Angie- postrach panów( wieczorne rozważania wkurwionej rozwódki)

Co za fatalny dzień..jak ja nie cierpię takich dni! Wszystko przez te cholerną pracę, przez te zasrane ich układy, układziki. Jak zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się czy nie powinnam pieprznąć tego wszystkiego i pojechać na Wyspy w końcu. Połowa moich znajomych jak nie w Anglii to w Irlandii. I mają w dupie daleko obecny kryzys na Zielonej Wyspie, mówią, że to przejdzie w mig, a im i tak opłaca się tam zostać. Hmm.
No ale nie prysnę, bo Małgośka jest mała jeszcze..
Cholera, mam jakiś dołek. Smutno mi bez powodu, tracę poczucie sensu wszystkiego. Jestem teraz prawdziwym,zasranym Raczkiem, który ma ochotę ogólnie wycofać się. Tylko : gdzie? Gdzie podreptać? Szukam w myślach i w pamięci miejsc i spraw, które dawały mi radość i poczucie szczęścia..Dzieci? Tak, ale przecież żyję Nimi, żyję z młodszymi pod jednym dachem i dostarczają mi dość dużo wrażeń..Psy i koty? No mam, więcej kurrr nie przygarnę już, bo zeżrą mnie do reszty finansowo. Faceci? Mam ich ogólnie dość. Jasne, potańczyć, pobawić się, poszaleć, poflirtować-czemu nie! (Ale kiedy i z kim, cholera? ) A zresztą to nudne już, nie chce mi się. Pracuję wśród facetów, od rana flirtowanie, od rana tylko w słowach , w oczach i gestach sex, sex. Kurwa, nawet jak przytyłam jak słonik teraz , to nadal patrzą jak na smukła księżniczkę na mnie…
Miłość? Miłość..trochę zapomniane słowo.Pewien psycholog, terapeuta” damskich serc” rzekł, że właśnie tego mi trzeba. Że to będzie jak lekarstwo na wszystko dla mojej zbłąkanej duszy.( W ogóle to nie prosiłam go o opinię w mojej sprawie,sam się nagle wynurzył z tym! ) Nigdy zresztą żadnego ” speca” nie proszę o opinię i rade, sama sobie radzę całe życie ze swoimi emocjami. Jak miałam przyjemność gadać godzinami z psychiatrami ex mężunia (gdy próbowałam go skłonić do odwyków) , to wychodziło na to, że kłóciłam się z tymi specami zażarcie, aż w końcu każdy z nich kwitował nasze dyskusje słowami: Ty to sobie poradzisz w życiu hehe!
Banały! I to bezczelne banały!Jasne, że poradziłam, poradzę sobie- bo muszę, proste. Ale nie dlatego, że jestem Bóg wie jaka silna czy że nie potrzebuję wsparcia!
Kocham moją wieś, mój ogród, całe to otoczenie, ale nie powinnam chyba tu być sama.Nic nie zabija mnie jak kilka rzeczy na świecie: bezsilność, ludzka podłość i pustka..
…Dzieci odfruwają z domu powoli.Mała Wiedźma coraz częściej u koleżanek i na zajęciach różnych..Hmm, powinnam chyba wszcząć poszukiwania” partnera” ( rzygam na słowo” partner” ! ) Tylko żebym ja umiała…zmięknąć! Żebym ja umiała udać, że nie wiem o co chodzi gdy mnie uwodzą; żebym ja umiała zamknąć buzię i nie palnąć, że wiem” co ma na myśli” lub” co chce powiedzieć” lub”nie, nie, wcale nie jest tak jak sądzisz”. Żebym ja umiała zagrać taką słabiutką BlĄdyneczkę ;) co „trza utulić, co da się omamić ładnym słowem, co da się oszukać, co popłacze w ramię temu Silnemu…”A ja, nie dość, że odgaduję zwykle w lot Ich intencje, to jeszcze natychmiast odpieram atak( którego czasem jeszcze nie było nawet)
I pewnie dlatego dla większości Nich jestem Ich dobrym kumplem. Słyszę ciągle: Ty jesteś taka fajna i do rzeczy jak..mężczyzna prawie! ( ale komplement, hehe! ) Tak, jasne, ja nie bawię się w babskie plotki, ja jestem zawsze ok , ze mną można napić się wódy i pogadać nawet o samochodach ( choć g.. się znam.. ) ehhh
I jeden, jedyny,który zdaje się rozumieć mnie, nie bać się mnie ( chyba nawet mój stary przyjaciel devil trochę boi się mnie..)
facet, do którego mam niesłychaną słabość; który wiernie , wirtualnie towarzyszy mi od 3 lat..to Irlandczyk, skorpion, bardzo skorpioniasty skorpion o bardzo dobrym sercu..
Ale przecież to nie o wirtual idzie!
A! No, przecież moi żonaci „przyjaciele” też się nie boją mnie- no bo co się mają bać? Kumpelki lub potencjalnej kochanicy? Nie, to inna baśń; w to moi boys żonaci wchodzą, to pociąga( nie dość, że ładna dupa to ma jeszcze mózg!- tak mi jeden powiedział…). A ja i tak trzymam ich z daleka, z zasady, dla zasady.
Jak cudem poznam kogoś ok, dam Wam znać
;) ;)

