzwi od garażu były zamknięte przez Ojca na klucz i nigdy nie wchodziliśmy tam. Jedyną drogą do ogrodu , było przejście przez starą, nieużywaną od lat pralnię. Pralnia była bardzo dużym i dość jasnym pomieszczeniem; miała dwa zakratowane okienka, przez które, gdy wspięliśmy się na starą balię, widać było krzak bzu i irysy w ogrodzie. Wystarczyło już tylko zeskoczyć z balii, pokonać kilka schodków w górę, otworzyć zamknięte na duży klucz drzwi, pokonać kolejne kilka schodków i nagle byliśmy już pod starym ,wielkim orzechem w ogrodzie.
Często chodziliśmy przez piwnice do ogrodu.Ponieważ jednak przejście przez nie było zawsze wyprawą z dreszczem,
( szczególnie odkąd pewna starowinka opowiedziała nam o duchu złej kobiety wałęsającym się w podziemiach naszego domu) , najbardziej lubiliśmy schodzić do ogrodu z tarasu Dziadka Gabinetu. Mimo wszystko oczy przodków były mniej straszące, niż jakiś piwniczny duch!
Niestety ogromne , szklane drzwi tarasu otwierane były głównie w wolne dni, gdy Dziadek i Rodzice byli w domu.
Wtedy, w ciepłe, wiosenne i letnie dni, otwierano też szeroko okna salonu, a ja siedząc na schodkach do ogrodu, wsłuchiwałam się w dźwięki chopinowskich etiud, sonat, ballad i preludiów, z wielkim kunsztem wydobywanych z fortepianu przez mego Ojca. Patrzyłam wtedy na ogromny,wiekowy dąb, gdzie pląsały wiewiórki i wtórując Chopinowi, śpiewały ptaki. Nie myślałam wtedy ani o duchu z piwnicy, ani o złych rzeczach, wyczytanych po cichu w książkach Dziadków; myślałam o tym, ze świat może być naprawdę piękny.
(…)
Na co dzień opiekowały się nami dwie Babcie- jedna rodzona, druga siostra Mamy naszej Mamy, nasza Ciocio- Babcia. Byliśmy jednak tak pełni energii i niemal nie do upilnowania, kłóciliśmy się i biliśmy bez przerwy, że Babcie, wolały zamykać na klucz piękne, szklane drzwi salonu i Gabinetu Dziadka;) Pozostawała nam droga do ogrodu przez straszne piwnice.
Nic to, nic! ;) Ogród był najważniejszy!
Wielki, stary dąb rósł w ogrodzie sąsiadów. Nie mogłam zrozumieć, czemu nie u nas. Marzyłam, by wspinać się na niego hen, hen wysoko , usiąść w jego potężnych konarach i choć raz zobaczyć z bliska wiewiórki i mieszkające tam ptaki:)
Dąb dawał ogromny cień na ogródek sąsiadów i częściowo zacieniał inne ogródki. Pisano petycje do władz, by wyciąć go. Na szczęście nigdy nikt nie wydał zgody. Chyba moje dziecięce łzy miały taką moc.
Kochałam to olbrzymie, stare drzewo. Sąsiedni ogród, przez nie był inny ,niż wszystkie. Nic nie mogło tam rosnąć, z wyjątkiem kilku owocowych drzew, krzewów porzeczek, irysów, róż i mnóstwa paproci.
Podziwiałam je i śnieżnobiałe konwalie, które wiosną nieśmiało wychylały swe kwiaty spod cienia dorodnych ,paprociowych pióropuszy. A te rosły coraz bardziej z dnia na dzień, budząc coraz większy mój zachwyt.Czasem, gdy w czerwcu Dziadek zakładał swój elegancki garnitur i szedł na koniaczek i brydża , chowałam głęboko pod poduszkę klucz od tarasu i w nocy, nie patrząc na ściany i oczy przodków, biegłam do ogrodu sprawdzić, czy nie ma czasem gdzieś pod dębem kwiatu paproci :)))
Przepadałam za starym dębem i ogrodem sąsiadów.
Nasz ogród był inny. Ponieważ było nas troje, Dziadkowie postanowili zrobić z ogrodu miejsce tylko dla nas.
Mieliśmy swoją huśtawkę- łódkę, w miejsce fontanny brodzik i swój własny, drewniany , mały domek, nazwany natychmiast
” Domkiem dla Lalek” . Dziadkowie zostawili tylko krzew bzu, trochę irysów i róż. Reszta- jabłoń, morela, śliwa, grusza i połacie trawnika, były dla nas. I jeszcze śliczny świerk, tuż obok Domku dla Lalek:)
Szaleliśmy w naszym ogrodzie, biliśmy się i godziliśmy i tak prawie bez przerwy. Prawie, bo..
Bo od wschodniej strony graniczył z nami pewien przepiękny ogród.
*

