Has anybody seen my Baby?? ;)))

Z opowieści Andżeliki,
czyli o tym, jak jednak skomplikowani są …mężczyźni! ;)

Powiedz mi tylko jedno..jedną, jedyną rzecz: dlaczego dziś?
– a co? Czy dziś jest zły dzień? Przecież nie masz nikogo, ja też nie, w czym więc rzecz?
– tylko w tym jednym , posłuchaj: przez 12…nie, nie 12, piętnaście lat łaziłem za Tobą, piętnaście lat pragnąłem Cię, a Ty nic! Zawsze ktoś inny! Piętnaście lat..! Pamiętasz ile razy dzwoniłem? Pamiętasz ile razy chciałem jakoś Cię..zdobyć?!Wiedziałem…myślałem, że jestem za stary. Powiedz mi więc, powiedz mi : dlaczego akurat dziś??
– wiesz , zadajesz jakieś niezrozumiałe i dziwne pytania! Nie wiem dlaczego nie wtedy, a właśnie dziś.Może dlatego, że tak długo byłam sama? A może po prostu dojrzałam, by z Tobą być…? Nie wiem; wiem tylko, że teraz, dziś chcę Ciebie! Chodź!
Pójdziemy do mnie do domu..albo nie, nie do domu; dom jest taki..banalny.Pójdziemy do altanki przy domu. Będziemy prawie pod gwiazdami!
Trzymając się za ręce poszliśmy do mojej altany. Spojrzałam mu w oczy i poprowadziłam jego ręce na swe piersi.
– nie bój się mnie.Kochaj mnie!
Była piękna, ciepła, letnia noc. Delikatne podmuchy wiatru chłodziły moje rozpalone ciało. Byłam nad nim, pod nim, obok, z tyłu, z przodu, ehhh, czułam go tak mocno, tak jak lubię czuć. Chciałam, prosiłam,żeby mnie brał jak tanią dziwkę , a on tak robił. To było takie..agresywne i takie cudowne! Zawsze wyczuwałam mężczyzn, nigdy nie trafiłam na słabego kochanka i wiedziałam, że i on musi być silny i dobry,ale nie spodziewałam się, że jest..że jest aż taki!
Położył się obok mnie. Spytałam wtedy, czy chce zostać ze mną do końca, na zawsze. I żeby przyznał mi, że świetną myślą jest, to, abyśmy się pobrali. Nic nie powiedział; wydawało mi się, że czuję na jego policzku łzę. Zapatrzyłam się w nocne niebo i- nie wiem nawet kiedy- usnęłam. Na chwilę , chyba dosłownie na małą , króciutką chwileczkę.Gdy otworzyłam oczy –już go nie było!
Wyobrażacie sobie?! Nie było! Zostawił mnie, uciekł w ciemną noc gdzieś jak wystraszony prawiczek, jak durny szczeniak! Stary palant!
Czekałam na jakiś znak. Telefon czy choćby głupiego smsa. Nic! Całe dwa dni NIC! Opowiedziałam wszystko Hance. Mówi, że musiało go to wszystko przerosnąć, że jestem przecież „zbyt atrakcyjna i zbyt światowa dla niego, a on może czuć się tylko małym kundlem”. I żebym dała mu czas.
Atrakcyjna? Zbyt światowa? Hmmm, ja wróciłam tutaj po to z zagranicy, by wreszcie osiąść spokojnie, by dożyć w swym rodzinnym domu starości z kimś …pewnym, oddanym mi. Po trzech latach wstrzemięźliwości, po trzech latach wyrzeczeń i zapierniczu u tych cholernych Niemców! Ehhh. Pomyślałam o nim, o tym starym imbecylu, a tu proszę, same widzicie! To się w głowie nie mieści! Już przez chwilę myślałam, że może mu nie było dobrze, ale Hanka powiedziała, żebym palnęła się w łeb i otrzeźwiała trochę w końcu. Otrzeźwiała? Hmm, niby z czego? Aaa , nieważne.

