Pudełeczka..;)

Ponieważ piękne zdjęcia w tonacji różowej, które zaprezentowałam w ostatnim wpisie, moim Drogim Panom skojarzyły się z
-majteczkami
-rozbieraniem
-wreszcie z seksem
natychmiast przypomniałam sobie pewien doskonały wykład .
Temat:

CZYM SIĘ RÓŻNI MÓZG KOBIETY OD MÓZGU MĘŻCZYZNY?

Znajdziecie tu Państwo odpowiedzi na niektóre nurtujące Was pytania.
(Cane: między innymi, o jakich pudełeczkach mówiła Ev;))

Obejrzyjcie i posłuchajcie uważnie:

Wirtualne romanse, czyli Santana z prosiakiem w tle;)

Było to w czasach, gdy moja fascynacja internetem przyćmiła wszystkie inne fascynacje rzeczami nowoczesnymi. Jeśli w ogóle w moim przypadku można mówić o czymś takim jak fascynacja rzeczą . Tym bardziej rzeczą nowoczesną.
Dla mnie, człowieka nie lubiącego zmian i z wielką rezerwą patrzącego na wszelkie wynalazki ostatnich lat, cały internet był początkowo przedmiotem tylko krytyki i drwin. Nie mogłam przekonać się do tego pożeracza czasu, do dziwnego, sztucznego świata, który naśladuje świat realny.
Może długo jeszcze nie przekonałabym się, gdyby nie rzeczywistość . I nie chodzi tu tylko o pędzący świat, gdzie internet stał się niezbędnym narzędziem życia powszedniego, ale moje czasowe przykucie do łóżka.
Można wytrzymać dzień, trzy dni, a nawet tydzień bez kontaktów towarzyskich, ale już dziesięć dni ,to przesada!
Wtedy Brat Mój Szanowny, zainstalował mi skype.
– pogadasz sobie z ludźmi; szybciej ci zleci czas, zanim wstaniesz!
Pierwszą moją myślą było:
jak dużo ludzi z zagranicy! Ciągle ktoś pisze coś do mnie po angielsku! Co robić? Dawno nie mówiłam w tym języku..
ok; będą mnie uczyć. Ci, co chcą ze mną rozmawiać. Może coś z tego wyjdzie
.

( … )
Spośród wielu moich wirtualnych znajomości, jedną z tych, które wspominam najmilej, było spotkanie na skype pewnego Francuza.
Pomimo tego, że już dawno temu odzyskałam sprawność fizyczną i miałam na głowie mnóstwo spraw, niektóre internetowe kontakty były tak miłe, że nie chciałam, nie mogłam ich zerwać.
Jednym z nich był wspomniany Francuz.
Marc był przystojnym mężczyzną w wieku średnim. Czarne, kędzierzawe włosy filuternie opadały na jego czoło , a kilka niesfornych kosmyków chwilami zasłaniało jego duże, ciemne oczy.
Ponieważ znałam już internet i skype dobrze, wiedziałam, że nie można do końca na serio brać sieciowych znajomości z mężczyznami. Szczególnie z przystojnymi mężczyznami!
Ale można  fajnie spędzić czas, a przede wszystkim szlifować angielski. W końcu przydadzą się na coś. Mężczyźni i internet ;)
Marc, jak wiecie już, był Francuzem. I jak pewnie wiecie, Francuzi rzadko kiedy mówią dobrze po angielsku. Czasem, gdy Marc pisał do mnie (początkowo głównie pisaliśmy) zastanawiałam się chwilami, czy nie używa przypadkiem jakiegoś czasu lub idiomu który umknął mi podczas mojej /dawnej/ edukacji ;)
Nic z tego; Marc pisał i mówił swoim językiem angielskim. Konstrukcje zdań, jakich używał, lub może bardziej jakie tworzył , czasem wymagały mojej maksymalnej koncentracji / przy błyskawicznej analizie tekstu/.
Niewiele się nauczę, ale przynajmniej wesoło spędzę czas z sympatycznym człowiekiem- pomyślałam. A ponieważ każdy z moich wirtualnych kumpli miał jakiś nadany przeze mnie pseudonim
/ jak cudownie umieć głupieć na żądanie!  /
należało również nazwać Francuza. A, że był bardzo przystojny…
– Marc, będę Cię nazywać Apollo. Apollo from France. Co ty na to?
– Wonderful! A ja cię Venus. Venus from Poland, ok?
I tak zostaliśmy Venus i Apollo. Dwoje dorosłych dzieci ( lub, jak ktoś woli: para starych wariatów;))