Pani Rózia
Pani Rózia była gospodynią w domu naszego sąsiada, pana docenta S., starszego, dystyngowanego pana. Pan doc.S. był wdowcem, jego dzieci,młodzi ludzie oddani nauce, szybko uciekły z PRL( u) . Podobno gdzieś daleko, za ocean.
Pan docent S. mieszkał sam w dużej willi i czasem tylko w ciepłe dni wychodził na taras pooddychać świeżym powietrzem i delektować się widokiem i zapachem róż. Róż, które od lat pieściła Pani Rózia.
W ogrodzie docenta S. nie było ani huśtawki, ani paproci, ani cudownego dębu. Słońce, słońce tańczyło wśród pięknych, ozdobnych traw, jasnych ścieżek i nawet gęstych gałęzi owocowych drzew. Była tam czereśnia, której gałęzie opadały na nasz Domek dla Lalek. W lipcu właziliśmy na dach domku i niczym pazerne stado szpaków wyżeraliśmy czereśnie;)
Ale najpiękniej było wczesną wiosną.
Gdy jabłoń i grusza budziły się z zimowego snu, a bez próbował zakwitać, u Pani Rózi , pod naszym płotem, pojawiały się różnokolorowe tulipany i cudnie pachnące, niebieskie kwiatuszki.
Uwielbiałam je. Szafirki. Zastanawiając się , czy to grzech , sięgałam małą rączką za ogrodzenie i zrywałam je.
Grzech? Zaniosę Babci, Ona wytłumaczy wszystko.
-nieładnie zrywać kwiatki z obcego ogródka!
– ale my mamy tylko róże i kilka irysów Babciu…
-nie mamy innych kwiatków, bo zdeptalibyście wszystkie. Nie wolno rwać z ogródka sąsiadów!
– a jeśli przez kratkę rosną już prawie u nas?
– to nic. Nie należy rwać!
Pamiętam Ją siedzącą w jasnym, wiklinowym, bujanym fotelu. Czytała nam Mickiewicza, Słowackiego , potem Sienkiewicza i Norwida i w końcu Witkacego. I wciąż powtarzała zasady pisowni w j. polskim. Czasem mieliśmy dość tej gramatyki i literatury ,ale Babcia i tak zawsze przemycała swoje ;)
( …)
Zerwałam dla Babci bukiet szafirków.I tulipana..tak przy okazji. Ale gdy powiedziałam, Babci, że spytałam Panią Rózię, czy
pozwoli mi zerwać dla mojej Babci kwiatków wiosennych zza płotu, bo my nie mamy
Babunia nie była zachwycona.
Ale w końcu uśmiała się :)
Latem ogródek Pani Rózi kwitł. Dosłownie.
Lubiłam patrzeć na ten ogród. Czasem, gdy budziłam się rano, przed wyjściem do szkoły, musiałam zerknąć na wschód. Tam, gdzie słońce budząc się , delikatnie dotykało różnokolorowych róż. Bo w ogrodzie Pani Rózi było sto róż.
Różowe, herbaciane, żółte, białe i czerwone. Tych najwięcej; ogrodowe, parkowe i pnące.A Pani Rózia co dzień rano przychodziła, by je podlać.
Nasze róże nigdy nie były tak piękne , choć też były dumne i pyszne, jak to róże.
Pani Rózi dorodne róże ozdabiały alejki w głębi ogrodu docenta S.
(Dlatego łatwiej było mi przynieść Babci czerwoną różę spod Salki Katechetycznej ;)
Wiem, że Babcia , mimo wszystko, cieszyła się. )
*
Ogródek Pani Rózi był dla mnie czymś niezwykłym. Choć kochałam całym sercem stary dąb, przy nim paprocie, nasz ogród i Domek dla Lalek, to słoneczny i różany ogródek Pani Rózi był miejscem cudownym.
*
Gdy odszedł docent S., pani Rózia wyjechała w swe rodzinne strony, chyba w centrum Polski. Podobno niedługo potem umarła.
Dawno temu opuściłam mój Rodzinny Dom. Z tym straszącym holem, piwnicą i Gabinetem Dziadka.
W starym domu mieszkają moi Bliscy.
Ale…
Dziś już nie ma róż Pani Rózi. W domu docenta S. jest jakaś znana kancelaria,
a ogród otoczony nowoczesną zeribą.
Wewnątrz ” bezkresna zieleń traw” .
Nie ma róż.
*
Może kiedyś dowiem się , gdzie śpi Pani Rózia i zaniosę jej róże.
Te ogrodowe, czerwone.
cdn.
z internetu