– Andżelika- z trudem opanowując śmiech wtrąciłam – Andżelika, ośmielę się przypomnieć Ci, że od kilku lat podobno nienawidzisz mężczyzn i że żaden nie jest Ci do niczego potrzebny, więc…
Andżelika przerwała:
owszem, nie znoszę tego gatunku, czy raczej podgatunku rasy ludzkiej, ale to nie upoważnia ich, żadnego z nich, by tak ze mną postępować! Czy oni, czy ten stary dureń nie wie, że na niego potem, przez dwa dni czekałam? Że przecież to było takie preludium, taki wstęp do kolejnych naszych uniesień, że ( kurwa mać! ) apetyt rośnie w miarę jedzenia! Kazałam Hance obserwować go w pracy. Mówi, że jeszcze nigdy nie widziała go tak ..promiennego! Podobno w pracy ” unosi się” , nie chodzi! Wyobrażacie sobie ?! Stary przygłup wiecznie w ” krótkich spodenkach”! Kretyn! Po trzech dniach nie wytrzymałam i wystosowałam do niego smsa o treści ” tchórz!” . Słusznie, prawda?
– w całej rozciągłości słuszności słusznie!- potwierdziłyśmy zgodnie z Lidzią
– a może on czeka, aż go ośmielisz?- spytała cicho( również ledwo powstrzymując śmiech) Lidzia- może powinnaś np. pójść kiedyś w te miejsca, w które on chodzi…?
Lidka, bój się Boga! Ja mam chodzić za mężczyzną??Niedoczekanie! Nie wiem co, ale coś wymyślę. Nie podaruję tego temu głupkowi!
*
Po tygodniu znów spotkałyśmy się z Andżeliką. Była odmieniona ( a raczej była znów sobą). Już nie w zwykłym dresie i adidasach, w jakich widziałyśmy ja, gdy przyjeżdżała raz na kilka miesięcy do kraju; wysokie, czarne szpilki, bardzo nie- luźna sukienka ( w którą Andżelika, jak później powiedziała nam” z trudem wbiła się”), rozpuszczone włosy. I ostra czerwień błyszczących warg.
– Andżelika, WELCOME Home! Teraz wiem, że naprawdę wróciłaś! – podałam jej lampkę wina.
– nie chcę wina. Napiłabym się wódki. Zwykłej, naszej, polskiej , dobrej wódki.
– i jak tam? Odezwał się?
a skąd! Tchórz! Cienias, stary dupek. Nie wiem gdzie uciekł i nie chcę wiedzieć. Wiem, tylko, że nie daruję mu.Tak a propos: może któraś z was ma numer do tego jego kolegi, co za mną kiedyś też uganiał się- jak mu tam było, Jarek chyba?
Zadzwonię do niego po jakimś tam pretekstem i spotkam się z nim.
A tego wstrętnego osła nie chcę już widzieć na oczy! Nigdy! Nie obchodzi mnie i tyle. Hmmm, a w ogóle…mężczyźni to totalnie zdziwaczałe stworzenia. Cudaki jakieś. A mówią, że to my, kobiety , jesteśmy jakieś skomplikowane! Patrzcie same na tego starego palanta, ot zagadkowy, tajemniczy, kurwa, szlag by go trafił!
a w ogóle to nikt nie wie, gdzie
on podziewa się.
A wy coś wiecie…?

;)))
Przyznam, że tym razem Andżelika zaskoczyła mnie swoją/ kolejną/ ” miłosną” historią. A może ktoś z Was rozumie i wie, dlaczego uciekł kochanek, przyszły ( i pewnie niedoszły) małżonek Andżeliki?
;)))

***

I’m cool , czyli oswajanie smoka itd. ;)

