* Whole lotta love! ;) *

Chyba znów nadszedł czas, by powiedzieć coś WIELKIMI LITERAMI, bo mam dziwne wrażenie, że niektórzy do dziś nie rozumieją pewnych spraw.
Mój blog, TEN blog jest dla wszystkich otwarty. Wbrew pozorom NIE poruszam tu spraw intymnych lub bardzo osobistych; wszystko co znajduje się jest totally light and soft, a tematy, jak widać po ilości i różności odwiedzających mnie, ogólnie znane i nieobce nikomu.
Mówiąc krótko: kto chce wpada i pisze lub tylko sobie czyta.
NIE OCENIAM LUDZI PO ICH WYZNANIU, ORIENTACJI SEKSUALNEJ CZY POLITYCZNEJ. Właściwie to raczej w ogóle NIE OCENIAM- albo lubię, albo są mi zupełnie obojętni. Nienawiść jest mi niemal całkiem obcym uczuciem.
NIE INTERESUJĄ mnie też żadne zaszłości i dawne wojny i wojenki internetowe, szczególnie te, o których nie mam zielonego pojęcia.
Powtarzam : KAŻDY jest mile widzianym moim gościem, dopóki, dopóty nie zaczyna jątrzyć lub- Nie Daj Bóg=- nie obraża moich znajomych stąd lub mnie. W wyżej wymienionej sytuacji kończy się kizianie – mizianie i jestem gotowa użyć jednego lub nawet ciągu nieeleganckich słów. Lub jeśli nie mam ochoty wysilać się, mogę użyć zwykłego, popularnego, sympatycznego wyrazu spierdalaj
Ufff.
Teraz powinnam wziąć w ręce tabliczkę z napisem PEACE i przejść się po sieci. Nie zrobię tego jednak z kilku powodów;
po pierwsze: NIE CHE MI SIĘ
po drugie: dałoby to pewnie skutek przeciwny od zamierzonego, ponieważ , jak mówi mi moja niezawodna intuicja oraz jako taka znajomość świata, są TACY, którzy po prostu uwielbiają kłócić się i walczyć ze sobą. Żyją tymi prowokacjami, wojnami, obozami, zakopywaniem i odkopywaniem toporów wojennych.
po trzecie: w świetle punktu drugiego, punkt pierwszy zyskuje na mocy .
Dziękuję za uwagę ;)))

* Jesteś moim..rumem;) *

Doszłam do wniosku, że kogoś Mu przypominam. Właściwie Im.
Tak, kogoś Im przypominam, z kimś Im się kojarzę. Kogoś / coś widzą we mnie znajomego i dobrego. Ciepłego i miłego.
Ma( aha: mają) zwykle dziewczyny, narzeczone, żony; mówiąc krótko, ustabilizowane życie.
Dlatego zatyka mnie, baranieję gdy słyszę z ich ust:
” dobrze, kochanie
Kochanie? Hmm, ciekawe . Do kochania i słoneczka w wykonaniu szefowej przywykłam ; poza tym słoneczko kojarzy mi się z dzieciństwem, gdy Dziadkowie przekonywali mnie całymi kochającymi sercami, że piegi to nic złego, bo to przecież
” słoneczko całuje” , a Ojciec nazywał mnie ” Promykiem” ;)))
Dobra: Rodzice, Dziadkowie to rodzina przecież, więc inna rzecz. Nawet szefowa to rzecz inna, ale Oni?? Faceci? Zajęci faceci?!
Koleżanka wygłosiła kiedyś teorie, że ” Oni łagodnieją przy mnie oraz idiocieją ”
Coś jest chyba na rzeczy. W poprzedniej pracy szef regularnie robił mi kawały: wkładał w dokumenty jakieś fruwające motylki na sprężynkach, przywoził serduszka z kamyczków i błyszczące odznaki z moim imieniem z wczasów, a na imieniny i urodziny układał wierszyki na moją cześć :) Szef innego działu zawsze wiosną przynosił mi bukieciki fiołków i zostawiał na dokumentach; jeszcze inny szef kładł mi i koleżance na biurko zabite szerszenie i osy. Ona piszczała, a ja uspokajałam ją:
– daj spokój, pomyśl, to takie wzruszająco- atawistyczne przecież: znosi nam trofea!
:)))
O zwykłych kolegach nawet nie będę pisać.
Stokrotka, Wiosna, Dzwoneczek , do tych nazw przyzwyczaiłam się. Najpierw odpowiadałam:
– dobra, mówić wprost o co chodzi!
Coś tam bełkotali zwykle; w końcu przestałam reagować. Niech im będą już te kwiatuszki, stokroteczki i inne słodkie.
Ale : kochanie?? Że tak spytam: pogięło?
Kochanie kochaniem, jednak On /taki jeden/ jest najlepszy. Walnął do mnie miękkim, aksamitnym głosem:
– i co króliczku ..pisklaku..?
Nie wytrzymałam:
– co Ci, kurrr…, jest?
– aaa nic, tak mi się powiedziało..ale to chyba miłe…?
No tak. Święta zbliżają się.. ;)))
*
Dziś rano -do kilku swoich panów w pracy:
– chodźcie, coś Wam pokażę
– no wreszcie!
– eeee, już Wam łażą durnoty po głowach.Pokażę Wam zdjęcie
– jakieś laski? Gołe?
– eee, coś chyba lepszego. Proszę bardzo:

– oooo, 80 volt! Skąd masz?
– dostałam. Wiecie jakie dobre? Już powoli kończę ;)
– Agniesiu, no jak to: kończysz? Bez nas? Podziel się z kolegami!
mowy nie ma ! Za dobre!
:)))
Pees:
posłuchajcie KONIECZNIE piosenki.
JEST REWELACYJNA! I dedykuję ją tym moim od stokrotek, różyczek i króliczków :)

*Life is life……*

No więc tak( zaczynanie zdania od ” więc’ kocham, więc nie poprawiać! )
Więc sprawy się tak mają:
Próbuję nauczyć się pewnych technik graficznych w komputerze .
Ja gdy uczę się potrzebuję TOTALNEJ izolacji. Gdy pisałam swe prace na studiach / trochę później niż rówieśnicy/ miałam już dwóch synów. Pomnik wystawię Księżnej Matce ,między innymi za to, że w weekendy zabierała ich daleko. SO FAR FROM ME!!!
Wpadałam w trans. Nie miałam komputera, więc wszystko spisywałam na kartkach. Praca semestralna:
koleżanka Angie w pokoju GDZIE dziesiątki kartek, zapisków. Popielniczka, kilka paczek fajek ” na zaś” , wyłączona muzyka. Dzieci NIET! Żadnych krzyków, cisza. Dzień przechodzi w noc łagodnie, noc w dzień. Nie śpię. Jak już, to nad tymi kartkami….
Wpada na weekend przyjaciółka. Z pysznym winem. I whisky dla Mamy!
nieeeee! Idź do mojej mamy do pokoju i z Nią wypij sobie! Ja NIE MOGĘ teraz. Może za tydzień…?
*
Nie wierzycie?
Tak właśnie koleżanka Angie się uczy!
Tzn
Uczyła
*
Dziś. Do Nauczycielki:
-Czekaj chwilę, zaraz wejdę w te ustawienia i sprawdzę te obrazki , tylko zaraz:
będzie dzwonił Piotrek z Anglii na skyp’e
będzie dzwonił Mały ze studiów
– Mama, zrób jajeczniczkę!- szczebiot Małej W.wyrywa mnie znów od pracy
I za chwilę:
-a, Ty jesteś w domu- głos Pani Matki wydaje się być miły :>
-tak , jestem w domu
– a co robisz?
– PRÓBUJĘ się uczyć… czegoś!
Godzina 22:30.
Śpią! Wreszcie! Nie włażą do mnie,
nie piszą, nie dzwonią!
Ok, pouczę sie. No tak, ale WordPress wyświetla mi, że KTOŚ tam coś do mnie napisał..odpowiedział..
Noszzz przecież nie mogę NIE odezwać się!
Odpisuję.Odpisuję…
Północ:
cholera, CZA iść spać! Wstaję o 5:30 , fuuuuck!
Nie, jeszcze nie. Zaraz sprawdzę ten i tamten program .Aha, tak nie mogę zrobić tego, to zrobię tak

Która jest?? maj God ! I fuuuck też! 3-ia?????
A jutro praca, po pracy facet do ogródka , Cza Mu pokazać to i owo, nooszzzz!! I poprać coś, ugotować, i pomóc koleżance itd ..itp…
*
Fajnie było na zwolnieniu. Pomimo tego, że noga dokucza i że nadal nie ma diagnozy.
Powlekłam się do tej pracy. Pięknie wyglądam z opaską uciskową na nodze i w niemal płaskim obuwiu!
Ja, ja, która noszę wyłącznie szpile lub dobre koturny!
” a niech mnie zwolnią. I tak Se robią co chcą. Idę jak dziwny ludek do pracy, NIE JAK JA! Se pójdę na rentę i ch…** !!!! ‚
– jak Ty wiosennie wyglądasz!- słowicze głosy koleżanek
( Fuck’em all w moich myślach)
I tu rzecz najdziwniejsza. Coś, czego ani ja ani nikt nie przeżył jeszcze.
Szefowa , WIEDŹMA budząca postrach wszystkich podwładnych; osoba tak nieczuła i skomplikowana, że aż strach pisać;
kobieta, która NIGDY nie spytała NIKOGO jak się czuje etc,
mówi do mnie nagle, nie wyłaniając nosa znad dokumentów
– TY WIESZ JAK CIĘ BRAKOWAŁO???
Albo polecę o 7ej rano po flaszkę, albo zażyję relanium, albo ochłonę.
– no coś Ty? Mnie??- pytam niewinnie
– TAK! TY chyba nie wiesz naprawdę JAK BARDZO!
*
Przyszła potem do mnie. Siedziałam z wyciągniętą nogą patrząc uważnie na kamery oddziału. Wpadł też mój ukochany Terapeuta.
– patrzcie, coś mi pękło dokładnie na linii życia na dłoni! Niby pod jej koniec! I przedłużyła mi się! Chyba będę długo żył!
Spokojnie stwierdziłam:
no co! Dostaniesz jakiś nowy organ...
Szefowa zakrztusiła się ze śmiechu.