Wiwisekcji part II ;)

tak. Tej piosenki słuchalismy razem. Zawsze byłam Twoją ” super girl” . I nie płakałam przy Tobie.Jak mogłam płakać, gdy byłam tak szczęśliwa? Nigdy. Prawie nigdy ;) .
Aż do tej ostatniej rozmowy…
Devil podziwia mnie. Że jeszcze wierzę, że jeszcze chcę..zatańczyć walca na środku Paryża :D Devil zakopał się w Przeszłosci i za nic go stamtąd nie moge wyrwać. Ale..jeśli Jemu Tam dobrze..? jeśli chce kiedyś umrzeć z Jej obrazem w duszy?
Ja tak nie chcę. Ani z wizerunkiem mojego niegdyś ukochanego małżonka, ani z obrazem Tego Drugiego w duszy. W dupie z tym, nie zasłużyli na to.( Dlatego nie cierpię gdy wychodzą z szafy ;) )
Dochodzę do wniosku, że to nie uczucia a zraniona ambicja i porażka mnie boli. I to, że ..niektórzy mieli rację/ fuck! /
Wobec tego, jedną z moich ukochanych piosenek potraktuję jako środek przeczyszczający. Może jak upublicznię, nie będę przy pierwszych jej dźwiękach uciekać z biura udając katar ( hamując łzy) ?
PS Dziś pewien przyjemny człek płci męskiej/ o którym myślałam jak o potencjalnym… oparciu/ wyznał mi, że ma ..żonę…
No to na cześć Moich Znajomych męskich, bliższych i dalszych :

only when I sleep ..my heart is weak ;)