Dwa lata temu temu, gdy słyszałam galeria handlowa, wzdrygało mną. Nie cierpię, nie pojadę! Nie znoszę hałasu, tłumów, bijących po oczach kolorowych szyldów i reklam. Mam swoje ulubione sklepy z odzieżą ( najbardziej lubię malutki „artystyczny sklep” w pobliskim miasteczku , gdzie można kupić rzeczy niepospolite, sprzedawane po jednym, dwa egzemplarze w danym rozmiarze) .Poza tym jestem zatwardziałym chomikiem i kolekcjonuję sukienki, bluzeczki i różne fatałaszki , które po prostu lubię i co może nie do wiary, nawet po kilkunastu latach noszę! Co ciekawsze: gdy zrobię czasem( raz na rok, dwa lata) segregację, remanent, czystkę /czy jak to zwał/ i wyrzucę w końcu jakiś ciuch, po jakimś czasie szukam go znów w szafie, bo… akurat dziś przydałby się! :)
Nie lubiłam galerii handlowych i szlag mnie trafiał, gdy musiałam w nich bywać. Musiałam bywać, albowiem( i ponieważ) gdy się ma w domu nastoletnie latorośle , szczególnie te płci żeńskiej…nie zawsze uda mi się wrobić w dyżur nad nimi i ich przyjaciółkami, gdy te są na zakupach rodziców tych drugich, jej starszych braci, wujka itd.
Najpierw oswoiłam schody ruchome. Nie tylko dlatego,że słyszałam od swych latorośli płci obojga mama,nie możesz jeździć tylko windą, nie bój się schodów, robisz wieś! . Ogólnie takie argumenty nie ruszają starego. Oswoiłam, ponieważ postanowiłam przełamać swój lęk, swoistą traumę, której nabawiałam się w dzieciństwie na Okęciu. Otóż gdy byłam tam z moim szanownym Ojcem , gdy weszliśmy na ruchome schody, by przemieścić się niżej, źle stanęłam na schodku i nie dość, że straciłam równowagę, przewróciłam się, to przewróciłam osobę przede mną, ta następną…jak klocuszki domino! Nie lubiłam ruchomych schodów i później nawet moje częste pobyty na lotniskach nie zmieniły tego. Zawsze przecież jest winda! ;)
Postanowiłam jednak przełamać ten lęk, tę dziwną fobię i udało mi się. Pewnego razu mój Młody Lew chwycił mnie za rękę i weszłam z nim na te cholerne schody. Gdy stwierdziłam, że smok pokonany, przestałam na nie zwracać uwagę. Nawet polubiłam je ( może za bardzo, bo kiedyś tak zamyśliłam się, że jadąc z piętra na piętro, znalazłam się nagle na samym szczycie i musiałam potem szukać właściwego piętra, na którym umówiłam się z Małą W….) ;)
Polubiłam w galeriach…możliwość odcięcia się od zakupów (!) mych latorośli ( kontrola z bliska-daleka). Znalazłam miłe kawiarenki, gdzie zamawiałam sobie pyszne desery lodowe i bez nasłuchu i podsłuchu mogłam gadać przez telefon.
Aż w końcu pewnego razu przykuł moją uwagę wielki szyld nad jednym ze sklepów: PROMOCJA! A obok inny: SALE:50%. A tuż obok, nad innym: -40%!
Musiałabym chyba nie być kobietą, nie być sobą, by tam nie wejść. I weszłam….
Przecież te koraliki pasują do tej mojej ulubionej sukieneczki! O! Jaka ładna, w kwiaty, taką zawsze chciałam mieć! A ta? Muszę przymierzyć! Tylko nie daj się ponieść Angie!A jak już, to tylko tak troszkę, w granicach rozsądku! ;)))
W przymierzalniach modliłam się, by nie było telefonu: mama, gdzie jesteś??
A jednak:
– mama, gdzie jesteś?
– w przymierzalni. Zaraz idę do was!
Śpieszę się, ale na drodze pojawia się kolejny kusiciel z napisem minus ileś tam…
– mama, czekamy na Ciebie na dole, tam gdzie mamy coś zjeść, coś się stało?
– cholera jasna, dziecko, dzwonisz, gdy ja stoję nago w przymierzalni! Zaraz będę!
Dzwoni A. Nie, nie teraz! Nie mogę teraz odebrać, kurczę, zadzwonię potem! ;)
Jest straszny upał i cudowne jest to, że w tych galeriach jest klima! Ale przymierzanie tych kiecek to i tak jednak ciężka sprawa dziś. I czasochłonna. Czy tylko dziś ja tak muszę się męczyć?
Nie, chyba nie tylko ja. W przymierzalni jest kilka boksów i tam też dzwonią komórki:
– jestem w toalecie serce. Już, już, czekaj na przystanku , najwyżej pojedziemy następnym!
Z innego boksu słyszę:
– na przystanku..tak stoję, czekam, niedługo będę w domu, pa!
Pewna dziewczyna ma mniej szczęścia.On nie czeka gdzieś tam, on jest tutaj!
– już?
– jeszcze chwilka. Mierzę tę ostatnią.
– kochanie, jesteśmy w TYM JEDNYM SKLEPIE już godzinę!
– niemożliwe! Przecież dopiero weszliśmy
!

*
Droga powrotna to wyścig z czasem. Nad Wrocławiem burza, pędzimy na dworzec. Przed nawałnicą zdążyłam zrobić kilka zdjęć:

W domu słyszę:
-O, mama, C & A , Reserved!
itd.
A co? Czy ja nie mogę też być
COOL?!

;)))
***

*Twój narkotyk…*

I tylko zapach twego ciała
w erotycznej grze
uskrzydla mnie to wręcz zniewala
wręcz zniewala
bo twoja miłość mnie unosi
jest w niej życia sens
zapach kobiety to narkotyk
mój narkotyk

