Gdy miałam 10 lat, przenieśliśmy się z Mamą na wieś.
(…)
Było to jakieś 25 km od miasta i naszego Rodzinnego Domu, w którym został Ojciec i ukochani Dziadkowie. Nikt nas nie pytał o zdanie ; dorośli nawet jak zastanawiają się, co mogą myśleć dzieci i tak robią po swojemu. Tymczasem rozstanie z Domem i naszym zaczarowanym ogrodem, było dość ciężkie. Jedyne pocieszenie stanowiło to, że w każdą sobotę rano przyjeżdżał po nas Ojciec i zabierał nas na wyprawy po Dolnym Śląsku i do naszego Domu Rodzinnego, do Dziadków.
Wtedy właśnie poznałam dobrze dolnośląskie zabytki i różne, piękne miejsca naszego regionu. Czasem jeździliśmy z Ojcem dalej, w Pieniny i Tatry. Najwspanialszy był spływ Dunajcem; zauroczona byłam rzeką i flisakiem , do którego inni zwracali się per
” Józik” . Ale to już było później, gdy miałam chyba 14 lat ;)
Miłe, nawet bardzo miłe było to, że zamieszkaliśmy w domu, który troszkę przypominał nasz dom dzieciństwa. Był też szary i dość duży, miał balkony i blisko rósł stary, ogromny orzech. Cała okolica była zupełnie inna, niż ta znana nam z miasta. Od wschodu, zamiast różanego ogrodu pani Rózi, stało kilka domów jednorodzinnych otoczonych wypielęgnowanymi trawnikami; za nimi rozpościerały się pola uprawne, małe rzeczki i lasy. Wokół tych rzeczek było mnóstwo trzcin i mokradeł. Nie wolno było nam tam chodzić bez dorosłych. Mogliśmy natomiast chodzić do starego parku, otoczonego zniszczonym, siwym murem.
Park mieścił się po drugiej stronie naszej ulicy. Co dzień rano słyszeliśmy wiosną rechot żab dobiegający gdzieś z małych, prawie całkiem zarośniętych, płytkich stawów. W parku było mnóstwo wielkich i wiekowych drzew: dęby, buki, klony. Jesienią spadały z nich złote i czerwone liście, z których robiliśmy fantastyczne, kolorowe bukiety. W chłodne, listopadowe wieczory , stojąc na balkonie, opatulona grubym kocem, wsłuchiwałam się w pohukiwanie sów i puszczyków.
Lubiłam to miejsce, chyba nawet bardziej, niż poprzednie, gdzie tuż po rozstaniu się Rodziców zamieszkaliśmy z Mamą.
Nie od razu jednak tam wyjechałam. Choć zwykle Rodzice nie liczą się ze zdaniem dzieci , mnie dano, jako tej ” najstarszej i najsilniejszej” , wybór; mogłam zostać z Ojcem w moim Rodzinnym Domu. Nie musiałam długo zastanawiać się. Dom, Ojciec, Dziadkowie, ogród- jak mogę zostawić to? To wszystko, co stanowiło wtedy o moim życiu!
Zostałam w Rodzinnym Domu z Orzechem, którego gałęzie, w rytm powiewów wiatru, stukały o daszek na tarasem. I z tym czarnym, lśniącym fortepianem, moim dziecięcym wyzwaniem i miłością. Grałam ciągle, czasem moja Szkoła Muzyczna życzyła sobie, abym ją reprezentowała na różnych koncertach ” Młodych Talentów” . Odkryto w mojej skromnej osobie słuch absolutny, co, podobno, jest rzadkością w świecie.
Grałam i chodziłam po swym wielkim, pustym domu. Nie chciałam wtedy przyznać przed nikim, a najbardziej przed sobą, jak bardzo brakowało mi rodzeństwa i Mamy. Był Ojciec, byli Dziadkowie, był Dom, ale…
komu miałam dokuczać?Kogo drażnić? Z kim bić się ” na klocki”? Gdzie moja siostra, którą budziłam w nocy, gdy bałam się Ducha z Piwnicy?