Znów jestem trochę zła na siebie.Jak mogę tak roztkliwiać się przez kogoś, kogo już od dawna nie ma? Przez kogoś kto zwyczajnie skrzywdził mnie. I jedno co miał do powiedzenia to” Im sorry Angie, forgive me. I’ve never wanted to be an asshole, I’ve never wanted to hurt you” ( był z UK .. )
A jednak mogę czasem roztkliwiać się; chyba nawet muszę. Żeby zrzucić w końcu to na dobre z siebie.Wyrzucić, wypluć.
Na co dzień nie myślę już ani o nim, ani o tych naszych umarłych marzeniach, planach. Nie babram się w przeszłości. I ciągle uczę innych, że nie można w nieskończoność płakać nad grobem złej miłości. Tłumaczę, pocieszam, wyciągam z dołków..a sama wciąż nadal w nie wpadam.. w te podłe dołki psychiczne. Mówię sobie: NIE WIADOMO czy cierpi Twoje serce czy tylko zraniona ambicja! Nie jęcz durna, to była świnia i łajdak..a z drugiej strony mam świadomość, że ten świnia i łajdak był moim kochaniem.Był jedyną Wartością w świecie moich różnych uczuć.Kimś, dzięki komu tak bardzo chciało się żyć, kimś, dzięki komu przyszłość nie wydawała się zła…Kimś, komu poświęciłam nadzieje, plany i kawałek życia..
I nagle musiałam odejść od tego, co było dla mnie sensem radości i szczęścia. Wpadłam natychmiast w swoją znajomą lekkość bytu..cholernie nieznośną lekkość. Wszystko idzie naprzód, wszystko da się załatwić, let’s drink, let’s dance, make love no war! etc..
Tylko to wszystko nie ma ..głębi. Jest letnie a nie gorące; jest chłodne a nie zimne, jest bezbarwnym głosem a nie krzykiem..jest echem jakichś uczuć..
Co jakiś czas moje bliższe i dalsze koleżanki opieprzają mnie: na co Ty czekasz? Czas goni, weź sobie w końcu kogoś, będzie Ci łatwiej, zawsze dobrze jest z kimś pogadać wieczorem, przytulić się czy nawet pokłócić..
hmmm, jasne, mają rację- lecz czy sensem jest ” kogoś brać” tylko po to aby ” mieć” ?? tak wejść w związek z kimś..letnio?
Musi zabić serce mocniej, musi Coś szepnąć:to to!
Nie płaczę ciągle nad grobem tamtej miłości ,czasem tylko tam wracam…i czasem
wierzę, że kiedyś stanę tam z kimś, kto to zrozumie te moje wyschłe łzy, kto weźmie mnie za rękę i powie: chodź stąd, poszukamy ścieżki słońca razem
:)

Only when I sleep…

Miałam być z Tobą tam… w Londynie..
miałeś mi dać pierścionek tam… w starym, szkockim zamku
mówiłeś, że będziemy iść ścieżką zachodzącego słońca,
by spotkać je o świcie…
mówiłeś, że Wszechświat należy do nas..
i że mam wierzyć Ci i nie porzucać marzeń..
mówiłeś….
To nie ja porzuciłam marzenia……….

dziś

” Jesteś tylko senną łódką
Pływającą w mojej głowie
Przepływasz moje sekretne oceany
Pełne koralowego błękitu i czerwieni
Twój zapach jak tlące się kadzidło
Twój dotyk jedwabny
Dreszczem przeszywa mnie
Wychodząc z głębi mojej gdzieś
I moich piersi chwyta się

Ale tylko kiedy śpię
Widzę cię we śnie
Sprawiasz że wiruję cała
Wszystko zmienia się
Ale słyszę tylko oddech twój
Z głębi mego snu
Sprawiasz że wiruję cała
Wszystko zmienia się
Ale tylko kiedy śpię

A gdy się budzę z drzemki
Twój cień już dawno znikł
Twój oddech jest tylko tą morską mgiełką
Otaczającą ciało me
Pracuję gubiąc cały dzień
Lecz gdy odpocząć czas
W łóżku leżę mym
Słucham oddechu swojego
Spadając w przepaść
Ale tylko kiedy śpię

Dreszczem przeszywa mnie
Wychodząc z głębi mojej gdzieś
I piersi mojej chwyta się
ale tylko kiedy śpię…

Do nieba chcę
Gdzie anioły latają
Nie umrę już
Hawajski wyż
W łóżku mym leżę
Nie ma sensu płakać już
Mój cichnący płacz
Hawajski wyż ”