Spotykaliśmy się z Marc’em na skype w weekendy. Obojgu nam zależało na szlifowaniu j. angielskiego i choć ciągle musiałam go poprawiać, te nasze wspólne lekcje były coraz ciekawsze.
Często słuchaliśmy starego rocka. Marc nie mógł uwierzyć, że znam Doorsów i Zepsów.
-Angie, Ty jesteś jak nie z tego świata. Nosisz sukienki i znasz rocka! No nie patrz taka zdziwiona; we Francji teraz kobiety chodzą tylko w spodniach. A Ty jesteś zawsze w sukience!
– Marc, jestem kobietą, a kobiety powinny nosić sukienki. Tak myślę.
/ najbardziej lubiłam w angielskim krótkie zdania / ;)
To prawda. Rzadko kiedy chodziłam w spodniach. Sukienki długie, sukienki krótkie, dopasowane i luźne; to uwielbiałam!
Lubiłam Marca. A najbardziej lubiłam, gdy grał na gitarze. Od wczesnej młodości, odkąd straciłam kontakt z moim ukochanym
Old Devilem, nie słyszałam tak blisko gitary.
Pewnego dnia, w okolicach Bożego Narodzenia, umówiliśmy się z Marc’em na wyjątkowe spotkanie via camera. Wyjątkowe, bo obiecał że zagra coś specjalnie dla mnie.
-Angie, czy lubisz Santanę?
-oczywiście!
-to zagram dla Ciebie coś jego. Nie jestem pewien tylko, czy wyjdzie idealnie.
Jedna próba, druga i usłyszałam znajome dźwięki:
Europa!
Grał tak pięknie, że zamknęłam oczy i dałam się pochłonąć muzyce.
Rzadko zapominam o tej jednej nodze, tej stojącej mocno na Ziemi. Wtedy jednak pozwoliłam jej spać. Przeniosłam się całkiem gdzieś w wirtualne przestworza. Blask świec u mnie i Marc grający tam, też w blasku świec. Chłonęłam każdy dźwięk całą sobą.
Cudowne obłoki!
Chwilo trwaj!
I nagle..
Wśród brzmień Santany usłyszałam trzask zamykanych drzwi i donośny, mocny baryton:
Anieszka !
Brat!
Od dzieciństwa , nawet gdy mnie woła, to jakby gubił gdzieś ” g” w moim imieniu. W przeciwieństwie do Rodziców, którzy wyraźnie akcentują to ” g” ( zostało im to z dawnych lat, gdy byłam małą, bardzo niegrzeczną dziewczynką ),
Brat zawsze miękko wymawia moje imię.

Anieszka, no chodź, pomóż,
PRZYWIOZŁEM ŚWINIĘ NA ŚWIĘTA !

O bogowie! O bogowie sieci! Jak można było?! Jak można było pozwolić tak zbezcześcić Chwilę Świętą? Jak można było z takim hukiem zrzucić mnie na Ziemię?!

no chodź, to ciężkie jak cholera, musimy wnieść to mięso, podzielić i spakować do lodówek !

Umarłam…
:)))
*
Późnym wieczorem, gdy skończyliśmy z Bratem rozprawiać się z prosiakiem, wyciągnęłam swoją awaryjną wódkę.
Musiałam odreagować.
– słuchaj, mogłeś uprzedzić mnie telefonicznie, że jedziesz ze..tfu, ze świnią!
– a co to za różnica?
– jest różnica, bo gdy wjechałeś mi do domu z rykiem, to akurat słuchałam Santany..na żywo! O!
– jakiś koncert?
– w pewnym sensie. Grał dla mnie..znajomy. Na skype.
– eee, to zagra jeszcze, spoko!
– ale wy, mężczyźni..tzn większość was wszystko tak spłyca! Przerwałeś mi słuchanie muzyki! I musiałam przeprosić Marca i pożegnać się z nim!
– a co mu powiedziałaś?
– że Brat właśnie przywiózł mi zakupy. No przecież nie powiem facetowi z , kurna, Francji,  w końcu , kurna, artyście, że mój Brat woła mnie, bo akurat ciągnie wór z… kurna, ze świnią!
:)
*
Długo potem, prawie na każdej imprezie, koledzy Brata śpiewali mi:
A ona wtedy słuchała Santany
;)))

Chojnik

Dla Marysi:)

Często lubię wracać do miejsc, w których już byłam. I nie tylko dosłownie, fizycznie znów w nich być; lubię przenosić się w przeszłość i wracać wspomnieniami.
Kiedyś, dawno temu ( a może wcale niedawno? Przecież czas jest rzeczą względną ) , gdy byłam małą dziewczynką, zawsze w zimie jeździłam z Rodzicami i Rodzeństwem na ferie w góry.
Karkonosze są oddalone od Wrocławia zaledwie około 100 km. Dla mnie i mojego Rodzeństwa, wówczas kilkuletnich dzieci, wydawało się to olbrzymią odległością. Tym bardziej, że jeździliśmy zwykle pociągiem.
Jaka to była atrakcja! Ten stukot kół pociągu, te tunele i widoki ,najpierw nizin, potem pagórków i wreszcie gór! Zimy wtedy były prawie zawsze śnieżne i mroźne; jeśli jednak nawet u nas, w mieście była plucha, oczywiste było, że tu, w górach będzie śnieg.
A czego mogą bardziej chcieć zimą dzieci? Mieliśmy swoje ulubione śniegowe kombinezony– my( ja i siostra) jasne, nasz młodszy brat ciemny, granatowy. Ponieważ nasz dom wczasowy był położony na dość dużej górce, już w pociągu , tuż przed stacją docelową Mama zakładała nam te kombinezony. A my cieszyliśmy się, że zaraz będziemy w górach! :)
Mieszkaliśmy w Zachełmiu , w niedużym domu wczasowym, należącym do AE, w której pracował Ojciec. Wtedy istniały jeszcze tzw wczasy zakładowe. W naszej rodzinie podział był jasny: w lecie jeździmy nad morze z Mamy zakładu pracy, zimą w góry z Ojca uczelni.
Przepadaliśmy za Zachełmiem. Cudowne było wspinać się pod górkę do naszego domu wczasowego( choć Księżnej Matce mniej to podobało się ;) Świetne było też schodzenie ,dobre 200m. w dół ,do innego domu wczasowego na posiłki:)