Łapią stare ;)

Uwielbiam jeździć samochodem. Zdecydowanie i szybko; niektórzy mówią, że nawet za szybko . Lubię jeździć moimi znajomymi, bocznymi szosami w cichych okolicach, gdzie w niektóre dni można zapomnieć, że w ogóle istnieją inni użytkownicy dróg . Wokół lasy, pola, przestrzeń. Muzyka, prędkość i ja. Czasem trafi się przypadkiem na szosie inny samochód( lub nawet ciąg samochodów;) ,ale to rzadkość. I dobra okazja, by jeszcze mocniej nacisnąć gaz;)
Oderwanie, emocje, skok adrenaliny; ubóstwiam to. Zawsze,
o każdej porze roku—- z wyjątkiem zimy. Kłóci się to trochę z moim umiłowaniem śnieżnej, białej pory; przecież ciągle gadam, jak to pięknie i bajecznie, gdy skrzy w słońcu śnieg, a nocą stare świerki zdają się smacznie spać pod śnieżną pierzynką. Pięknie, ale niestety nie za kierownicą. Bo jak wycisnąć 160 km/ godz gdy jezdnia istnym lodowiskiem? Nawet 50km czasem nie da się osiągnąć, cóż dopiero mówić o normalnej prędkości!?
W związku z powyższym samochód i zima wykluczają się. W moim przypadku wykluczają się.
Niestety sytuacja czasem zmusza koleżankę Angie to odpalenia swej nieśmiertelnej rakiety rocznik 92 i pokonania nią większych i mniejszych odległości w celu załatwienia różnych , ważnych spraw. A taką jest np odebranie Pierworodnego Szczęścia ze stacji kolejowej.
Stacja Malczyce oddalona jest od zamku dokładnie 12 km. Dwanaście kilometrów, z czego połowa drogi wiedzie przez dzikie, podmokłe łąki i nadodrzańskie lasy.
*
Pewnej zimy…
Po sprawdzeniu warunków drogowych, stopnia zaśnieżenia i oblodzenia nawierzchni, z niedużym zapasem czasu, Angie wyruszyła w drogę. Miejscowość nasza wydawała się już zasypiać; było dobrze po 22giej. W zimie rzadko wieczorem uświadczysz tu rozbawionych grup młodzieży, które latem czasem wałęsają się po uliczkach i parkach aż po świt. W zimie jest tu cicho, tylko dymy z kominów białych domków i blask ulicznych latarni przypominają o tym, że to zamieszkałe miasteczko .
Gdy ostrożnie przejechałam kilkaset metrów i upewniłam się, że szosa jest dość  sucha, przyśpieszyłam. Od razu lepiej! Włączyłam głośniej muzykę i gdy tak w ogólnej radości, podśpiewując sobie mijałam pustkowie między jedną , a drugą częścią mej miejscowości, zobaczyłam we mgle jakiś czerwony znaczek i postać, która nim wymachiwała.
Policja! Cholera jasna, tak rzadko tu stoją!
– Dobry wieczór
Ja im dam dobry wieczór! Ok, zaczynamy ulubioną grę w durnia:
– Dobry wieczór panom! Czemu zawdzięczam to miłe spotkanie z panami tutaj?
– Kontrola drogowa.
– ach tak! To znaczy, że panowie pewnie chcą sprawdzić, czy posiadam prawo jazdy oraz dowód rejestracyjny. Proszę bardzo, oto dokumenty.
– taaak- powiedział powoli młody, przystojny stróż prawa– dokumenty u pani w porządku. Domyślam się, że reszta również?
– tzn czy pytanie dotyczy samochodu, czy mnie? ;)))
– hahaha, nie śmiałbym pytać o szczegóły dotyczące pani; oczywiście miałem na myśli samochód.
– oczywiście, że w porządku. Gdzież mogłabym w zimie udać się w drogę samochodem nie w porządku!
– taaak.Pani Agnieszko, czy wie pani, do ilu jest tu ograniczenie prędkości?
– ha! Wiem: do 40stu