Fafik

Był listopad 1995r. Mieszkaliśmy wtedy wszyscy razem z Mamą i Bratem. Brat, jak większość studentów na świecie, spędzał czas głównie z kolegami na imprezach. Tamtego dnia ściągnął wyjątkowo późno, właściwie nad ranem już. Usłyszałam przez sen jego rozmowę z Mamą:
– przyczepił się do mnie malutki piesek, całą drogę szedł za nami, może niech prześpi się u mnie w pokoju na razie?
-dobrze, dobrze- odpowiedziała zaspana Mama
Rano musiałam wejść do brata sprawdzić czy to nie był czasem sen.Z łóżka rozległ się niesamowite, jazgotliwe szczekanie. Mała, rudo- czarno- biała puchata kulka siedziała na śpiącym Bracie i gotowa do ataku broniła kogoś, kogo uznawała od paru godzin za pana.” O Ty gówniarzu psi- pomyślałam- Ty na mnie tu szczekasz!” Rozbawiło mnie to, był taki malutki a taki odważny! Zawołałam go do kuchni; niechętnie poszedł za mną. Dałam mu mleczko i szynkę( no w końcu musiał zrozumieć dla kogo ma być miły :) )
Pokochaliśmy go od razu wszyscy. Niechętnie, bardziej z ” obowiązku” pytaliśmy znajomych czy komuś w tę listopadową noc nie zaginął piesek. Przez 2 tygodnie nikt nie zgłaszał się.Nikt nie szukał go, nikt nie rozwiesił żadnych ogłoszeń o zaginionym kundelku. Nazwaliśmy go Fafik.
Nagle ,w progu naszego domu, pojawił się jakiś człowiek . Powiedział, że jakieś 2 tygodnie temu uciekł mu z maleńki, parotygodniowy piesio. I że słyszał, ze taki psiak jest u nas. Szlag mnie trafił, ale wrodzona uczciwość nie pozwalała mi nie pokazać temu typowi Fafika.
– to on!- wrzasnął radośnie gość.
I wtedy ruszyłam do ataku. Subtelnego ataku:
– wie pan, pies jest u nas już ponad 2 tygodnie, dziwne, że ktoś pozwolił na to, żeby takie maleństwo błąkało się w zimną noc samo. Ale skoro pan twierdzi, że go kocha i szuka/ironia/ to myślę, że najrozsądniej będzie jeśli pies zdecyduje SAM teraz.
Facet położył Fafika na schodach w korytarzu. Oddalił się parę kroków, ja też( w stronę mieszkania). Zawołał go, ja też.
Czułam, że wróci do domu, czułam, ale serce łomotało mi gdy Fafik stał między mną a tym mężczyzną.
I- podbiegł do mnie!! Schował się pod stolikiem w przedpokoju. Mądre psisko!
Został z nami.Na zawsze. Po drodze było kilka innych psów, jednego zabili myśliwi, innego ktoś otruł ( ludzie są okrutni! ) , jedna suczka zmarła przy porodzie..A Fafik ciągle był, dzielnie trwał.
Kiedyś, też w listopadzie Fafik, dorosły już, przyprowadził pod drzwi suczkę. Bezdomną, w ciąży. Dałam jej kiełbaskę, ale nie chciałam aby została z nami. Chłopcy byli mali, był już Fafik i dalmatyńczyk Happy. Ale suczka nie chciała odejść od domu. Przez 2 dni i 2 noce warowała przy drzwiach..w ulewy, zamiecie…Musieliśmy ją wziąć. W końcu to Fafik ją przyprowadził :)
Po roku ktoś ją przejechał…Został z nami jej syn, śmieszny kundelek. Fafik zaakceptował go, choć czasem zdarzało się mu pokazać gdzie jest miejsce tego młodszego.
Fafik zawsze był uparty, dzielny i waleczny. Czasem uciekał na 2,3 dni z domu i siedział pod drzwiami upatrzonej suczki. A że był śliczny i miły, rzadko ktoś go przeganiał. Stoczył setki walk z innymi psami, miał naderwane ucho, oko. Potrącił go samochód, miał potem kłopoty z oddychaniem. W tym roku coraz ciężej chodził. I coraz ciężej oddychał. I prawie nie słyszał już…
Przedwczoraj nie zauważył na podwórku znajomego samochodu….
Weterynarz powiedział, że nie ma złamań. Dostał zastrzyki. Ale nie chciał jeść. Ani pić. Poiliśmy go strzykawką.Brat wynosił go na dwór. A on leżał bez ruchu..
Wiedziałam, że odchodzi..
Dziś raniutko umarł..na swoim ulubionym miejscu..w przedpokoju. Tam gdzie 15 lat temu ukrył się przed obcym panem, który po niego przyszedł.
Tam dokąd pobiegł, gdy wybrał swój dom…
15 lat temu…

Środek..ciężkości ;)