LastScan my w Zachełmiu
Ale najcudowniejszym był dla nas widok z naszych okien na położony na przeciwległym wzgórzu zamek!
Wieczorami Ojciec zabierał nas na spacery na sankach po okolicy. Zaczepialiśmy swoje saneczki jedne o drugie, a On ciągnął ten mini- kulig. Niedaleko zaczynał się las i bardzo baliśmy się tam chodzić wieczorem, choć Ojciec zapewniał, że tam jest bezpiecznie.
Największym wyzwaniem dla nas jednak okazało się to, gdy Ojciec kiedyś oznajmił: idziemy dziś na Chojnik!
Chojnik- ten zamek, który widzieliśmy z naszych okien!
Między wzgórzem, na którym stał Chojnik , a tym, na którym był nasz dom wczasowy, rozciągała się rozległa dolina. Na szczęście tamtędy prowadził jeden ze szlaków turystycznych i wśród śnieżnych zasp była wydeptana ścieżka.
Szliśmy dziarsko przed siebie zdobywać zamkową górę. Ojciec uzbroił nas w wielkie kije, po to, by łatwiej było nam pokonywać trasę. Oczywiście, w swoim stylu, żartował, że to po to ” gdyby napadły nas wilki”. Był mistrzem tworzenia napięcia!
Wspinaliśmy się pod górę ; najpierw szybko i wesoło, potem z coraz większym trudem. Księżna była bardzo niezadowolona, że Ojciec wybrał najtrudniejszy szlak. Ciągle dąsała się:
-nie damy rady a dziećmi! Coś Ty wymyślił! Wróćmy!
– damy radę. Idźcie za mną!
Szliśmy za Ojcem posłusznie. Czasem brał na ręce naszego młodszego brata i niósł . Potem szli trzymając się mocno za ręce. Pani Matka zabezpieczała tyły – szła na końcu , asekurując mnie i moją siostrę.
Doszliśmy wreszcie pod sam Chojnik. Wyglądało to ,mniej więcej, tak:
Chojnik-329
Chojnik-338Chojnik-334

Mniej więcej, bo dziś, po tak wielu latach, nie jestem pewna, czy szliśmy akurat tamtędy ;)
Tak czy inaczej : widok był niemal identyczny:)
Aby wejść na sam Chojnik, trzeba było jeszcze pokonać oblodzone skały. Pomimo tego, że droga zabezpieczona była specjalnymi łańcuchami, Pani Matka i tak była wściekła:
-zabijemy się wszyscy! Co za idiotycznym pomysłem było iść tutaj tędy!
– damy radę- powtórzył Ojciec. Ja wejdę na górę, Ty mi podawaj dzieci. A wy-zwrócił się do nas- macie trzymać się z całych sił łańcuchów!
Wspólnymi siłami zdobyliśmy szczyt! I zamek.
A tam czekały nas niesamowite opowieści. Zapamiętałam jedną:
Dawno, dawno temu, pewien książę miał córkę. Na imię jej było Kunegunda. Była to panna piękna, lecz bardzo wyniosła. Obiecała sobie, że wyjdzie tylko za tego, który zimową porą, objedzie konno zamek. Było to niemożliwe i każdy ze starających się o jej rękę śmiałków, ginął w przepaściach.Aż znalazł się jeden, dzielny i odważny rycerz, który pokonał trudną drogę. Kunegunda zakochała się w nim, bo, prócz tego, że dzielnym, to pięknym młodzieńcem był. Rycerz jednak pokłonił się nisko Kunegundzie i odjechał w siną dal. Próżna panna , nie mogąc znieść upokorzenia, rzuciła się w przepaść.

Natomiast prawdziwa historia zamku wygląda tak:
Prawdopodobnie już w końcu XIII wieku istniał tu dwór myśliwski, wzniesiony przed 1292 rokiem przez księcia świdnicko jaworskiego Bolka I Surowego. W latach 1353-64 książę świdnicko jaworski Bolko II Mały wzniósł na szczycie murowaną warownię.
W 1364 r. oddał go w zastaw niejakiemu Thimo von Colitzowi, który ku zaskoczeniu księcia prędko sprzedał nabyte prawa do zamku królowi czeskiemu Karolowi IV Luksemburczykowi. Wprawdzie Karol IV pozostawał sojusznikiem księcia, zbyt silnym jednak, by śląski Piast pozwolił mu długo posiadać ważny strategicznie zamek. Dlatego też czym prędzej Chojnik z rąk Czecha wykupił i… w 1368 r. zmarł. Opiekę nad zamkiem przejęła wdowa po Bolku II – Agnieszka Habsburska, która w 1381 r. przekazała zamek rycerzowi Gotsche Schaffowi – od imienia którego ukuto potem nazwisko Schaffgotsch.
W rękach Schaffgotschów twierdza pozostawała nieprzerwanie aż do 1634 r. kiedy jednego z nich – Hansa Ulrycha II oskarżono o zdradę cesarza Fryderyka II, uwięziono i rok później ścięto, jego dobra zaś wraz z Chojnikiem, mocą cesarskiego rozkazu, skonfiskowano. Do Schaffgotschów zamek powrócił w 1648 r., nie zamieszkali w nim jednak, odnajdując swą siedzibę w Cieplicach. Do opieki nad twierdzą już wówczas chętnie odwiedzaną zwłaszcza przez kuracjuszy z pobliskich Cieplic, wyznaczyli śląskiego rytownika i szlifierza szkła Fryderyka Wintera. W 1675 r. podczas sierpniowej burzy piorun uderzył w zamek i spowodował wyniszczający go pożar. Od tego czasu Chojnik pozostaje malowniczą ruiną, jednym z najpopularniejszych celów karkonoskich wycieczek. W 1822 r. ulokowano w jego murach gospodę i bazę górskich przewodników, a ok. połowy wieku otwarto niewielkie, funkcjonujące do dziś schronisko turystyczne „Na Zamku Chojnik”.