– to dlaczego, proszę powiedzieć mi, mknęliśmy 80 km/godzinę?
mknęliśmy? Wiecie panowie..troszkę przyśpieszyłam, bo jadę właśnie na stację kolejową po synka. Śpieszę się, nie będę oszukiwać Was przecież..mój synek już tam czeka i marznie!
– aaa, rozumiem. Synek czeka.
– tak, mój synek( a co ich obchodzi, że synek, maleństwo skończyło 22 lata? I tak synek; mój synek! ;)
– no to jak dziecko czeka, proszę jechać dalej. Tylko trochę zwolnić, bo tam, za zakrętem jeden już dziś leżał.
;)))
Dwa dni potem znów Angie musiała jechać. Tym razem dużo dalej, do znajomego weterynarza ,w sprawie szczepienia kotów. A konkretnie dwóch kotek( Milord jeździ zwykle osobno i był szczepiony wcześniej) .
W wyprawie towarzyszyła mi Mała Wiedźma. Zapakowałyśmy kotki do specjalnego , wiklinowego kosza do przewozu zwierzaków. Obiecałam Małej W. jechać powoli i ostrożnie. Pomimo tego, że drogi były odśnieżone i suche  i korciło, by docisnąć troszkę gaz,udało mi się dotrzymać jej słowa.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w drodze powrotnej zobaczyłam na jezdni postać machającą lizakiem .
– Mama, policja!
– no tak, fuuuck, widzę!
– to omiń ich, mama, nie zatrzymuj się, przecież i tak chcesz od dawna siku!
– no jak mogę nie zatrzymać się, dziecko! Jak stanę, to ani słowa, bo będę mówić rzeczy głupie! I nie rób tej miny struchlałej myszy polnej, jestem też wściekła, że akurat nas zatrzymują. A teraz ani słowa, cisza!
– dzień dobry, kontrola drogowa, poproszę dokumenty
– Witam panów serdecznie. Proszę, oto moje dokumenty. Mam tylko jedno, ważne pytanie: czy to mój samochód, czy moja skromna , urocza osoba sprawia, że w ciągu dwóch dni, znów kontrolujecie mnie?
– w ciągu dwóch dni?
– tak, przedwczoraj wasi koledzy mnie zatrzymali. Sprawdzili wóz, dokumenty i puścili wolno.
– na pewno? Ale jak już mamy panią, to zadamy kilka pytań.
Ja im dam kilka pytań! Mała Wiedźma przerażona( swoją drogą muszę oduczyć ją tego nieuzasadnionego strachu przed policją! ) , koty żałośnie miauczą w głos! A ja muszę, muszę do..domu! ;)
– To ja może już odpowiem: moja córka zapięta pasem, w koszyku małe kotki. Kosz zabezpieczony. Gaśnica, koło zapasowe, trójkąt jest. Proszę bardzo, płyny uzupełnione( chyba tak..? ) z tyłu, w skrzynce na wszelki wypadek olej, płyn do chłodnicy i do wycieraczek. Trzy ściereczki i nawet płyn do szyb. Poza tym panowie: mój Brat nie puściłby mnie w drogę, gdyby samochód nie był w stu procentach sprawdzony i przygotowany! Dokumenty też chyba od przedwczoraj nie zdezaktualizowały się.
– dobrze, bardzo dobrze! A koło zapasowe całe?
Pokazałabym im, ale ..zapomniałam jak otwiera się tę cholerną klapę, pod którą ono leży. Poza tym..czy Brat nie brał tego koła do jakiejś naprawy?? Jasny gwint! No nic, gramy dalej:
-Jak może nie być koła zapasowego?! Oczywiście, że jest, tam , z tyłu / uśmiech debila/ – Kotki wracają od weterynarza, są osłabione i niespokojne. Słyszycie panowie, jak żałośnie miauczą? Czy mogę już jechać? / uśmiech debila nr 2/
– oczywiście. Rzadko kto jest tak dobrze przygotowany do drogi, jak pani! Szerokiej drogi pani Agnieszko!