Czy to było aż tak śmieszne..? Ja wiem…?
***
Moje życie jest i było dziwne…
Tak…..

* Dawno temu…*

Dziś tak krótko i bardzo emocjonalnie:
za chwilę zaczyna się mój UKOCHANY film; film, który jest na mojej Prywatnej Liście Filmów Wszech- Czasów w pierwszej piątce.

DAWNO TEMU W AMERYCE
( lub jak ktoś woli Once Upon a Time in America , czyli ” Pewnego razu w Ameryce” )

Doskonały Robert De Niro i James Woods oraz śliczna Elizabeth McGovern
Muzyka Ennio Morricone .
*
Popatrzcie, posłuchajcie.
Dla mnie symbol już i choć nie bardzo lubię używać ( a szczególnie nadużywać) tego słowa w odniesieniu do pewnych , stosunkowo nowych dzieł:

KLASYKA.

I chyba tak jest.

* Co Krzysiu,masz dyżur..? * ;)))

Zanim zaprowadzę Was do Zamku Królewny Marianny, mając wreszcie wolną chwilę po zabójczym dla mnie wiosennym segregowaniu odzieży Małej W. , napiszę coś /chyba/ dość śmiesznego.( muszę odreagować ;)
Właściwie to znów niechcący ” podpuściła” mnie dziś Sitelola swoimi historiami z życia zawodowego

http://lekarskie.wordpress.com/2012/03/22/pani-wie-kim-jest-moj-maz/#comment-138

Dawno temu( dawno? hmm, teoretycznie tylko 22 lata wstecz) powiłam swego Pierworodnego. Oczywiście w drodze do szpitala nie towarzyszył mi nikt inny, jak moja Szanowna Pani Matka, lekarz pediatra.

Wtedy, wczesnym czerwcowym rankiem 1990r. wiozła mnie, swą Pierworodną do szpitala, w którym jeszcze akurat nie miała specjalnie wielu kolegów. Sytuacja wyglądała całkiem niepewnie, ponieważ pędziła na dyżur i nie mogła ze mną zostać. Zresztą…wcale nie chciałam Jej obecności wtedy. I myślę, że Ona wtedy też nie była gotowa na asystowanie mi przy porodzie.
– nic się nie martw dziecko, zaraz zaczyna dyżur Ciocia .Będzie dobrze!