Kiedyś….
byliśmy młodzi, szaleni, świat wydawał się piękny i kapryśny a Przyszłość nie była żadnym problemem. Bawiliśmy się od zmierzchu do świtu razem, cała nasza paka. Nie myśleliśmy o polityce ani o stabilizacji życiowej. Rocznik 67-77…Stary rock, heavy metal, blues- to My, Dzieci- Kwiaty lat osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych..
Potem stabilizacja, często nagła, niespodziewana. Nasze dzieci, owoce tych lat 90-tych..I małżeństwa, często zawarte przez te nasze wielkie zauroczenia..” bo dzieci” .
Trzymało się jakoś..większość tamtych miłości, miłostek i związków wszelkich przetrwała. Paczka, siłą rzeczy, nie funkconuje od lat jak dawniej.Powstały różne nowe paczki a ze Starą.. czasem wspólne Andrzejki, Sylwester czy krótkie pogawędki z koleżankami na ulicy, dosłownie. Ale jest to uczucie ” bliskości i trwania” , przyjaźni mocnej wykarmionej wspólną Młodością.
Piorun strzelił we mnie, gdy dowiedziałam się, że 2 związki moich przyjacioł rozpadły sie! Dwie rodziny z nastoletnimi dziećmi..Po wielu, wielu latach. A smaczku historii dodał fakt, że ” ona z tamtej mężem” ! O GOD! Znam i ” ją” i ” tamtą” doskonale, znam też ich mężów( byłych już dziś mężów.. )
Dziwne, cholernie dziwne to było. Jak od lat, „w przelocie”, na drodze spotkałam najpierw jedną, potem drugą. Obie opowiedziały mi swoje historie i obie twierdziły, że to żadna z nich nie ” zaczęła” i że to ” wina drugiej” .
Typowe.Jak z filmu..jak z życia.
Może obie myślały, że ustosunkuję się do sprawy? Że stanę po czyjejś stronie? Że „napsioczę” na tę drugą do pierwszej lub odwrotnie? Nic z tego. Nie było mnie gdy zdradzali się nawzajem, nie wiem kto ” zaczął”. I gówno mnie to obchodzi tak naprawdę…
Nie mogę być sędzią. Nie chcę być sędzią. To Ich życie, ich wybory.Może przez to stracę je obie, dwie dobre koleżanki..Obydwie zerkają podejrzliwie na mnie, bo..nie słyszą ani poparcia ani krytyki z mojej strony.Tylko życzenia” Wszystkiego Dobrego na Nowej Drodze Życia” . Bez sarkazmu, faktycznie szczerze.
To moje koleżanki, z jedną i z drugą łaczą mnie wspomnienia, łączy mnie nasza szalona młodość.Jestem „pośrodku” . Ponad..
Zwykle tak jestem…zawsze.
Tylko: czy zawsze można być NEUTRALNYM, zawsze ” pośrodku” ? czy nie jest tak, że czasem nasza sympatia przechyla się w końcu bardziej w jedną stronę?
tak czy inaczej; nikt nie może wymagać lub sugerować mi ,w nawet najdelikatniejszy sposób, że ” tamta/tamten drugi be” !
Staram się być neutralna. pośrodku. Dopóki dopóty ktoś/coś nie dotknie mnie osobiście…

Listopad

Prawie nikt nie lubi późnej jesieni. Zimno, ostatnie liście spadają z drzew..krótkie dni, długie wieczory.
Ja, z biegiem lat zaczynam to lubić coraz bardziej. Listopad ma coś tajemniczego,wręcz magicznego w sobie. Gdy wracam wieczorem autem drogami wśród pól i lasów, zerkam na ten jesienny świat.Uśpione sady, ogrody i jasne domki w wieczornym mroku. Dym z kominków znikający gdzieś w mgłach nad polami, lasami.. czasem nagle mrugnie jakaś malutka gwiazda wśród nocnych obłoków..jakby chciała powiedzieć: cieszcie się tym zaczarowanaym czasem, życzenia spełniają się, niektóre zaraz,inne w Boże Narodzenie a jeszcze inne śpią do wiosny. Ale przyjdą, przyjdą! A teraz czas do ciepłego domu, czas usiąść w blasku ognia przy kominku..czas posłuchać opowieści jesiennego wiatru za oknami..
dawno, dawno temu, za górami, za lasami… ;)

Czy pamiętasz…. ?