***

Wieczorem Angie zdawała raport Bratu:
Wiesz, w ciągu dwóch dni mnie chapnęli do kontroli drogowej! Wściekli się, czy co? Tyle lat już jeżdżę i dopiero teraz, nagle zatrzymują mnie! Dobrze, ze przygotowałeś mi auto!
– nie do końca. Nie wiem jak z tym Twoim kołem zapasowym
– hmm, jak to nie wiesz? Aaa, nieważne zresztą. Czemu sterczą wszędzie ostatnio?
– Podobno robią jakąś łapankę, bo ostatnio było wiele kradzieży sprzętów z okolicznych garaży- spokojnie odparł Brat
– No dobra, ale dlaczego zatrzymali akurat mnie??
– wiesz,staruchy są podejrzane i dlatego łapią stare

– jeśli miałeś na myśli mnie…
– hehe, no dobra; samochód. Też.
:)))

* Nieśmiertelne*

Uwielbiam ten świąteczny nastrój. Te kiczowate mikołaje , jarmarczne gwiazdeczki i światełka . I ten grudniowy  mróz i  śnieg.
Księżna Matka zwykła mawiać: najcudowniej jest mieszkać w klimacie śródziemnomorskim.  A ja zawsze oponuję.
„Po co? Aby nie mieć tej cudnej zimy? Tego uroku naszych świąt? Tego zasłużonego po zakupach świątecznych grzańca?”
Jeśli wszystko ułoży się tak, jak planuję, znów pojadę na przecudny jarmark świąteczny do Drezna; jeśli nie, na pewno odwiedzę nasz, wcale nie odbiegający urokiem, Jarmark Świąteczny na rynku wrocławskim. Obiecuję, podzielę się swymi wrażeniami tutaj i , rzecz jasna, wrzucę kilka jakichś zdjęć :)
*
Ale dziś..
dziś myślę, o tym co było. O pewnej nieśmiertelności muzyki. I pewnych osób.
Kiedyś, dawno temu, gdy byłam w pierwszej klasie liceum, gdy byliśmy wszyscy….gdy był wśród nas Peter, czekaliśmy na święta, tak jak dziś.
Wtedy miałam na głowie niesamowity , blond pióropusz ;) Wtedy świat wydawał się tak cudowny,a my byliśmy tak młodzi i tak pijani ta młodością, że krzyczeliśmy nią i śpiewaliśmy na całe nasze wariackie gardła . Na przekór wszystkiemu, na przekór ówczesnym realiom. Nic nie obchodziło nas ZOMO i inne świństwa; ważne było tylko to, by je ominąć. I żyć, żyć i się śmiać z życia :) By jechać nad morze, w góry, by wziąć gitarę i wyłuskać parę groszy od starych. I grać, i tańczyć, i bawić się.
Majaczy mi obraz tamtej naszej klasy. Moich koleżanek, kolegów, przyjaciół.
Majaczy mi szczególnie w okresie świąt, gdy w codziennej gonitwie ,słyszę w radio nasze dawne piosenki. Czasem aż nie mogę uwierzyć, że po TYLU latach, nadal są tak popularne. Nieśmiertelne. Jak nasze wspomnienia..I ludzie, którzy, już odeszli. TAM .GDZIEŚ.
Pamiętam, pamiętam doskonale Classix Nouveaux. I Sal’a Solo. I to, jak pewnego razu w grudniu, przed lekcją wychowawczą Peter zagrał coś na gitarze/ zawsze ją miał przy sobie/ A my nagle, naprawdę spontanicznie wzięliśmy w ręce jakieś książki i długopisy i udając perkusję,
jednocześnie śpiewając , zagraliśmy San Damiano.
*
Dla mnie, w moim odczuciu, jeden z najpiękniejszych utworów muzycznych. Nieśmiertelny i Wszech- Czasów . I cieszę się jak dziecko, gdy moje latorośle i młodsze rodzeństwo zachwyca się tym.
To przecież moja młodość, moje życie!