Ciocia, lekarz ginekolog, kobieta piękna i o nieprzeciętnym temperamencie, wzbudzała tak podziw, jak lęk współpracowników. I otoczenia ogólnie. Krążyły legendy, że rzuciła się z pazurami na swego przełożonego, gdy ten podważył jej opinię ( w jakiej sprawie..? tego nie wie nikt ;))
Niektórzy uważają, że mam temperament podobny do ciotki; jest w tym chyba wiele przesady; faktem jednak było to, że raczej wolałyśmy nie wchodzić sobie w drogę …. ;)))
*
Po szybkim badaniu, lekarz położnik stwierdził, że ” to potrwa, OJJ, potrwa” . Jak już zasygnalizowałam wcześniej, w szpitalu znalazłam się jako zupełnie obca, nieznana kobieta; ot kolejne „babsko do porodu” .
Mój lekarz, przystojny, młodziutki doktorant był bardziej zainteresowany nowym rzutem piguł niż mną. ( dla tych co nie wiedzą: młodych pielęgniarek, praktykantek) . Polecił mi leżeć na sali porodowej i czekać . Nie wiedziałam tylko na co: na niego, czy na poród..?
Leżałam więc dość cierpliwie, okryta jakąś białą płachtą, licząc po cichu czas między bólami. Nie będę opisywać jak to cholernie bolało, bo każda matka to wie.
Z kanciapki obok dobiegały rozbawione głosy mojego położnika i kilku ślicznych praktykantek.
– kurde, jak Apollo z Nimfami- myślałam sobie tak dla poprawienia humoru, jednocześnie zaciskając pięści z bólu.
Nagle za szybą oddzielającą porodówkę od małego korytarzyka, zobaczyłam czarnowłosą, smukłą postać.
Ciocia !!! – po raz pierwszy w życiu aż tak ucieszyłam się na Jej widok.
Pomachała mi najpierw, po czym weszła po cichutku na moją salę.
– rodzisz …- szepnęła
Jeszcze ciszej niż na porodówkę, wsunęła się do kanciapki obok.
– co Krzysiu, masz dyżur? – spytała słodko, swym melodyjnym głosem
W pokoiku Apolla zapadła grobowa cisza. KAŻDY ZNAŁ CIOTKĘ! Nasłuchiwałam tak intensywnie, że aż miałam wrażenie, że na chwilę bóle ustały. Ciocia nie zmieniając słodkiego tonu kontynuowała:
– wiesz Krzysiek kto rodzi?
Cisza.
– rodzi mojej przyjaciółki córka właśnie. A gdzie jest lekarz położnik?- ton cioci zmieniał się. Przechodził w znany wszystkim JAZGOT- gdzie jest lekarz, pytam , kurwa?!!! Przy rodzącej? Nie! Podszczypuje młode cipki teraz!
– ależ nie, ja tu jestem cały czas!- Apollo próbował się bronić
– proszę stąd wyjść!- to już był nie jazgot, a potworny krzyk Cioci.
Sześć Nimf uciekło z kanciapki w popłochu. Jedna podbiegła do mnie panicznie podłączając KTG.
– a Ciebie Krzysiu ostrzegam- głos Cioci był znów melodyjny i słodki – jeśli Jej lub dziecku się coś się stanie, jeśli COKOLWIEK pójdzie nie tak, powieszę Cię. Na Twych własnych jajach. :))))
*

Choć poszło troszkę nie tak ( u mnie nic nie jest ani proste, ani oczywiste :) , Syn w końcu przyszedł na świat. Ze zwichniętym barkiem, gdyż utknął i za licho nie można było Go wypchnąć…
Ciocia nie powiesiła Krzyśka; wybaczyła Mu, a On ( podobno) nigdy już nie miał z Nią dyżuru ;)

***
Opowiastka może śmieszna;
smutne jednak jest to, że tylko tam gdzie znajomości…..

* Złoto, kopalnia i legenda*

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

…………………

Ostatni weekend spędziliśmy w górach i Kotlinie Kłodzkiej. Pierwszym punktem wyprawy był Złoty Stok, który słynie z kopalni złota, o tej samej nazwie.
Pierwszy zapis o prowadzonych tu robotach górniczych pochodzi z 1273 r.
Nie będę opisywać dziejów kopalni; ciekawym historii Złotego Stoku proponuję poniższy opis
http://kopalniazlota.pl/index.php/article/articles/20

Jako -według mnie- bardzo ciekawe, wspomnę tylko, że złotostockie złoto w dość znaczącej części wiąże się z historią świata.
Głównymi udziałowcami była rodzina Fugerrów .Złoto stąd pośrednio posłużyło sfinansowaniu wyprawy Krzysztofa Kolumba (Fuggerowie wspierali swym złotem królową Izabelę)
Sławę kopalniom złotostockim przyniósł pierwszy na świecie odstrzał skał przy pomocy czarnego prochu strzelniczego (1612 r.)
Kopalnia pochłonęła wiele istnień ludzkich i była miejscem wielu katastrof górniczych. Jedną z największych było zawalenie się głównego szybu w sztolni „Złoty Osioł”, głębokiego na 72 m. Zginęło wtedy 59 górników. Zawał nigdy nie został usunięty i nigdy też nie odnaleziono szczątków ofiar. Tragedia „Złotego Osła” była początkiem złej passy, która doprowadziła do wycofania się spółki Fuggerów z dalszych inwestycji w Złotym Stoku. Wrogie nastroje społeczne i żądza zemsty ludu za śmierć górników, zmusiły rodzinę Fuggerów do opuszczenia Złotego stoku na zawsze.
Pomimo tego kopalnia przechodząc z rąk do rąk, funkcjonowała przez wieki; zamknięto ją w latach 60ych ub.wieku.
W 1996 roku część korytarzy udostępniono do zwiedzania.