http://www.karpacz.net/atrakcje-w-okolicy-39/zamek-chojnik-2313/historia-2314/

Chojnik, jaki pamiętam i znam:
Chojnik-344
Chojnik-347

Byłam na Chojniku wiele razy. Choć pamiętam go głównie z wypraw zimowych z Ojcem, byłam tam nie raz z moimi dziećmi.
Nigdy jednak nie wdrapywaliśmy się tam zimą;
Chojnik w zimie został już na zawsze „zarezerwowany”
dla mego Ojca:)

ruiny-zamku-chojnik-zima-27079
i dla nas wtedy.

Może jednak niedługo znów wejdę na zamkową górę zimą.
Skoro troje dzieci kiedyś dało radę..;)

LastScan MY

Źródła:
http://www.chojnik.pl/pl/zamek
http://www.karkonosze.ws/wezel_szlakow_zdjecie_5456.html

Na peryferiach blogosfery

Teatrzyk ELYTA przedstawia
/od kilku lat ten sam repertuar; wybaczcie państwo; są ,jak nazwa wskazuje, elitą ( UPSS: eLyTĄ ) , więc to ich przywilej/ :

Miałam nic nie napisać, ale napiszę. Bo tak.Napiszę , bo napiszę. Bo skoro piszą idiotki byle co, to i ja napiszę.Bom nie idiotka i tez pisać umiem.
Nie mam wprawdzie czasu pisać, bo nie mam, ale napiszę. Bo tak.
Znam tylko kilku mężczyzn. Takich prawdziwych. Ale już o pisałam o nich.
Znam też kilka kobiet. Tych prawdziwych. Ale nie będę o nich pisać, no z wyjątkiem….
Tak. Bo nie. Bo tak!
Resztę napisze ON, bo ja nie nie mogę dziś
.

Tu następują trzy lajki i komcie

Komentarze:
Pan Ch.- cudowne! Ciebie czytać to przyjemność! To jest talent!
Pani Mimoza- Tak, tak! Ten styl! Pozazdrościć!   Tylko napisz do mnie dziś, koniecznie!
Pan Stamtąd- ..mam wprawdzie czasu pisać, bo nie mam, ale napiszę…
ale czy ten tekst pospólstwo zrozumie?
Pan X- nie jestem w temacie, ale udało ci się to!
Pani Y- to może kaszaneczki, panie Ch.?
Pan Ch.- ależ Y..no pewnie! Tobie to zjem z rąk wszystko!
Pani Y- hihihi
Pan Ch.- moje serce, te prostaki odebrały mi apetyt. Całkiem. Jak takie byle co może wogle prowadzić blogi? Tępe to, niedouczone. Wszy, żydowsko- lewicowe wszy!
pani Y- kto?
Pan Ch.- wszyscy. wszyscy, którzy nie chcą z nami się bawić
Autorka- /faja/
pan Ch. – jesteś doskonała! / faja/
Pan Y-  tak!
Autorka: – /faja/
Pan X- /faja/
Pan Ch.- /faja/
Pan Y- hihihi, tak!
Autorka: – /faja/
Pan X- /faja/
Pan Ch.- /faja/
Pan Ch.- /faja/
Pani Y- hihihi, tak!
Autorka: – /faja/
Pan X- /faja/
Pan Ch.- /faja/
Pan Y- hihihi, tak!
Autorka: – /faja/
Pan X- /faja/
Pan Ch.- /faja/
Pan Y- hihihi, tak!
Autorka: – /faja/
Pan X- /faja/
Pan Ch.- /faja/
Pan Y- hihihi, tak!
Autorka: – /faja/
Pan X- /faja/
Gość- dzień dobry!
-Pan Ch.- dzień dobry Gościu.
Gość- dzień dobry!
Pan Ch.- dobrze, że jesteś, bo nikogo nie ma /faja/
Gość- a gdzie są?
Pan Ch.- nie wiem /faja/
Autorka – dobry wieczór. Pospólstwo gawędzi znów, widziałam /faja/
Pan Ch.- to tylko pospólstwo. Kury. Niech gdaczą.
Pan Skądś tam-… Kury. Niech gdaczą….
niech gdaczą!
Pan Ch.- /faja/
Pan Y- hihihi, tak!
Autorka: – /faja/
Pan Y- choć nie palę, /faja/
Pan X.-Niech gdaczą. Choć nie jestem w temacie
Pani Mimoza- JESTEŚCIE WIELCY! Kocham Was!
Autorka: – /faja/
Pan X- /faja/
Pan Ch.- /faja/
Pan Ch.- To gdakanie mnie wkurwia /druga faja/
Pani Y- nie przejmuj się, hihi
Pan Ch.- nie przejmuję
Autorka: – nie ma czym /faja/
Pan X- /faja/
Pan Ch.- / faja/
Autorka- tyle dyskutujemy,

chyba ze sto komciów, chyba czas napisać nową notkę

:>

Uśmiech róż *

Ze wszystkich kwiatów świata, najbardziej kocham róże. Ogrodowe, pachnące, wygrzane w wiosennym i letnim słońcu;
te, które nieśmiało zakwitają jesienią chwytając ostatnie promyki ciepłego słońca.
I te zimowe , które dziś dostaję od Bliskich.