Nie powinno się rozdzielać rodzeństwa i Rodzice szybko to zrozumieli. Nie minęły chyba dwa miesiące, gdy byłam znów z moimi
” Bąblami” i Mamą. Aby nie tęsknić za mocno za wszystkim, co trzeba było opuścić, codziennie prowadziliśmy długie rozmowy telefoniczne z Domem. Rodzice płacili niebotyczne rachunki, ale to wszystko wliczone było przecież w ich rozstanie. Ale najważniejsze , że co tydzień byliśmy znów w naszym zaczarowanym ogrodzie i przy ukochanych Dziadkach:)
*
Mieszkaliśmy w miejscowości znanej nie tyle z okolicznych lasów i hodowlanych stawów, ile z jednego z największych szpitali dla chorych i znerwicowanych dzieci i młodzieży. Mama prowadziła tam jeden z oddziałów.
Mieliśmy ładne, duże mieszkanie w nowym, białym bloku.
Mieszkała z nami nasza Ciocio- Babcia Staruszka i nasz pies, ciemnobrązowy wyżeł, o imieniu Happy. Był to ukochany pies Mamy.
I kochał ją, swym psim sercem, bezgranicznie.
Może to niewiarygodne, ale Hepuś poznawał z wysokości dwóch, sporych pieter , samochód Mamy. Mogło podjeżdżać dziesięć różnych aut, ale Happy reagował tylko na jej wóz. Gdy tylko wracała z pracy i podjeżdżała na parking, Happy stając na balkonie, dostawał swego rodzaju „ataku szału szczęścia”. Nie daj Bóg, by były wtedy niezamknięte na zamek drzwi! Hepcio potrafił otworzyć je, skacząc na klamkę. A wtedy pędził po schodach jak oszalały , by skoczyć na swą ukochaną Panią :)
Z Happym były zwykle same problemy. Ten kto zna psy, kto wie, jakie cechy ma wyżeł, ten rozumie. Wyżeł jest psem myśliwskim, ma mocno rozwinięty instynkt łowiecki. Nie jest to ani łagodny labrador, ani mądry owczarek niemiecki, ani wesoły, wierny kundelek.
Wyżeł potrzebuje przestrzeni, łąk, pól i lasów, by się wyhasać. I musi polować!
W naszej okolicy nie brakowało ani lasów, ani pól. Poza tym były sady i różne gospodarstwa.
Co dzień chodziliśmy z Happym na długie spacery . Jemu to jednak nie wystarczało. Gdy tylko ktoś nie zamknął drzwi na
cztery spusty , Happy czmychał. Przynosił potem upolowane kury i inne ptaki z sąsiednich gospodarstw, a Mama zawstydzona, musiała oddawać pieniądze pokrzywdzonym gospodarzom:)
Pewnego dnia przyjechał do nas Dziadek, Ojciec Mamy.
Dziadek był schorowanym, szpakowatym panem o lasce. Kiedyś miał wypadek i już nigdy nie odzyskał właściwej sprawności .
Opowiadał nam o swym oddziale partyzanckim, o Warszawie, w której studiował i mieszkał przed Wojną , o AK, której był żołnierzem. Dziwne,że niewiele mówił o swej żonie ( Mamie naszej Mamy) ,która była łączniczką i przerzucała paczki z żywnością do Getta Warszawskiego. Wszystko co wiemy o Niej, to od dalszej Rodziny i naszej Mamy. Dziś, po latach, myślę, że wtedy ciągle bolała go śmierć Babci i dlatego nie mógł o tym rozmawiać.