Chyba już kiedyś mówiłam, że , gdybym była dziennikarzem radiowym ,prezenterem  muzycznych audycji, albo szybko zwolniliby mnie, albo zyskałabym /malutkie/ grono wiernych słuchaczy i miałabym jakąś swoją quasi- autorską audycję( oczywiście z akcentem na quasi! :)) . Jestem bowiem wierna niektórym piosenkom, wciąż w nich zakochana, nimi odurzona i gdy nadchodzi odpowiedni moment, ta właściwa, jakaś nieodgadniona , zaczarowana chwila, zaczynam słuchać, słuchać ich wciąż od nowa. I od nowa z rozkoszą zanurzać się w tej magii pragnień, marzeń, wspomnień i wspomnień marzeń; w tych cudownych dreszczach chwil przeszłych i tych, które za chwilę, przywołane niechcący znów nadejdą ;)
Uwielbiam piosenkę, którą zaraz zapodam ;)
Wiem, mówiłam już o tym przynajmniej dwa razy w ciągu tych kilkudziesięciu miesięcy, odkąd mam swego Angie’s Diary. Wiem, że przynudzam znów, że wolelibyście wreszcie coś nowego( Caddi- zaraz, zaraz coś napiszę…! ) , a nie w kółko ostatnio jak nie relacje z wycieczek, tak zdjęcia ciwetuszków lub/ i jakaś muzyka.
Ale cóż poradzę na to, że znów wiosną jest lato, a latem zawsze coś się dzieje..? ;)
i że latem zawsze przychodzi do mnie …
ta piosenka?
Gdybym była poetką( lub choćby połetką albo poetkom ;)) napisałabym teraz pewnie coś w stylu:
te słowa wryły się w moją pamięć ,
wciąż dźgają mą duszę i serce
pragnienie przepełnia me ciało
i znów chcę Cię
znów mocniej
i więcej…

Niestety( a może i chwała Bogu! ) nie jestem poetką , ani na szczęście nie mam żadnych aspiracji do tego ( moim skromnym zdaniem, wbrew pozorom to właśnie- o ironio!- mężczyźni najpiękniej piszą… wiersze też.) .
Ponieważ muszę, ale to muszę znów publicznie dać upust swej miłości do muzyki( i sentymentom do zaraz zaprezentowanej) , powiem teraz językiem zrozumiałym dla obecnych młodych:
słuchajcie ziomy! To naprawdę jest cool, wciąż , a nawet i still present ,czyli everlasting i jeśli masz heart, zajarzysz ziom o czym mowa!

Chyba aż tak nie przynudziłam ,
prawda , że wciąż cool…?
;)))

Gonić?… Hmm, w tym rzecz! ;)

Jakieś przekleństwo, czy co….?

;)))

Out off my way I’m running
I’m gonna catch you if I can
Out off my way I’m comming
I’m gonna catch you if I can

Out off my way I’m running
I’m gonna catch you if I can
Out off my way start running
I’m gonna catch you

It’s your day believe it
It’s your date with destiny
It’s to late to leave it
After all it’s your it’s your party
Call it luck, call it faith, call me beautiful to my face
Call it out to my to suprise
It’s just how you make it

Włączcie głośno, tego trzeba słuchać na max! ;)

***

Takie tam ble ble ble ;)

czyli deszczem spowodowane piep…, ups!  bzdury.

Kilka pięknych, słonecznych dni i ..blog stoi odłogiem. Tak Kochani, ostatnie dni spędziłam outside; jak nie w trasach/ tu i tam/ , to w swoim ogrodzie. I jak zwykle wiosną( jak zwykle w ogrodzie) nie obeszło się bez różnych zupełnie nieplanowanych i nieprzewidzianych prac. Dwa dni temu po południu wyskoczyłam na chwileczkę po KILKA sadzonek kwiatów do znajomej, starszej pani. Efektem sympatycznych pogaduszek z uroczą Staruszką w jej ślicznym ogródku , był, przywieziony przeze mnie cały bagażnik combi różnych sadzonek, rozsad i Bóg wie czego jeszcze…Oczywiście gratis! ( tzn.stary obyczaj na wsi nakazuje ” zapłacenie symbolicznym grosikiem na rozmnożenie” , co tez uczyniłam, rzecz jasna!) .
Dobrze, że akurat miałam pod ręką swych pracowników sezonowych, którzy naprawiali mi ławkę w ogródku piwnym; jakoś przenieśli tę niezliczoną ilość kwiatów( wraz z ziemią, w której przyjechały!) z auta na miejsce.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy kończyłam rozsadzać nowe roślinki w różnych zakamarkach mego dużego ogrodu..Oczywiście nie byłabym chyba sobą, gdybym podczas prac ogrodowych nie narobiła sobie bigosu( hmm, może raczej ” bigosiku” ). Otóż kilka dni temu było tak gorąco( dla mnie, osoby zimnolubnej, 20 stopni C. to już niemal upał!) i byłam tak potwornie zgrzana, że postanowiłam podczas prac porządkowych w ogródku występować bez koszulki. Pozwoliłam promieniom wiosennego słonka muskać me plecy, dekolt, twarz. Było cudownie i byłoby tak cały czas, gdyby nie te niesforne, złośliwe, ciemne chmurki, co chwila zasłaniające słońce i przynoszące mocne podmuchy zimnego wiatru….
Trochę
się
przeziębiłam…
Dziś muszę odpokutować swój romans z wiosennym słonkiem. Dobrze, że pada deszcz i mogę z czystym sumieniem
nie wychodzić( ani nie wyjeżdżać) nigdzie.
*
Niedawno , w podobny dzień, gdy deszcz zatrzymał mnie w domu, moja Córeczka pokazywała mi swe nowe sztuczki komputerowe. Posadziło mnie Dziecię przed moim własnym pc, włączyło kamerę i poczęło robić mi( i sobie) przedziwne zdjęcia. Przedziwne, bo jak nie w jakichś gwiazdkach, mgiełkach, to w różnych cieniach i kolorach.
To jedno z tych zdjęć:

„Kobieta zmienną jest”

Kobieta zmienną jest

 

 

Powiedzcie mi, proszę, który- Waszym zdaniem- kolor najlepiej oddaje
1. charakter ” Angie”,
a/ i
2. w którym najlepiej się prezentuje sama koleżanka Angie
. ;)

Dlaczego to ważne.. może kiedyś zdradzę! ;)

Angie:
in red?
in green?
in blue?
or
in the third pic ?

;)

Ach!
Zapomniałabym o czymś:

 

;))))))))))

***

Mąż Roku/ Husband of the year ;););)

Dzień Kobiet został należycie w zamku uczczony; nie ma to jednak jak zabawa po świt w starym,sprawdzonym, dobrym gronie. Wśród bardziej i mniej wybrednych żartów, przypomniała mi się ( jak zwykle w Dzień Kobiet ;)) pewna, hmm historyjka obrazkowa . Dostałam ją kiedyś od Stuarta, mojego ulubionego kumpla z Irlandii.
Oto ona, spójrzcie:

Husband of the year awards. The honorable mention goes to:

The United Kingdom
image001

followed closely by…

The United States of America
image002

and then…
Poland
image003

but 3rd Place must go to…
Greece

image004

it was very very close but the runner up prize

was awarded to….
Serbia
image005

but
The Winner of the Husband/Partner of the year is.

Ireland.
Ya gotta love the Irish. The Irish are true romantics.Look, he’s even holding her hand…

image006

Woman has Man in it;

Mrs. has Mr. in it;

Female has Male in it;

She has He in it;

Madam has Adam in it;

Okay, Okay, it all makes sense now…

I never looked at it this way before:

Ever notice how all of women’s problems start with MEN?

MENtal illness

MENstrual cramps

MENtal breakdown

MENopause

GUYnecologist

AND

When we have REAL trouble, it’s a.. HISterectomy.

Send this to all the women you know to brighten their day.

Send this to all the men just to annoy them….

Remember You Don’t Stop Laughing Because You Grow Old, You Grow Old Because You Stop Laughing

:)))
Uwielbiam ten ich dystans do siebie i życia. Na szczęście i my / w zamku/ go mamy :)
*

Nie cierpię ;)

z internetu

Nie cierpię denerwować się, gdy Nasi przegrywają mecz ostatniej szansy.
Nie cierpię, gdy w październiku jest 20 stopni C.; jesienią to dla mnie jak upał, a upałów też nie cierpię, ponieważ duszę się w nie, a duszenia / się/ również nie cierpię..
Nie cierpię pisania pozwów sądowych oraz pism urzędowych.
Nie cierpię biurokracji i wszelkiego bezsensownego kopiowania tych samych dokumentów w te same miejsca.
Nie cierpię (mieć) zepsutego kaloryfera, którego nie można zakręcić i przez którego czuję się we własnym pokoju jak w strefie tropikalnej.
Nie cierpię idiotów piastujących ważne urzędy państwowe, z którymi zmuszona jestem z racji wykonywania pewnych, ważnych obowiązków rozmawiać.
Nie cierpię mieć diety , a w związku z tym przymusowego odwyku, albowiem ( i ponieważ!) wówczas mam nagły spadek dobrego humoru oraz obniżenie poziomu wrodzonej radości życia, czego konsekwencją jest marudzenie, a tego nie cierpię!
Nie cierpię nie mieć czasu na posadzenie cebul kwiatów wiosennych w ogródku .
Nie cierpię nie mieć czasu na internet.
Nie cierpię wyłączeń prądu wieczorami, ponieważ wtedy nie mogę ani chłonąć ukochanej muzyki, ani bezmyślnie oglądać ulubionych filmów przed snem i zmuszona jestem słuchać szelestu opadających liści i dźwięku uderzających o me okna gałązek porywanych przez jesienny wiatr. Przyprawia mnie to o dziwne skoki ciśnienia oraz tętna, łomot serca, a nagłych skoków i łomotów nie cierpię.
Nie cierpię przeziębiać się, a przez to, że mam zepsuty kaloryfer i jest gorąco muszę mieć ciągle otwarte okno i wtedy przeziębiam się.
Nie cierpię wzywać fachowców do zepsutych kaloryferów.
A wyjątkowo już nie cierpię, cholera, zrzędzenia !
;)))

Ale
uwielbiam jeździć przez moje bezdroża, podziwiać złotą jesień i stawać nagle na środku drogi, by zrobić jej zdjęcia:

I słuchać / nie tylko w samochodzie/ tego.
Głośno, bardzo głośno:

***

* Luna( My Lady) czyli i got crazy! ;) *

I remember when,
I remember, I remember
When I lost my mind.