*

LEGENDA O GERTRUDZIE

Z nazwą sztolni wiąże się legenda. Dawno temu w kopalni złota nastąpił potężny zawał, pod którym zginęło 4 górników. W ówczesnych czasach o podjęciu akcji ratowniczej decydował właściciel kopalni. Ten jednak stwierdził, że nie zależy mu zupełnie na udrażnianiu tej części kopalni, ponieważ miejsce to należało już do wyeksploatowanych. Wtedy to Gertruda żona jednego z zasypanych górników, postanowiła sama dotrzeć do miejsca katastrofy i uratować swojego ukochanego męża. Z pochodnią pogrążyła się w kopalnianych labiryntach. Mijały dni, ale Gertruda nie wychodziła… Prawdopodobnie zabłądziła w chodnikach Złotostockiej Kopalni i została tam już na zawsze. Fakt ten odnotowano nawet w kronikach miejskich. Później górnicy często opowiadali, że gdy któryś z nich zabłądził, w kopalni słychać było dziwne odgłosy kroków. Zbłąkany górnik biegł w stronę odgłosów, które ostatecznie doprowadzały go do wyjścia. Nigdy jednak nikomu nie udało się zobaczyć tajemniczej osoby, wyprowadzającej górników. Mówiono wtedy, że to dobry duch Gertrudy przyszedł z pomocą i uratował górnika….

*
Koleżanka Angie jak górnik -po podróży łodzią po podziemnej rzece ;)

*

Prawdziwy CUD- podziemny wodospad

Podobno jedyny na teranie kraju. Jakość zdjęcia jest ..jaka jest;)
cieszę się, że w tych ciemnościach i tak udało się coś uchwycić telefonem :)

*
I coś dla
AMATORÓW ….
złota :)

***
Następnym razem zaproszę Was do bajecznego zamku Królewny Marianny Orańskiej :)

*Zamek Duchów i Dzień Matki ;) *

Nie, to już nie do pomyślenia! Albo zaczynam się już strasznie starzeć, albo mam jakieś braki magnezu, czort wie co; tak czy inaczej zginął mi kabel, a właściwie malutki kabelek usb od mojej Nokii!
Ktoś powie: przecież zdarza się, może coś tam zaginąć
A ja powiem Wam, że może, ale nie u mnie i nie mi!
Ja mogę mieć cały pokój w ciuchach, chustach, apaszkach, butach i bucikach, wodach toaletowych i perfumach,ale moje miejsce z komputerem( koleżanka nazwała je kiedyś ” sekretarzykiem” – ło matko! :)))) jest zawsze idealnie czyste! Co tu zresztą dużo mówić: co innego sprawy ważne, dokumenty, umowy, rachunki, a co innego ciuchy! Powiem Wam szczerze, że mogę obudzona w środku nocy powiedzieć bezbłędnie,
co i w której torebce oraz której kieszonce danej torebki mam nie mówiąc już , w którym segregatorze jest jakiś dokument!
Wracając do mojego kabelka usb : jest o tyle ważny, że przecież dzięki niemu przegrywam z komputera na komórkę różne rzeczy i odwrotnie. Wczoraj miało być właśnie odwrotnie. Wróciłam z cudownego weekendu w górach na moim ukochanym, rodzinnym Dolnym Śląsku. Byliśmy w pięknych i ciekawych miejscach i miałam zamiar podzielić się z Wami tutaj tym, co widziałam i przeżyłam; niestety zdjęć nie mam jak przegrać. No szlag mnie trafił! Przetrzepałam cały sekretarzyk i nic. Wszczęłam też domowe śledztwo. Podejrzanymi była Mała W., która ostatnio bez przerwy korzystała z mojego pc oraz koty, które kiedyś uwielbiały tarmosić wszelkie kable. Mała W.zarzeka, że nie ma nic wspólnego z moim kabelkiem; koty trudniej było przesłuchać,ale biorąc pod uwagę fakt, że nadchodzi wiosna i bardziej skoncentrowane są na łapaniu myszy i ptaszków, uznaję ich alibi.
Siebie obwiniać nie mogę oczywiście :> Ktoś powiedział mi, że można przegrywać zdjęcia bez kabelka , a za pomocą bluetooth( chyba dobrze napisałam ? :> )..Nie wiem, nie znam się, nie mam chyba tej opcji w komputerze nawet.
Skorzystałam z dobrodziejstwa internetu i jutro lub pojutrze powinien przyjść do mnie nowy kabelek pocztą :)))
Wtedy pokażę Wam miejsca bajkowe, piękne. Na razie posilę się zdjęciem pożyczonym z sieci i coś szybko opowiem.