for angie

róże płaczą o świcie

łzami rosy

i dżdżu

rozbudzone

psalmem tęsknoty

za nocą której

śpiew

wypełniał

kiedyś

serca …

róże płaczą o zmierzchu

kroplami blasku

na płatkach

pociemniałych

z żalu

za dniem który

zatonął w

księżycowych

sennych

jeziorach …

słońce jest śmiechem róż

[poezja © Malgosia Kobylinski, 2012]

dla Angie w prezencie

słońce jest śmiechem róż

Zakochałam się w tym wierszu natychmiast i na zawsze. To jeden z najpiękniejszych moich prezentów:)
Dziękuję jeszcze raz Małgosiu! :)))

***

Dziś, gdy zimno i pada śnieg, gdy podobno Blue Monday, myślę o swoich różach. Tych, które dostaję i tych, które za kilka miesięcy znów zakwitną w moim ogrodzie.
Jeśli dopadał Was smutek, jeśli tęsknicie za wiosną i ciepłem, spójrzcie na

śmiejące się słońcem róże:

Zdjęcie1760

Zdjęcie1761
*
Ta kwitnie zwykle pierwsza. Ma tak oszałamiający, intensywny zapach, że dosłownie zapiera dech :)

Zdjęcie1652
*

Dzikie piękno

Zdjęcie1645

Zdjęcie1672

Zdjęcie1982
*
Piękne i dumne ;)

Zdjęcie1660

Zdjęcie1845

zdjęcie1848_001

Zdjęcie1847

***

A to dla mych miłych Gości ,
mój imieninowy torcik.
Częstujcie się :)))
Zdjęcie2869

Wiem wiem,
za słodko nie powinno być:
61af26e5

Bąble

Dawno temu,
w latach siedemdziesiątych ub.wieku, gdy miałam 7, może 8 lat, pojechałam z Rodzicami i młodszym Rodzeństwem na wieś, na chrzciny.
Mieszkała tam, bardzo zamożna i  znana rodzina mej ciotki.
Rodzice prosili mnie wcześniej:
– Agusiu, bądź grzeczna, nie dokuczaj rodzeństwu ani nikomu!
Pamiętam to, jak dziś. Oczywiście obiecałam Rodzicom, że zachowam się nienagannie. Tak jak mnie Babcie uczyły: podczas jedzenia ręce przy sobie , a głowa „wysoko, jakbyś trzymała na niej książkę
Agusia, ubrana w jasną sukieneczkę, z wpiętymi we włosy białymi kokardami, zachowywała się bardzo grzecznie.
Do czasu, aż Rodzice nie pozostawili nas- dzieci, samych.
– Agusiu, jesteś tu najstarsza. Opiekuj się rodzeństwem! I zwróć też uwagę na Tomka. Jakby coś, wołaj nas, jesteśmy na dole.’
Tomek był młodszy ode mnie. Młodszy nawet od mej młodszej siostry.
Nie przeszkodziło to jemu jednak zaczepiać moich Bąbli.
Bąbli, bo tak nazwaliśmy mego brata i siostrę. Kiedyś oglądaliśmy w tv serial , gdzie głównymi bohaterami były bliźniaki, dziewczynka i chłopczyk, nazwane przez rodzinę ” Bąble” .
Moje Bąble nie były wprawdzie bliźniakami, ale zawsze trzymały się razem. Siostra i brat. Stąd to ich przezwisko.
Ja byłam najstarsza. Bąble traktowałam , łagodnie mówiąc, z przymrużeniem oka. A, że byłam bardzo niegrzecznym dzieckiem, ciągle im dokuczałam.
Co innego jednak , gdy ja dokuczam, a co innego, gdy ktoś obcy zaczepia moje rodzeństwo!
Mały Tomek uszczypnął raz moja siostrę . Siedziałam udając, że nie zwracam uwagi. W końcu- mam być grzeczna! Siostra nie zrobiła nic, ale widziałam podkówkę na jej twarzy . Musiało boleć! I mnie bolało. Nasz młodszy brat zacisnął zęby. Za chwilę Tomek uszczypnął i jego. I nagle, jakby za jakimś pozwoleniem, zaczął szczypać ich oboje!
Moja cierpliwość/ oraz dobre wychowanie/ wyczerpała się. Wstałam i ..
miałam już gdzieś dobre wychowanie.
Wyszczypałam Tomeczka za wszystkie czasy. I kopnęłam w pupę.  Tak mocno, że ..rozbeczał się wniebogłosy!
Byłam zadowolona.
W końcu NIKT nie będzie znęcał się nad moimi Bąblami! Jak już ktoś ma im dokuczać, to tylko ja! A nie obcy, bezczelny gówniarz!
Tomek pobiegł, płacząc ,na dół do matki.
Za chwilę pojawiła się w drzwiach moja Księżna Matka wraz z Królem Ojcem:
– prosiliśmy cię: bądź grzeczna!
-byłam. Ale nie wytrzymałam
Szczypał Bąble!
– naprawdę?
– tak.
Ojciec podszedł do mnie i pogłaskał mnie po głowie.
– na pewno miałaś rację. Ale ciii, pogadamy o tym później ;)
:)))
*
Dziś Tomek śmieje się z tego i w swym ścisłym umyśle matematyka, nie może pojąć, że kiedyś był taki ..jaki był..

A,że już dał się pobić małej dziewczynce…!