;)

Tamtego popołudnia miałam odebrać Małą W. ze szkoły. Pogoda była niepewna, chmurzyło się i wszystko wskazywało na to, że zaraz lunie. Gdy podchodziłam do samochodu, nagle wyłoniły się spod niego trzy małe kotki. Wystraszone moją obecnością uciekły natychmiast w pobliskie krzaki. Pierwszą moją myślą było,
jak, skąd one się tu znalazły? Może przyszły ze szpitalnej kotłowni, która jest niedaleko? W kotłowni mieszka mnóstwo kotów, może to młode którejś z tamtejszych kocic? Ale chyba to niemożliwe, przecież podwórka pilnują Saba i Abi, które nie cierpią obcych kotów a kotłowniane koty dobrze o tym wiedzą ;) Poza tym, gdyby przyszły stamtąd, pewnie na widok psów uciekłyby z powrotem. A te maluchy swobodnie weszły na obcy, psi teren! Ktoś musiał je wyrzucić. Kotłowniane koty są zwykle brudne, umorusane węglem, a te są dość czyste.
Kociaki nie wychodziły z kryjówek, tylko jeden z nich, czarno biały , z wyglądu niczym miniaturka Milorda, zaciekawiony od czasu do czasu wychylał zza zarośli łepek i zerkał w moją stronę. Miałam tego nie robić, ale już instynktownie chyba schyliłam się i mówiąc cicho” nie bój się” wyciągnęłam do niego rękę. Kotek podszedł do mnie, po czym zamiauczał i uciekł za śmietnik. Chwała Bogu, niech lepiej idą stąd zanim zjawią się psy. I tak ich nie wezmę, mamy przecież już trzy koty!
Pojechałam po córkę. Gdy przyjechałyśmy, kociaki nadal chodziły po naszym podwórku. Czarno biały ostrożnie podszedł do mnie, miauknął i natychmiast uciekł w krzaki.
– Mamusiu, przygarniemy je?- słodko spytała Mała W.
– NIE! Chyba zwariowałaś, dziecko drogie! Teraz musimy je zignorować, niech idą do wąwozu, to są jakby pół dzikie koty , poradzą sobie. I niech idą stąd szybko, bo zaraz przyjdą psy! A jeśli wrócą, zadzwonię do Anity ( koleżanki z TPZ) i ona może już gdzieś je ulokuje.
*
Nie byłabym sobą, gdybym po niecałej godzinie nie poszła jeszcze raz upewnić się, czy nie ma już na podwórku kociaków. Oczywiście Mała W. ochoczo pobiegła ze mną. Gdy po ogólnym oglądzie podwórza ustaliłyśmy , że kociaki na pewno już poszły gdzieś, usłyszałyśmy od strony ogródka piwnego żałosne miauczenie. Podeszłam i zobaczyłam wystraszone to coś :

LUNA

Gdy zawołam, kotek schodził nieśmiało. Ale tylko po to, aby na widok mej wyciągniętej ręki znów uciekać. Wzięłam wcześniej kawałek mięsa z drobiu, by, niezależnie od dalszego przebiegu wypadków, nakarmić go.
Zjadł. Gdy wyciągnęłam rękę , syknął na mnie niczym groźny, jadowity wąż i potraktował łapką z pazurami.
Nie szkodzi, ma prawo być nieufny. A raczej..nieufna.
Patrząc w oczy tego obcego, małego kota, wiedziałam już, że to musi być kotka. Nie wiem dlaczego zawsze to „wyczuwam” po spojrzeniu zwierzaka.