ZAMEK KSIĘŻNEJ MARIANNY ORAŃSKIEJ w Kamieńcu Ząbkowickim

O zamku opowiadać nie będę teraz. Wystarczy wspomnieć, że na razie nie można go zwiedzać wewnątrz. Można natomiast chodzić po przepięknych ( i strasznie zaniedbanych ) tarasach kaskadowo , misternie ułożonych od frontu budowli .
( I …jeśli gdzieś spotykają się duchy, to jestem pewna, że właśnie tam :) )
Gdy schodziłam już ostrożnie z góry, a Brat ciągle zerkał z niepokojem czy już nie wysiadła mi chora noga i czy nie musi nie daj Bóg mnie znosić ( haha..) , zadzwonił telefon. PIERWORODNY z Anglii. Zaniepokoiło mnie to, ponieważ nigdy nie dzwoni po południu; zwykle wieczorem i na skyp’a.
– cześć syneczku! Co się stało?
– nie..no nic się nie stało. Chciałem tylko złożyć Ci życzenia
W pierwszej chwili zastanowiłam się czy aby ze mną lub z nim jest wszystko ok.Przecież jest 18 marca; nie mam żadnych urodzin , ani imienin. A może jestem naprawdę w jakimś magicznym miejscu, gdzie czas ma inny wymiar??
Nie, niemożliwe, jest 18 marca i schodzę teraz spod pięknego zamku!
– dziecko drogie, to przemiłe, ale-kurcze- z jakiej okazji chcesz składać mi życzenia?
– Dnia Matki..
Nie! Nie wytrzymam tego! Spokojnie Angie, spokojnie;Jest marzec 2012 a Ty złazisz o opuchniętej nodze z tarasów zamkowych
– Piotrusiu, syneczku, do cholery jasnej, Dzień Matki jest 26go maja!! Jak świat światem (A przynajmniej od bardzo dawna, odkąd ja żyję) ! Czy z Tobą wszystko w porządku??
ależ Mamo! W Wielkiej Brytanii obchodzimy Dzień Matki dziś! Około 3 tygodni przed Easter !
Dziecino Droga ( 22- letnia prawie…) Dziecino Moja, ale ja jestem w Polsce, Polką i właśnie wracam z pięknego zamku na Dolnym Śląsku !!! Znów zapominasz, że nie wszyscy i nie wszystko, do jasnego fucka, jest brytyjskie!!!
– aa..no tak. Ale chciałem, żebyś wiedziała, że PAMIĘTAM …
– to miłe, dziękuję. A jadłeś już obiadek syneczku?
Mama..zjadłem lunch i przecież dopiero wieczorem będę spożywać z przyjaciółmi dinner!
-aaa.., no tak. Zapomniałam znów ;)
*

Cóż…Pierworodny chyba nigdy się nie zmieni.
A ja..ja znów zachwyciłam się Dolnym Śląskiem, na którym przecież przyszłam na świat, wychowałam się i który dobrze znam.
Dobrze…? Cholera, nie tak do końca!
Dolny Śląsk kryje w sobie tak wiele urokliwych miejsc; jest tak wiele różnych zamków i zameczków, których jeszcze nie widziałam! Tyle , muzeów ,starych kopalni , które muszę zwiedzić!
Jeśli tylko gdzieś będę, podzielę się wrażeniami z Wami tutaj.
I mam nadzieję, że już nie zginie mi żaden kabelek usb :>