Takiej

niewinnej dziewczynce ;)))

Agnieszka

* Pan Henio i nowe auto*

Tego dnia Pan Henio był w wyjątkowo dobrym nastroju.
– pani Aneczko, rączki całuję!- pochylił się chwyciwszy w swe dłonie zgrabne ręce pani Ani – jest pani dziś tak piękna..niczym..
– soczyste jabłuszko- przerwała Ania, nie odrywając wzroku od komputera
-pani Aniu, czy pani ze mnie…się ze mnie śmieje? Kpi ?
– Ależ skąd , panie Heniu! Nic z tych rzeczy; po prostu- pan ostatnio nazywał mnie jabłuszkiem. Soczystym jabłuszkiem!
– hmm, pani Aneczko, a jednak pani kpi!- pan Henio był czujny
*
Godzinę wcześniej:
– panie kierowniku, proszę zrobić coś z panem Heniem, bo ostatnio jest strasznie rozkręcony. Wiem, że to pana kolega, więc nie będę robić szumu . Ale powoli mam go dość.
spokojnie Aniu, załatwię to. Przynajmniej na jakiś czas. Zaufaj mi.
*
– pani Aneczko, całuję rączunie! Proszę nie gniewać się o to soczyste jabłuszko ; wie pani,pani Anusiu, mam nowy samochód!
– tak? A to gratuluję , panie Heniu!
widziała go już pani ?
– nie. To znaczy nie wiem; widziałam jakiś nowy samochód, ciemno niebieski, pod biurem. To pana?
– ależ wy, kobiety jesteście cyniczne! Niebieski? Pani Aneczko, opel- nówka! Ostatni rzut!
– aa… no niech pan wybaczy, panie Heniu. Ja raczej rozpoznaję kolory, niż marki…
– Pani Aneczko, echh, jakby tak pani ze mną do niego wsiadła!
Ania popatrzyła wymownie. Henio próbował zachować klasę. Nie udało się :
– tzn jakby tak pani zechciała wsiąść .Patrzyłbym na niebo niebieskie jak pani oczy i miałbym ten błękit obok..ehhhh Szum wiatru, śpiew ptaków… I ze mną pani jedzie ..ehhhh. A , żeby wiedziała pani ,  jak on sunie Samochód sunie..hmm, ale jak pani pojechałaby ..wszystko tak sunęłoby!
– panie Heniu. Moja cierpliwość wyczerpuje się powoli.
– ależ z pani prowokatorka, haha! Pani wie, że ja jestem jak ten  dawny poeta..niczym nieskażony tym światem romantyczny kochanek ! Wielbię kobiety, a panią pani Aniu…echhh…
W tej chwili otworzyły się szeroko drzwi biura.
Kierownik był poważny i skupiony, jak zwykle. Przywitał się ze wszystkimi, po czym , dyskretnie puszczając oczko do Ani, spytał Henia:
– Heniu, ta niebieska vectra zaparkowana pod biurem, to ta twoja nówka?
– noo! Przeszz widziałeś ją dziś! Piękna, nie?
– ano piękna.  Tylko leć szybko, bo zdaje się,  ktoś ci ją rąbnął w tył nieźle!
Pan Henio, który to nigdy, ale to nigdy nie przeklina przy kobietach, wrzasnął:
kurwa jego mać! Co za chuje! Zajebię sukinsyna!
po czym wybiegł z biura.
*
Wrócił. Po dłuuugim miesiącu.
;)))

Stolik w drugim końcu sali *

Kiedy tańczyłaś w płomieniach świec
i Twoja twarz zmieniała się
I oczu blask tańczące dwa płomienie
Dobrze pamiętam wciąż
….

Z opowieści Andżeliki:

Pamiętasz ten mały, bluesowy klub, do którego kiedyś zaprowadziłam Cię? Ten z ciemnymi, wyłożonymi drewnianą boazerią ścianami. Z zielonymi krzesłami i szalonym barmanem. Pamiętasz na pewno, jak ten wariat do Ciebie uśmiechał się cały wieczór i próbował poderwać!
Wiesz, kiedyś, chyba dwanaście, a może trzynaście już lat temu, byłam tam z Lidką. Lidka skończyła jakiś kolejny kurs angielskiego i akurat miała egzamin. Zdała, na piątkę. Ona zresztą chyba zwykle zaliczała na pięć, nie mogło być inaczej ;wiesz jaka była ambitna.
Wtedy ..
umówiłyśmy się wcześniej, że po tym jej egzaminie , robimy kurs po moich znajomych klubach. Lidka nie znała ich, chciałam zrobić jej niespodziankę. (Nie tylko jej ; znałam niektórych szefów tych knajp, kilku barmanów i wiedziałam, że już stęsknili się za mną ;))
Country Club, Rock Club, Golden Club; w tym ostatnim posiedziałyśmy dłużej. Grali tam na życzenie tzn, to co chciałaś, barman włączał. Tak, barman; to były malutkie knajpki, kameralne i często szef był sam barmanem i jednocześnie kimś jak DJ ;)
Dowiedziałam się tam od kolegi , że na końcu ulicy założyli nowy klub, gdzie grają bluesa. Wiesz jak wtedy uwielbiałam bluesa. Poszłyśmy tam z Lidką. Od razu spodobało mi się; ciemne ściany, zielone krzesła, złoty barek, niedużo ludzi. Przyciemnione światło. Czuło się ducha!
Wzięłyśmy po piwie i usiadłyśmy na końcu sali, przy oknie. Właściwie salki, bo klub rzeczywiście był niewielki. Lidka była zachwycona , wreszcie spokój !
Rozmawiałyśmy sobie, gdy nagle zwróciłam uwagę na grupkę młodych ludzi po drugiej stronie sali. Kilka dziewczyn i z nimi jakiś młodzieniec. Przystojny..nie, raczej piękny niczym młody bóg. Długie, brązowe włosy falami opadały na jego ramiona i plecy.
-patrz Lidka, patrz tam! Widziałaś królewicza? Zerka na Ciebie, no patrz!
Faktycznie królewicz nie spuszczał oka z nas. A raczej nie odrywał wzroku od Lidki.
-Jasny szlag! Apollo ze swymi nimfami! – zaśmiała się Lidka
Niewiele pomyliła się. Piękny młodzieniec miał za towarzyszki kobiety obdarzone jak on, niemal nieziemską urodą.
– co my tu robimy Andżelika? Widzisz te kobiety? To muszą być jakieś modelki! One są tak doskonale zbudowane, wszystkie bardzo wysokie. I jakie miękkie, kocie ruchy! Patrz jak ubrane! Kurr.., gdzie my przylazłyśmy??
Nie przejęłam się specjalnie tym. Zawsze przecież miałam powodzenie, Lidka też, choć daleko nam było do jakichś tam modelek.
Lidka, nie przejmuj się. Olej to. Jesteśmy tu, aby bawić się, a nie łypać oczami na jakieś podejrzane dziewuchy.Co nas zresztą oni obchodzą? Zdrówko!
Piłyśmy piwo, ktoś dosiadł się do nas , z kimś zatańczyłam, ktoś postawił nam piwo. Impreza w klubie rozkręcała się, przychodzili nowi ludzie. Jednak czułam ciągle na nas spojrzenie tamtego młodzieńca. Odwzajemnione, bo Lidki wzrok , co chwila mimo woli wędrował na drugi koniec sali.
– ale ty jesteś uparta Lidzia! Mówię ci, nie patrz tam. Widzisz, że ma swoje dziewczyny
– ja..ja wcale nie niego nie patrzę!
I aby udowodnić to, Lidka przesiadła się tak, by nie widzieć stolika po drugiej stronie sali.
Wtedy ten wariat, barman zapalił na każdym stoliku świeczkę i wniósł na środek sali wielkiego szampana
– na koszt klubu! – krzyknął wesoło.
Okazało się, że ma urodziny:)
Wypiliśmy szampana i wróciliśmy do swoich stolików.
I wtedy zagrali to:

Widziałam jak  tamten chłopak zamyślił się. Nagle wstał i nie zwracając uwagi na śmiech i żarty swych ślicznych towarzyszek, podszedł do nas.
Stanął przy naszym stoliku ,skinął delikatnie na przywitanie i niczym ktoś z dawnej epoki (królewicz, cholera, naprawdę królewicz!) , głęboko ukłoniwszy się Lidce, zapraszając ją gestem do tańca, spytał nieśmiało:
– czy zatańczy pani ze mną?
Patrzyłam na tę całą scenę i czułam się tak, jakbym oglądała jakiś film. Lidka nieśpiesznie wstała , podała mu dłoń i zatańczyli. Sami, na środku sali.
Nie mogłam od nich oderwać oczu. Ona tak krucha, tak malutka przy nim. Miała na sobie długą, ciemnobrązową ,jak jego włosy, suknię. Lidka zawsze była inna; gdy była moda na mini, na te różne seksowne, ciasne sukieneczki, ona uparcie nosiła te swoje ulubione długie, à la hinduskie. Przepaska na długich, blond włosach i duże kolczyki; pamiętasz, to była Lidka wtedy. Była śliczna, choć nigdy nie zdawała sobie z tego sprawy. Miała tak dużo wdzięku, tak mnóstwo uroku osobistego, że wszelkie jej niedoskonałości, gdzieś głęboko kryły się przed światem.
Patrzyłam na nich, jak na parę nie z tych lat. Wyglądali pięknie w blasku świec. Miałam wrażenie,że ich zamazane w smugach tytoniowego dymu odbicie w dużych lustrach na ścianach ,chce na zawsze już tam pozostać. Widziałam jak chłoną się wzrokiem, jak dotykają nieśmiało swych włosów, twarzy, ramion. Jakby chcieli dotykiem zapamiętać każdą chwilę i każdy dźwięk.
Nigdy przedtem ,ani potem nie widziałam tyle subtelnej namiętności w tańcu.
Nagle ktoś zapalił światła, przyszli ci durni Amerykanie ( opowiadałam ci już o nich ) . I ta jego znajoma dziennikarka w spodniach w kratkę. Przynieśli wielki, urodzinowy tort dla szefa. I znów szampan, toast.
Zrobiło się głośno, wszyscy przekrzykiwali się , Lidkę porwali Amerykanie, którym coś tłumaczyła. Królewicz nagle zniknął wśród tłumu gości.
Było późno, środek nocy, chyba po trzeciej ; przed klubem czekał już na nas samochodem Adam.
Następnego dnia Lidka opowiedziała Adamowi o królewiczu.
– powiedz mi Adam ty, jako facet, powiedz, dlaczego ten chłopak zainteresował się mną? Przecież nie jestem ani tak ładna, ani wysoka, ani tak zgrabna , jak te jego koleżanki!
ale wy , baby, czasem jesteście durne! Nie pomyślałyście,że co druga z tych lasek, to pewnie pusta dziwka? Założę się, że facet miał może już dość tych umizgujących się, łaszących ,wypacykowanych lal.
Może tęsknił za kimś normalnym i prawdziwym?
***
Niedawno spotkałam się na winie z Lidką. Wspominałyśmy tamten klub, słuchałyśmy bluesa.
Wiesz co powiedziała?
Powiedziała mi, że spotkanie tego chłopaka, taniec z nim, delikatne głaskanie jego włosów i twarzy, było dla niej do dziś