Dziadek miał pomóc Babci Staruszce i czuwać nad nami pod nieobecność Mamy, która większość czasu spędzała na dyżurach w szpitalu. I dzielnie wywiązywał się ze swej roli opiekuna trójki niegrzecznych dzieci, dopóki, dopóty…
Poszliśmy kiedyś na spacer z Happym. Dziadek dziarsko nam towarzyszył, choć musieliśmy bardzo zwalniać, by nie pozostawał w tyle. Wszyscy rozumieli to, z wyjątkiem psa Hepiego , który pędził radośnie naprzód. Nagle Hepuś, zobaczywszy krowy pasące się na wielkiej łące, rzucił się, by je ścigać. Pech chciał, że wśród spokojnego stada krówek, był też wielki byk. Takie zwierzę nie ucieknie, ani nie pozostanie obojętne na szczekanie jakiegoś tam psa ; byk zerknął na ekipę intruzów, zarył kilka razy kopytem o ziemię i postanowił przepędzić nas ze swego pola. Na szczęście Dziadek był daleko, my też i byk skupił swą uwagę na Happym, który , młody i sprytny, uciekł z prędkością błyskawicy do domu.
Po tym wydarzeniu, po jakimś czasie Dziadek jakoś uspokoił się. Aż pewnego dnia mój Braciszek uciekł na leśny plac zabaw pobawić się z kolegami i złamał rękę. Kto pierwszy się o tym dowiedział? Oczywiście Dziadek (który miał nad nami sprawować opiekę :))
Jakoś zatrzymaliśmy Dziadka. Na tydzień chyba; dopóki, dopóty Happy nie dopadł małego kotka .Dziadek z trudem wyrwał mu kocię z pyska, po czym kategorycznie stwierdził:
” Wracam do Wrocławia!”
:)
Dziadek wrócił do miasta, do swej ukochanej kamienicy.
Często Go odwiedzaliśmy . A gdy już byliśmy u Niego, od wczesnego dzieciństwa uwielbialiśmy robić porządek w książkach. Przestawialiśmy wszystkie książki, aby, niezależnie od epoki, tematu i autora, stały równo. Wujek i Ciocia strasznie denerwowali się, a Dziadek mawiał:
” wobec niespodziewanego Najazdu Hunów, musiałem pójść na ustępstwa” ;)
Czasem jeździliśmy z Dziadkiem i Mamą do Warszawy, gdzie Dziadek przed wojną mieszkał i studiował.
Dziadek pokazywał nam miejsca walk z Niemcami z czasów Powstania Warszawskiego i opowiadał wiele ciekawych historii z tamtego okresu.Ale dopiero Jego starsza siostra, którą odwiedziliśmy w stolicy, powiedziała nam, jak dzielnie walczył o Polskę i jak piękny był partyzancki ślub Dziadka i Babci w lesie.
(…)
Dziadek pozostanie na zawsze w mej pamięci jako tajemniczy, starszy, szpakowaty pan o lasce. Jako żołnierz AK.
Jako ktoś, kto przeżył tak wiele zła, że wolał zamknąć swą przeszłość, by nie budziła w nim od nowa tych strasznych emocji, które mogłyby i nam się udzielić.
Ale też jako ktoś pogodny, kto przytulał nas; niemłody pan o lasce , który ścigał psa Hepiego i odporny na prośby i ostrzeżenia swych dzieci,pozwalał nam przestawiać książki w Rodzinnej Bibliotece;)
Dziadek miał swą działkę. Przepadał za nią. Miał tam drzewa owocowe, pomidory i mnóstwo kwiatów.
Ale zawsze mówił, że najbardziej kocha konwalie.
Zrywał je kiedyś dla Babci, gdy w czasie wojny razem walczyli z Niemcami , kochali się i mieszkali w lasach.
Moja Mama kocha konwalie, ja też.
Nie wiem, czy to tylko my tak..?
Konwalie są cudowne, spójrzcie:
***
Opuszczam Was, Moi Drodzy Znajomi, Goście i Czytelnicy
mych wypocin
Wyjeżdżam na kilka dłuuuugich dni:)
DO ZOBACZENIA! ( wirtualnego ;)))
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.