* Może Pan wyjść , Panie Doktorze *

Korzystając z kolejnego przymusowego tkwienia w domu, krążąc między U.Eco, sprzątaniem, kuchnią, łóżkiem i komputerem, zamieniałam kilka słów z Siteolą. Po fajnej ( i naprawdę ciekawej rozmowie z p.doktor! )przypomniały mi się pewne wydarzenia z mojego życia, bezwzględnie związane z medycyną.
Zdarzyło mi się w styczniu 2001r. wydać na świat swą najmłodszą Latorośl, znaną Wam dobrze Małą Wiedźmę. Zanim jednak mój Rodzony Cud wydobył z siebie pierwszy krzyk, nastąpiło – jak to zwykle u nas w Zamku- kilka różnych wesołych( i mniej wesołych) przygód.
Nad ranem, gdzieś o 4ej chyba, poczułam, że już czas. Poprzednio też tak było, za każdym razem nad ranem. Uzbrojona w doświadczenia z narodzin chłopców, wiedziałam, że to może trwać i trwać .Obudziłam swego wtedy jeszcze małżonka, przy jego pomocy spakowałam wszystko potrzebne do szpitala, po czym obudziliśmy naszego lekarza domowego – Księżnę Matkę ,we własnej osobie.
– jak to rodzisz?? Co ile są bóle??- Księżna była w kilka sekund na nogach
– oj Mamo, tak co kilka minut..trzeba jechać już, bo to wiesz, trzecie w końcu, może być troszkę szybciej niż z Tamtymi..
-ok, już jedziemy!
– jak to..? To On( mąż szanowny) nie jedzie?
– nie, lepiej niech zostanie z chłopcami w domu. I tak na niewiele się przyda tam, a ja wprowadzę Cię i zostanę z Tobą
– tzn będziesz cały czas ze mną??
– jasne! W końcu tam są sami moi koledzy!
Szanowny Małżonek ” zapakował” mnie do auta Księżnej, a Ta ruszyła wyciągając po 100 metrach prędkość ponaddźwiękową.
– zajedziemy jeszcze do knajpy do Marcina, nie mam fajek- zdecydowała Pani Matka.
Tak złożyło się, że mój Big B. prowadził wówczas dość znaną w okolicy knajpkę- bar
– Mamo, ale pewnie Oni tam śpią! Jest po 4ej rano!
– a co to mnie obchodzi! Zaraz Go obudzę i koniec. W końcu jego siostra rodzi , ma natychmiast wstawać!
Big B. został subtelnie obudzony, ograbiony z Marlboro i wody mineralnej. Zdążył tylko krzyknąć do mnie” trzymaj się”, gdy nagle znikł w kłębach dymu z rury wydechowej auta Księżnej. Ruszyłyśmy ostro. Po kilku minutach Pani Matka stwierdziła, że ” nie może jednak tak szybko jechać, bo to styczeń i jest ślisko”
– co ile masz bóle?
– co 5 minut..
– ok, zatrzymujemy się na chwilę, muszę spokojnie zapalić.
-oo, ja też!
– przecież Ty nie palisz, jesteś w ciąży!!
– już prawie nie! Przecież rodzę, daj papierosa!Zresztą sama mówiłaś, ze babom rodzącym dawali nawet kiedyś whisky dla uśmierzenia bólu; ja chcę tylko pociągnąć fajkę!
O mało nie pobiłyśmy się z Panią Matką; w końcu udało mi się dwa razy porządnie zaciągnąć :)
Do szpitala weszłyśmy prawie ” z drzwiami”
– o, witamy Panią Doktor!- rozległy się głosy brutalnie wyrwanych ze snu pielęgniarek
– cześć dziewczyny! Przyjechałyśmy rodzić- powiedziała Pani Matka wskazując na mnie
Księżna, stary, znany lekarz pediatra- internista wszędzie była tak witana. Na położnictwie i ginekologii czuła się jak u siebie w domu, choć wcale to nie był to Jej rodzimy szpital.
– ojj, to jeszcze potrwa! Maleńkie rozwarcie..hmm, jedziemy na górę, coś poradzimy. Poczekamy tylko na doktora
– jak to ” maleńkie..” ?? Przecież bóle są co 5 minut…
– ale dziecko, Ty masz pewnie krzyżowe…zresztą zaraz podłączymy pod KTG i wszystko jeszcze sprawdzimy- miłym głosem powiedziała położna
Wjechałyśmy windą na oddział położniczy. Lekarz dyżurny zbadał mnie i stwierdził, że ” jeszcze potrwa” Bożżżeee! Kobiety, które rodziły i które miały bóle krzyżowe, wiedzą , co to za męka!
Tak czy inaczej nie pozostało nic innego jak czekać. Na rozwój wypadków. W miedzy czasie, po tych wszelkich pielęgniarskich zabiegach, wędrowałam od sali porodowej do łazienki
– co Ty robisz Angie??- Księżna wtargnęła do mojej łazienki
– wycieram podłogę, ponieważ pochlapałam..
– czyś Ty zwariowała!! Ty przyjechałaś tu rodzić , a nie sprzątać!! Wracaj na porodówkę i zostaw te ręczniki już!
– wracaj na porodówkę, wracaj na porodówkę..a co tam mam robić?? Leżeć jak głaz, jak TO się nie chce rodzić jeszcze?
– zaraz Ósma, przyjdzie ordynator, przyśpieszymy!
Przyszedł nie tylko ordynator, ale i czterech innych lekarzy. Wszyscy musieli koniecznie mnie obejrzeć.
– dziecko jest bardzo duże , rozwarcie niewielkie jeszcze. Podłączamy!- nakłuto mnie jak jeża jakiegoś igłami. Leżałam pod dwoma różnymi kroplówkami. Zupełnie jak za pierwszym i drugim razem. A podobno z każdym razem jest lżej! Oh my God!
Mijały godziny. Bóle były coraz częstsze, coraz silniejsze. Wyłam. Nie chciałam już żyć. Śmierć wyzwoleniem od tego bólu! …
Jak za każdym razem wcześniej, chciałam wyskoczyć przez okno; dobrze, że ktoś wmontował tam kraty ;))
Księżna była cały czas przy mnie, choć trudno powiedzieć, by Jej obecność uspokajała mnie. Cała wściekłość i ten piekielny ból wyładowywałam na Niej. Co jakiś czas pojawiał się jakiś lekarz i sprawdzał ” ile jeszcze do” .Każdy był miły, każdy był delikatny. Każdy- z wyjątkiem jednego, tego ostatniego.
– Mamo, jak znów tu przyjdzie, wygoń go!
– no jak mogę wygonić położnika?
– możesz! Tego wygoń! Widziałaś- tamci mówili do mnie” kropeczko, biedroneczko”, głaskali po nogach, a ten brutal do mnie nic..! I tak niedelikatny jest! Nie może odebrać tego dziecka!!
:)))
Po kilkunastu godzinach tych koszmarnych mąk , nadszedł czas. I wbiegł do sali…tamten lekarz, „brutal” >
– Mamo, zrób coś, bo nie urodzę!!!
Księżna zastygła na chwile, po czym podeszła do kolegi położnika i stanowczym tonem rzekła:
panie doktorze, może pan wyjść, my sobie poradzimy bez pana doktora tutaj! ( jeszcze nie byli na ” ty” ) :))
Zostałyśmy same. cztery kobiety: ja, Mama, położna i salowa.
Akcji porodowej opowiadać nie będę; wystarczy tylko wspomnieć, że Mała Wiedźma miała ponad 4 kg wagi; przy moim 160 cm wzrostu i nie tęgiej budowie ciała, to naprawdę dużo. Wystarczy wspomnieć, że utknęła główką…
– przyj!!!- pamiętam tylko te krzyki Pani Matki, położnej i salowej. Pamiętam jak trzymały mnie,jak pomagały, naciskały mnie jak starały się .
Księżna asystowała przy dziesiątkach porodów, niektóre sama odbierała. Tym razem jednak nie była w stanie zrobić nic. Położna będąc chyba u skraju wytrzymałości, błagała:
– przyj, bo dziecko się dusi! UDUSI SIĘ zaraz , rozumiesz!
– nie mogę…wyjmijcie TO jakoś ze mnie
Pamiętam kilkusekundową ciszę i pełne rozpaczy spojrzenie Matki. Jakieś głosy, krzyki :
POŁOŻNIK! NATYCHMIAST!!!
Wpadł nagle na salę lekarz dyżurny. Rozejrzał się po wszystkich paniach i spokojnie spytał:
– a co to za histeria? – po czym dosłownie rzucił się na mnie, naciskając mi rękoma na brzuch. Jak korek z butelki wyskoczyła
Mała Wiedźma. I tu natychmiast wkroczyła do akcji Pani Matka- Lekarz Pediatra- trzeba było odessać i przeprowadzić pewne czynności reanimacyjne podduszonego noworodka.
A ja..odetchnęłam spokojnie, gdy wreszcie , po długim, długim wtedy jak wieczność czasie, usłyszałam ten pierwszy krzyk :))