* Gdy patrzę w Twoje oczy, zaczyna się dzień *

-Powiedz mi, powiedz mi proszę: dlaczego znów pakuję się w historię bez sensu? Dlaczego jestem tak przekorna?
Przecież Krzysiek jest naprawdę fajny! Chciałam kogoś takiego: wykształcony, dobra praca, zna języki obce.Trzy.
Kulturalny, ha! wręcz nienaganne maniery. Przystojny. Dogadujemy się nieźle.
A jednak.Jednak czegoś tu brakuje. To jest..to jest takie letnie! Denerwuje mnie coraz bardziej; denerwuje mnie to, że odgaduje moje pragnienia, że jest w porządku, że..jest taki zdyscyplinowany!
– Lidka, chyba nie chciałabyś, aby latał, oszukiwał Cie i robił w konia jak tamten!
– nie, nie..ja nie o tym. A zresztą: skąd ja wiem , czy nie robi mnie w ch.., gdy wyjeżdża? Co ja wiem tak naprawdę? Nic! Wiem tylko, że gdy jesteśmy razem, On jest ..hm, taki, jaki powinien być. Nawet w łóżku, fuck, jest bezbłędny! Tak bezbłędny, że czasem mam ochotę spytać go, czemu mnie potem przytula? Udaje, że coś do mnie czuje, czy co? Czy chce być zawsze, w każdej sytuacji taki idealny? Jak ja go nie cierpię!
– Lidka, pieprzysz jak chora. Co Ci znów jest? Nie chcesz z nim być, to po cholerę to ciągniesz?
– nie ciągnę. Dałam mu do zrozumienia, że jest mi obojętny. Tzn ja też jestem w porządku. On przyjął to.jakby bez emocji. Jakby przyznawał mi znów rację! Zwykle przyznaje mi rację. Ale to jest ..takie letnie! LETNIE, rozumiesz?
– nie kochasz go i tyle. Może i on Cię nie kocha. Tylko , wobec tego, po co trwacie w tym dziwnym związku? Ze strachu przed samotnością? Nie jesteście w końcu tacy starzy jeszcze, może odnajdziecie oboje jakieś inne swoje..połówki..?
– nie denerwuj mnie i Ty!Połówki, połóweczki, jabłuszka, brzoskwinki, gołąbki i ch..wie , co jeszcze! Sranie ! Ty chyba faktycznie zapomniałaś już, co to jest…to, jak śpiewał Kazik kiedyś:
gdy patrzę w Twoje oczy, zaczyna się dzień
Wiesz o kim tak myślę? Wiesz, kiedy zaczyna się dzień? Gdy patrzę w oczy tego cholernego Adaśka! Tego młokosa, tego młodego drania, którego tak polubiłam od pierwszych chwil! Pamiętam jak zjawił się u nas w firmie w towarzystwie tej swojej niby narzeczonej. Młoda, zgrabna siksa.Nie mogłam od nich..tzn od Niego oderwać wzroku. Nie, żeby był jakiś piękny; przecież wiesz , jak wygląda. Patrzyłam na Niego i czułam jakąś cholerną bliskość. Dogadaliśmy się natychmiast. Porozumienie dusz. Pomimo tych lat, które nas dzielą. Cholera! Te podłe lata! Czemu ja nie urodziłam się później, albo On wcześniej?? Wszystko byłoby dużo, dużo prostsze!!
ale może wtedy nie patrzyłabyś tak na to? Może właśnie byłoby Ci obojętne..?
– może.A może nie? Wiesz, On bardzo przypomina mojego pierwszego chłopaka. Moją pierwszą, wielką miłość. Tylko jest jakby lepszą wersją Tamtego. Ech! Wiesz, gdy oddelegowali nas wtedy w trasę..gdyby nie to, że było nas kila osób, że , cholera, nie było nawet kiedy zrobić imprezy, bo trzeba było o 8ej rano już być na nogach, w pełnym rynsztunku..ehh, gdyby był alkohol..Takie jakieś rozluźnienie, wiesz.