Nie wiem czy dobrze być wolną kobietą w średnim wieku. No, rozwódką, ale to też znaczy wolną.. Nie dość, że myślą niektórzy, że łatwo chapną smakowity kąsek, to jeszcze zjawiają się rzesze porzuconych mężów koleżanek ” po radę” … A już najlepsze są imprezy. Większy tłum adoratorów niż w młodości ( 3/4 to żonate bestie) . I po kilkunastu głębszych, ośmieleni zaczynają zwierzać się:
” czy wiesz, że WTEDY ( tzn w latach 80-tych i 90-tych) tak kochałem się w Tobie?? Czy wiesz jak byłem zazdrosny i nie mogłem patrzeć jak Ty z Nim wtedy…A potem jak wyszłaś za Niego szlag mnie trafił, piłem kilka dni..Spotkajmy się ,proszę, nawet tylko tak pogadać sami, nie na imprezie”
I tak over ,over again :)
Pewnie nie czytają tego, ale dedykuję Im wszystkim to:

„Stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”

Od zawsze mieliśmy psy.Duże, rasowe i małe przybłędy, kundelki. Rozpieszczone ” kanapowce”, wychuchane,wyczesane, wycałowane. O kotach wiedziałam tyle, że gdy miałam roczek mieszkał ze mną kocur Maurycy, którego tak mocno kochałam, że kot uciekał gdzie pieprz rośnie przed moimi czułościami ;) Co się stało z Maurycym, nie wie nikt. Pewnie poszedł gdzieś „w swoją stronę”, jak to z kocurami bywa.
Niedawno, może 2 lata temu pewnego dnia przyszła do mojego biura kotka. Czarno- biała, śliczna. I dzika.Domyśliłam się, że jest głodna( po co miałaby przyjść do obcej osoby?) Nakarmiłam. Gdy zbliżyłam się żeby pogłaskać ją, podrapała mnie. I ugryzła. No cóż, przebaczyłam, przecież nie każdy, szczególnie nieufny, zdziczały kot musi lubić ludzkie pieszczoty. I nazwałam „Milady” :)
Od tamtej pory co dzień rano przychodziła do mnie do pracy. Przyniosłam jej kocyk, żeby mogła po jedzeniu spać. Nie głaskałam jej , a ona coraz częściej ocierała się o mnie, przytulała. Chroniłam ją przed jesiennymi chłodami, deszczem, potem śniegiem. W zimie zorientowałam się, że jest w ciąży. Mój szef pękał ze śmiechu, ale ostrzegał mnie, że ” muszę coś z TYM zrobić” bo kociarni nikt nie będzie trzymał w biurze, a jak dyrekcja się dowie, to wylecimy wszyscy z tymi kotami na zbity pysk :) Nie miałam pomysłu co zrobić. Nie znałam jeszcze swoich wolontariuszy, nie mogłam też wziąć kotki do domu- mam 3 psy,które raczej nie przepadają za kotami. Dzień przed porodem, w piękny majowy wieczór przyszła pod mój dom. Wiedziała, że nie może wejść, bała się psów. Stałam na balkonie i rozmawiałam z nią.Obiecałam wtedy jej, że zajmę się nią i jej dziećmi. Nigdy nie zapomnę jej oczu. Jak zielone latarenki świeciły w ciemną noc. Poszła w dal.
Następnego dnia urodziła 4 kotki. U mnie w biurze. Szef o mało nie zamordował mnie. Na szczęście pomogła mi koleżanka , zainstalowałyśmy Milady z dziećmi w cichym miejscu. Ale nadchodził ” długi”, majowy weekend i koty nie mogły zostać w biurowcu same. Przekupiłam portierów i przeniosłam Milady z potomstwem do nich( szef zabronił mi, ale nie miałam wyjścia) . Musiałam wyjechać na 2 dni, zostawiłam chłopakom jedzenie, picie, koce Milady i obiecałam, ze po powrocie wyniosę tę kocią rodzinę gdzieś.