jej najpiękniejszym erotycznym przeżyciem
***

 

tanczaca-para

Dwanaście lat minęło, jak jeden dzień…

Dwanaście lat temu…
dwanaście lat temu była noc tak śnieżna i mroźna jak dziś.
Wieczorem założyłam swe wielkie , dżinsowe ogrodniczki i powiedziałam do mego Piotrusia Pana:
– idziemy na spacer. Czuję, że w nocy się urodzi.
Szliśmy naszymi ulubionymi uliczkami, białymi alejkami podziwiając okoliczne małe, romantyczne domki i dym z ich kominów ,snujący się gdzieś powoli w niebo. Wiedziałam, co może mnie czekać; chłopcy rodzili się długo i ciężko. Jednak tej nocy byłam szczęśliwa. Marzyłam o tym, by JĄ wreszcie zobaczyć.
Wiedziałam,że to ONA. Wcześniej, gdy spodziewałam się moich chłopców, nie wiedziałam, czy urodzi się dziewczynka, czy chłopczyk. Kiedyś nie było obowiązku comiesięcznych badań, a USG było czymś jak S-F niemal. Dlatego, gdy pewnego dnia pojechaliśmy wszyscy tzn ja, Pani Matka, Pierworodny i Młody Lew na to moje badanie, widząc na ekranie maleńką postać w moim łonie, prawie zaniemówiłam.
Prawie, bo zaniemówiłam całkiem, gdy lekarz powiedział:
dziewczynka !
Chciałam dziewczynkę, tym bardziej, że miałam już dwóch synów.Ponieważ jednak czułam się w ciąży identycznie jak z chłopcami i wszelkie znaki ludowe, mówiły , że to pewnie będzie chłopak, nastawiłam się na chłopaka.
Znaki –
czyli mój dobry wygląd, niegasnąca energia, świetne samopoczucie, kształt brzucha ( podobno inny jest ” na chłopca” inny ” na dziewczynkę;)) , moje umiłowanie do ogórków kiszonych lub śledzi zagryzanych.. mleczną czekoladą, nieodparta chęć na wytrawne, czerwone wino i lody śmietankowe, wskazywały bezsprzecznie na to, że na świat przyjdzie znów chłopiec.
Musiałam spytać pana doktora:
– na pewno dziewczynka??
– a dlaczego miałoby być inaczej? Widzę dziewczynkę, proszę spojrzeć.
Spojrzałam. Tak, dziewczynka!
Pan doktor zrobił nawet kilka zdjęć mojej dziewczynce i ofiarował mi je.
Podczas wizyty bracia dziewczynki nie byli raczej zainteresowani tym, co widzą na monitorze. Jedenastoletni wówczas Pierworodny w skupieniu oglądał sprzęt medyczny.
– proszę pana- zwrócił się nagle do lekarza- czy ten sprzęt jest japoński?
Lekarz natychmiast wdał się w dyskusję na temat sprzętu z Pierworodnym i jego bratem ;)
*
W tamten wieczór, 12 lat temu, chodziliśmy długo, długo z moim /wtedy /ukochanym Piotrusiem Panem, po naszych alejkach i pagórkach.
Nad ranem, około 4ej Mama pojechała ze mną do szpitala.
O tym kiedyś już pisałam.

* Może Pan wyjść , Panie Doktorze *


*
Urodził się mały , 4 kg kolos .
Kolos, bo przy moim skromnym 160 cm wzrostu i mojej wówczas szczupłej sylwetce, to było naprawdę COŚ WIELKIEGO! :)
Ledwo przeżyłam ten poród,ale gdy patrzyłam na nią, taką cudną , szybko wracałam do życia:

Tu na rękach Babci
LastScan bibi2

Dla każdej matki jej dziecko jest cudem, więc wybaczcie moją subiektywną ocenę ” cudu” ;)
*
Dziś, po dwunastu latach to już nie ten uśmiechnięty, beztroski cud.
Dziś jest:
– mama, mówiłam ci sto razy, nie kupuj mi ciuchów sama, ty masz staromodny gust!
albo:
– mama, nie siedź przy tym komputerze , bo się garbisz!
– mama, wiesz, pomyśleć, że kiedyś byłaś ładna i szczupła jak ja!
– mama, a co ty myślisz sobie; jestem czasem chamska,. bo i ty taka jesteś!
-mama, ci idioci( jej bracia, gdy mnie zdenerwują) to są niedorozwoje i psychole. Gdy będę lekarzem, to nawet grosza im nie dam!
– mama wiesz..ty byłabyś ładną kobietą, gdybyś miała ładną twarz….
***
– mama, widziałaś tych debili?
– gdzie? O kim mówisz?
– o tych gnojkach na rowerach, co wyprzedziłyśmy ich
– nie; wyprzedziłam ich i tyle
– ale oni pokazali ci środkowego palca. Czy mogę im też pokazać?
:)))

Mój CUD szybko przeistoczył się w Małą Wiedźmę.
Że też moi Rodzice mówią, że to mój obrazek / lub obrazek mnie! ;)

7