********
Pan doktor ” Brutal” został ulubionym kolegą Pani Matki. Wiele lat pracowali później razem. Księżna oczywiście przeprosiła Go za nasze zachowanie na porodówce Anno Domini 2001 ;)
Pan doktor jest też do dziś moim nadwornym lekarzem. Nie jest wcale taki brutalny i mam dziwne wrażenie, że przed każdym zbadaniem mnie czuje dziwny respekt…. ;)))))

*
A morał..?
Morał z tego taki,
że
nie matki powinny odbierać
swych córek dzieciaki :)))

* Marzec..Marcowe…*

Marzec, marzec..
Dla jednych wstrętne przesilenie wiosenne, dla innych radość z pierwszych ciepłych podmuchów wiatru, wiosennych promyków słońca, pierwiosnków i bazi.
Dla mnie marzec to przede wszystkim wspomnienie opowieści moich Rodziców o ich młodości; od wielu, wielu lat marzec to dla mnie film. Film, który obejrzałam po raz pierwszy, gdy byłam mniej więcej w wieku moich Rodziców –wtedy ..

Marcowe Migdały
to obraz, gdzie pierwszoplanowymi postaciami są uczniowie XIc w jednym z prowincjonalnych miasteczek, a tłem wydarzenia Marca 68′.

*
Gdy oglądałam „Marcowe Migdały” tuż po ich premierze ( lata dziewięćdziesiąte ub.wieku) , miałam wrażenie, jakby KTOŚ sfilmował młodość mojej Mamy i Ojca. Jakby ktoś wszystkie Ich opowiastki z życia szkolnego , historie i historyjki pierwszych miłości, romansów , wspomnienia szalonych prywatek
poskładał i skleił w jakąś całość. W jedną, piękną, wzruszającą opowieść o przyjaźni, miłości i często dramatycznych decyzjach.
Opowieść o ludziach, którzy mając naście lat zetknęli się ze sprawami, których do końca nie rozumieli. Ze światem, który kazał im nagle dzielić się na ” złych i dobrych” Polaków; ze światem, który brutalnie nagle odebrał im wielu przyjaciół i znajomych..
*
W 1968 r. wyjechało z kraju wielu znajomych moich Dziadków i moich Rodziców. Ludzi mądrych, uczciwych i wartościowych, którzy nagle dowiedzieli się, że mieszkają nie w swoim Domu
*
Jest znów marzec.
I znów myślę o tych historiach; znów wiem, że MUSZĘ obejrzeć ten film-
do czego i Was serdecznie zachęcam!