Zgodnie z przewidywaniami rozpadało się. Najpierw małe, rzadkie krople, potem mocny, gęsty deszcz.
Chyba nie tylko ja i moja Mała W. czułyśmy coraz mocniej padający deszcz. Kotka / po piątym kawałku szynki/ pozwoliła się wziąć na ręce.
– co by nie było, nie możemy zostawić jej na deszczu!
Mała Wiedźma była tego samego zdania :)
*
Księżna Matka na widok kotki uśmiechnęła się i powiedziała:
– śliczna jest! Tylko trzeba jechać do weterynarza odrobaczyć , odpchlić ją i zaszczepić.
Owszem, już odpchliałam i odrobaczyłam, ale …chwileczkę, czy ktoś powiedział, że zostanie u nas??
Obdzwoniłam rodzinę i wszystkich znajomych swoich, Małej W., Krzysia itd. Wynik był do przewidzenia: nikt już nie chce kota, a tym bardziej kotki. Wszyscy mają psy, koty, lub psy i koty.
Młody Lew gdy zjechał na weekend, przypieczętował sprawę:
-zostaje z nami! Jest śliczna i inteligentna! I z rodziny milordowatych!
To prawda.
Spójrzcie:
Litttle Lady
*
Jest już z nami ponad tydzień. Psy średnio akceptują ją, natomiast koty..
Diana i Iris są wściekłe, nie lubią tej Małej; syczą i warczą .Przeniosły się do mego Brata. Mój Brat(aby nie było wątpliwości) nie znosił kotów. Dopóki, dopóty nie pojawił się Milord i Reszta.
Taaaa..
Kupuje im najlepsze, świeże ryby i mięso i przede wszystkim, zostawia im ( nawet w mrozy!) uchylone okna, żeby ” w razie czego mogły wejść” . A że mieszka blisko, koty mają po prostu raj.
A mój Milord… Mój Milord , na widok małej kotki na moich rękach, po prostu, zwyczajnie obraził się na mnie. Przez dwa dni i dwie noce nie było go! Wrócił , ale tak wściekły, że nie pozwolił mi nawet pogłaskać się! :) Przeniósł się do pokoju mych synków. Po trzech dniach pozwolił się dotknąć. A gdy już kupiłam mu to, co najbardziej lubi…;)
I- co przedziwne- jako jedyny nasz zwierzak próbuje poznać i zaprzyjaźnić się z Lunką:

czwarta rano;)
LUNA (31)

A nawet pozwala jej jeść ” obok” ;)
LUNA (17)

Jeść, czy nie jeść? Oto jest pytanie! ;)
LUNA (19)

Luna / raczej: Lady Luna ;)

*
Niech już będzie: zwariowałam.
M. mówi, że nie
z butami, a z psami i kotami pójdę do nieba ;)))
Podpisuję się pod każdym komentarzem / oficjalnym i nieoficjalnym/ , żem :
„gupia”, szalona, walnięta, nieobliczalna, anormalna etc.

Tak, jestem.

I……….
ciśnie mi się na usta brzydkie słowo, ale, aby zachować image subtelnej i nieprzeklinającej powiem:
” i już!”
;)

***

* Anty-wpis * ;)

…czyli, miedzy innymi o zdjęciach, które nie wyszły ;)

Przyznam, że dopadł mnie totalny , blogowy leń. Opuszczam się okropnie w pisaniu; nie wiem nawet, czy nadążam z odwiedzinami u wszystkich , którzy mnie follow i których ja follow . Jasne, wiem, blogowanie to nie obowiązek, nie ścisłe przestrzeganie jakiegoś harmonogramu, jednak myślę, że jeśli już zaczęło się prowadzić blog( bloga?) , to trzeba, cholera, być konsekwentnym i coś czasem napisać! Tymczasem siedzę przed komputerem i czuję, jakby wena gdzieś odeszła hen, hen…Szczerze mówiąc,ostatnio rzadko siedzę przed komputerem; jeśli już, to zwykle z konieczności podyktowanej sprawami życia codziennego.
Tempo życia, samo życie. W wolnych chwilach wyjazdy tu i tam, spacery po lesie; przyjazdy dzieci i krewnych, potem wyjazdy . Powakacyjne spotkania z przyjaciółmi, różne imprezy, które też często pozostają tylko w tym , obiecanym solennie ” na pewno przyjdę!” .
Niedawno późnym popołudniem pojechałam do naszego starego, znajomego lasu. Oczywiście wzięłam nasze dwie psice; po pierwsze dlatego, że jest tam ich ulubiony,leśny staw, w którym przepadają pływać; po drugie, pomimo swej wielkiej, osławionej już odwagi, odkąd spotkałam w lesie trzech wyrostków i o mało serce nie wyskoczyło mi z klatki piersiowej ze strachu, nie chodzę do lasu sama. (Szczególnie, gdy słońce chyli się ku zachodowi.) Wtedy zachowałam zimną krew; gdy podeszli zamieniałam z nimi kilka słów, choć czułam się bardzo, bardzo niepewnie. Na szczęście natychmiast zjawiła się tuż przy mej nodze Saba, która głośnym warknięciem i stanowczym spojrzeniem lekko przekrwionych oczu, skutecznie ostudziła dobry humor trzech młodzieńców. Odeszli.
Teraz byłam w lesie z dwoma psami.
Chodziłam szukając prawdziwków i napawając się pięknem lasu. Nie byłabym sobą, gdybym nie uwieńczyła fotografią tego, co zachwyciło mnie.
I…
oto, co wyszło:

201309061831
Nie mam pojęcia, jak to się stało, że na zdjęciu jest coś takiego. Miałam skasować, ale ponieważ kiedyś, gdy opowiadałam Uli , jak to wystawiłam łapkę za szybę rozpędzonego samochodu , by zrobić zdjęcia gór i lasów , które po sfotografowaniu przedstawiały jakąś dziwną, zamazaną plamę i musiałam je skasować, Ula nakrzyczała ” i coś zrobiła? „, postanowiłam tym razem zostawić to coś.
I wierzcie mi: fotografowałam fascynującą, porośniętą mchem gałąź…
;)

Tu chciałam zatrzymać widok prawdziwkowego lasu późnym popołudniem. Daję słowo, nie było wtedy żadnej mgły, było nawet dość jasno i przejrzyście.
A na zdjęciu wyszło coś takiego:
201309071833
;)
Gdy wracałam, urzekł mnie wyjątkowo piękny zachód słońca nad polami. Oczywiście natychmiast stanęłam na poboczu, by zatrzymać na zawsze ten fantastyczny widok. Zrobiłam kilka zdjęć. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że.. w kadr wszedł ( czy może bardziej: wleciał) samolot! Nawet dwa samoloty. Smugi po nich zepsuły mi i cały cudny widok, i cały mój wzniosły nastrój. ;)
Bo jak teraz to wygląda?

201309071835
201309071837

Ehh, co tu dużo mówić;

naprawdę nie mam ostatnio serca do blogowania…;)

***

O radości ( życia) ;)

czyli niedzielne pieprzenie o niczym;)

Jak ja lubię te spontaniczne imprezy, jak to cudnie, gdy zjeżdżają ziomale z różnych stron Europe do rodzinnej Polszy!
(I tradycyjnie już, stacjonują u mego szanownego Brata. Dobrze, jeśli zjawiają się w piątek lub sobotę; nie trzeba wtedy nazajutrz brać urlopu N/Ż;))
Przybywają z nowymi / lub starymi/ dziewczynami lub żonami, czasem z młodszymi kumplami. Często z kameralnego spotkania kilkorga przyjaciół, powstaje duża, wielopokoleniowa impreza. Impreza, gdzie nikt nie przychodzi w codziennej szacie
pani dyrektor, pana informatyka, pana polonisty, pani inspektor itd. Wszyscy wracają nie tylko do rodzinnych domów, ale przede wszystkim , do młodości. Nagle człowiek cofa się *naście lub *dzieścia lat, dziecinnieje, świadomie odrzuca to , co słuszne, wskazane, wyuczone. Nie ma konwenansów, nie ma lepszych i gorszych; praca, problemy, nawet choroby, zostają za drzwiami.
Jest śmiech i muzyka. Jeśli chodzi o tę drugą- dla każdego coś dobrego. Zasada od dawna jest taka, że każdy może włączyć swoje ulubione dźwięki. A inni słuchając, czekają na swoją kolejkę. Albo po prostu się bawią.
Nie wiem czemu tak jest, że od pewnego czasu, rola DJ przypada mojej szanownej osobie.
Może dlatego,że potrafię poruszać się dość sprawnie w większości gatunków?
Taak, gdy nasi młodzi koledzy siedzieli na nocniczkach, szalało się przy różnych kawałkach Ironów i pląsało przy C.C.Catch ;)
*
Ostatnio słuchaliśmy głównie hard rocka i metalu. To ukłon w stronę P., naszego przyjaciela z Anglii, starego metala.
Ponieważ P., choć jest już w Wielkiej Brytanii dobre kilka lat, nie może za nic nauczyć się angielskiego,
należało włączyć piosenkę z łatwym do zrozumienia angielskim. A najlepiej już taką ” z naszych czasów”.
Czego nie zrobi się dla ziomali!
Especially for P.
(i oczywiście wszystkich wyznawców heavy metalu) :

:)))

P. nie tylko nie zabił mnie, ale nawet zatańczył solo kawałek.
(Teraz już, w obawie o swe życie, nie napiszę nic;))

Na osłodę drogiemu P. i wszystkim metalom dedykuję moje ostatnie odkrycie;
finalista MBTM , naprawdę metalowa i naprawdę świetna
MATERIA:

*
Nie wiem, czy wariactwo i muzyka stanowią panaceum na życiowe kopniaki ;
na pewno jednak rozpalają radość życia, łagodzą i pozwalają nabrać dystansu, przede wszystkim do siebie.
Czego wszystkim moim Gościom ( tym oficjalnym i tym cichym) z całego serca życzę.
:)
*