Co ja bredzę zresztą?! Adasiek to przecież bratanek Anki! Fuck, mogłabym być Jego ciocią! Wiesz, że raz nawet tak do mnie powiedział? A potem zaśmiał się i uciekł! Dobrze, że uciekł, bo miałam ochotę zamordować Go! Haha! Cioteczka..cioteczka, ja- cioteczka! Hahaha!
– cioteczka Jilly? Pamiętasz ten hicior telewizyjny, coś z Edenem..aaa! ” Powrót do Edenu” Lidka cioteczką Jilly, haha!
– nie masz z czego się śmiać. To nie jest chyba aż tak komiczne, że Adasiek zawraca mi w głowie.Na zjeździe był ciągle przy mnie, biegał po kawę, herbatę itd.Przygotował świetną prezentację. Oczywiście było kilka głosów krytyki, ale zmiażdżyliśmy szybko i totalnie oponentów. Szef był dumny!
Często pracujemy razem. I wtedy przyłapuję się na tym, że to teraz najmilsze chwile w moim życiu. Mogłabym siedzieć z Nim godzinami, planować, pisać, pić kawę, śmiać się i bawić. Z Nim. Tak, bawić, bo świetnie czasem bawimy się razem.
A czasem patrzy na mnie, patrzy długo. Zamyśla się. Zna mnie już tak dobrze, że wychwyta każdy mój grymas, każdą nową fałdkę na moim ciele, każdy smutek i radość. A gdy wyjeżdża w trasy sam, czekam nasłuchując każdego kroku na korytarzu.
Kiedyś powiedział niespodziewanie:
„Lidziu, włosy trochę Ci się zburzyły” , po czym delikatnie poprawił je. Nasze oczy spotkały się i zatrzymały w bezruchu patrzenia na siebie. Cały świat jakby na chwilę ucichł. Krzyki były szeptem, szept ciszą. Nagle zmieszał się strasznie i szybko zabrał rękę z powrotem.
Może zgłupiałam do reszty już, ale ten dotyk czuję aż do tej chwili. Widzę Jego uśmiechnięte oczy, słyszę jak miękko do mnie mówi. Tylko do mnie tak miękko mówi. I tylko ze mną tak się potrafi porozumieć się i bawić. Wiesz, że nawet niektórzy już dokuczają nam? Gdy siadamy razem do projektu, ten i ów mówi słodko: ooo,gołąbeczki!
Miałabym to w nosie, gdyby nie ta Jego lala, która nie dość, że ciągle zjawia się u Niego w firmie demonstrując ten cholerny pierścionek , to jeszcze potrafi wysyłać Mu po dziesięć smsów dziennie! I gdyby nie to,że to bratanek Anki. I tyle lat młodszy ode mnie.. Wszystko przeciw nam! Ehh..
Nie wiem ,co robić. Nie robię więc nic. Zdaję się na los.
Lubię z Nim być. Po prostu.
I wolę to, że wszystkie noce i spotkania z Krzyśkiem.
Mogę patrzeć na Niego godzinami. W Jego uśmiechnięte oczy.
I to mnie w jakiś sposób spełnia. Wystarcza mi? Zwariowałam…?
Kocham patrzeć w Jego oczy.
Bo, gdy patrzę w Jego oczy, to znów cały świat się śmieje, znów się czegoś chce.
Bo
gdy patrzę w Jego oczy, zaczyna się dzień :)


***

* A tak smacznie spałem! *

Gdy zasiadłyśmy z Panią Matką ( Księżną) do spożywania wieczornego posiłku, zastanowiła nas nieobecność Milorda. Zwykle reaguje na dźwięk sztućców ( nie mówiąc już o zapachu świeżej szyneczki) i zaszczyca nas swą obecnością przy stole.
– Milordzie, gdzie jesteś?- zawołałam głośno.
Nagle rozsunęły się drzwi wielkiej szafy w salonie…
*


*

Spał.
(Na czystych, wyprasowanych obrusach..)
;)))