Nie zapomnę tego poniedziałku. Lecę do pracy rano z myślą by natychmiast zerknąć jak tam moi podopieczni, gdy wybiega portier i mówi: „ona nie żyje. Ktoś ją chyba zabił”. Wtedy po raz pierwszy miałam to uczucie jakby Coś wciskało mnie w ziemię.Bez namysłu spytałam:
-kiedy? I co z kotkami?
Prawie dobę leżały bez matki. Miauczały niemiłosiernie, czekały na nią. Miały 8 dni…Żyły!
Wymusiłam pod groźbą, że odejdę, dzień urlopu.Kupiłyśmy z Ewą cały sprzęt- buteleczki, smoczki, mleczko dla sierot kocich( jest nawet takie! ). Na siłę wlewałam kociakom to mleczko, nie chciały ssać sztucznego smoka. I..zabrałam je do domu. Psy zgłupiały. Nie wiedziały co to jest- nie przypominało to coś jeszcze kota, którego należy gonić i próbować chapnąć.To ” coś” mieściło mi się w dłoni. Ślepe, bezbronne.Suka Saba dostała szału. Nie wiedziałam czy chce je pożreć czy zająć się nimi. Okazało się, że uznaje je za ..swoje dzieci! Gdy miały 10 dni pojechałam na pierwszą wizytę do znajomego weterynarza. Nie opiszę jego miny. Dostałam wskazówki co do karmienia kotków, pielęgnacji. I czułam tylko, że nie daje mi wiele szans..
A ja się zaparłam. Przywiozłam wielką klatkę dla ptaków,w której zamieszkały kotki (aby psy ich nie zeżarły) .O 11 każdego dnia zwalniałam się z pracy na karmienie kotów( jedzą jak noworodki, co 3-4 godziny ) Na elegancki kostium wciskałam stary, zniszczony dres i po kolei karmiłam je. A potem masowanie brzuszków( nie może dojść do zatrzymania moczu) i ” zajęcia ruchowe”. Popychałam je delikatnie, by chodziły, by nabierały sił i odporności. Miały Żyć i koniec! Wstawałam o 5-tej rano, kładłam się spać po 1-ej w nocy. I tak 8 tygodni.
Gdy skończyły miesiąc pojechałam na kontrolę i pierwsze szczepienia do weterynarza. Powiedział:
– Już im nic nie grozi. Będą żyć jak nic! Dokonała pani niemal cudu!
Wieczorem otworzyłyśmy z mamą szampana :D
Już w pierwszych chwilach ich życia postanowiłam, że zostawię sobie jednego kocurka. Biało- czarny, podobny do matki. Nazwałam go Milord :) I został oczywiście z nami. Została też czarna jak aksamit kotka. Od początku rezolutna, sprytna polowała na ćmy i motylki. Dlatego nazywa się Diana. 2 poszły do znajomych.A moment rozstania z nimi był przepłakany oczywiście.
Potem uratowałam jeszcze wiele zwierząt, każdemu znalazłam jakiś dom.Gdy Milord i Diana mieli pół roku, przyszła do biura do mnie mała kotka. W prążki, brązowo- szaro- czarna.Taka tęczowa. Nikt nie chciał jej wziąć. Wzięłam ją na” troszkę” Została na zawsze. Iris: :)
Jeśli ktoś zapyta mnie, jakie są koty, odpowiem: nie wiem. Wiem jaki są moje koty. Reagują na gwizd i słowo ” spacer”, wybiegają z psami z domu; z psami też biegną przywitać się gdy wracamy z pracy.Milord jest rozpuszczony i leniwy i traktuje mnie do dziś jak matkę. Co dzień raniutko gdy piję kawę i uda mi się usiąść w wirze przygotowań do pracy,włazi na mnie i ssie mi rękę. A Diana gdy chrypi mi w oskrzelach, kładzie się na mnie i mruczy głośno.Podobno ” leczy mnie” ;)
A ja czasem wieczorem staję na balkonie i widzę w ciemności dwie zielone latarenki.
Obiecałam Ci coś Milady i udało się ! :D