* To tylko kot- ale MÓJ KOT! *

Mój brat nie znosił kotów. Od zawsze. Uważał, że są to istoty dzikie, fałszywe i wstrętne.Zresztą, zawsze mieliśmy psy. Od zawsze ;)
Gdy przyniosłam te cztery kociątka( pisałam o tym już kiedyś ) , mój brat nie odczuwał żadnych instynktów opiekuńczych czy macierzyńskich( hmm, jak miał je odczuwać, wszak ..jest mężczyzną.. ) . Potraktował to moje ratowanie kotków jako moją kolejną ” ambicję” czy raczej jakąś fanaberię.
Gdy kotki miały może niecały miesiąc i dopiero zaczynały mocniej siusiać( w chusteczki higieniczne, które im podstawiałam ..) mój Brat , pewnego dnia wszedł do domu( ma, niestety , klucz od mego domu..) i rzekł:
-te Twoje koty CZUĆ na korytarzu!
odpowiedziałam:
– najpierw otwórz drzwi od siebie i sprawdź jak wtedy czuć, a potem dopiero usiądź i pomyśl człeku, że to daje tak od sąsiadów
( mają 2 wielkie psy..)
Przyznał mi rację. Bo jakby mogło ..” coś czuć” z mojego domu??
Potem..jak było potem pisałam już kiedyś..Tak czy inaczej, mój Brat pokochał całkowicie, niemożliwie i do granic normalności jednego z moich kotów- Milorda :D Nauczył go wchodzenia na meble Księżnej Matki i schodzenia z nich po swym ramieniu; nauczył go reagowania na gwizd i wychodzenia z psami na spacer; kupował mu( i kotkom- samiczkom też , rzecz jasna) świeżą rybkę; a że mieszka niziutko, to zostawiał na cały czas otwarte okno od swego mieszkania” aby koty w razie niebezpieczeństwa mogły skryć się u niego” :D Tak czy inaczej: miłość mego Brata (i psów) z kotami kwitła pięknie. Jak jabłonie wiosną ;) I Księżna Matka grała w tej symfonii miłości.
– Mamo, ja rozumiem, że kochasz Milorda, ale czemu( w myślach: kurrr!”) pozwalasz mu spać w swojej szafie z ciuchami??
– Dziecko, spójrz ja jemu tam wygodnie! jak on i one ( kotki) tak lubią!
Taak…
Koty śpią gdzie chcą. Mają mnóstwo swoich posłanek, ale preferują albo spanie z kimś z domowników w pościeli, albo w różnych dziwnych miejscach typu np…stary wózek dla lalek Małej Wiedźmy:) Otóż Milord ubóstwia wyciągnąć się na tej lalkowej spacerówce mej córeczki i być…wożonym w niej! Może dla ludzi nie posiadających zwierząt, jest to co najmniej dziwne, chore
, ale jak mojemu Milordowi vel Emilianowi odmówić takiej frajdy!
Gdy Emil spał w wózeczku dla lalek obok mego łóżka( kwestię: „czy jest to normalne” pozostawmy może biegłym psychiatrom :D ), pewnego dnia, a właściwie z pewnym początkiem dnia – WOLNEGO DNIA!( była sobota!) usłyszałam zgrzyt otwieranego zamka od drzwi. Wiedziałam, że mój brat jedzie na dyżur, jest może 6ta rano.., ok, śpię dalej. I nagle słyszę..płacz! Płacz mojego starego brata.
– Agnieszka, wstawaj! Milorda już..nie ma z nami!
W półśnie pomyślałam: Milord położył się spać w wózeczku obok mnie; nie wypiłam więcej niż 2 piwa, Marcin też chyba nie był na imprezie, nigdy przed dyżurem nie chodzi na imprezy….zjadł coś, wypił coś , halucynacje ?? I nagle słyszę:
– Emilian, Ty kocie, Ty żyjesz!! Mój Mistrzu, Mój kocurze!
I beczy( mój brat) jak dziecko.
Wstałam. A tu widzę -Emil chodzi po moim Bracie jak po wielkim drzewie, ociera się, Brat go przytula.
Brat popatrzył na mnie , otworzył drzwi wejściowe i powiedział:
– chodź, zobaczysz czemu płakałem
Poszłam. A tu, na moim podwórku….nieżywy kotek, czarno, biały , jak mój Milord!!
Brat wykrztusił:
– Nie miałem siły podejść i sprawdzić czy to na pewno Milord…ale byłem pewien na 99 procent, że tak….
I wtedy dopiero ja zapłakałam. Na chwilkę. Potem wściekłam się… że mi on( brat) naraża tak moje słabe serce ;) Oczywiście brat spokojny już pojechał do pracy.
Obowiązek pochówku tego kota NN spoczął na mnie…Szlag mnie trafił. Trochę brzydziłam się wziąć do rąk obcego.. nieżywego kota…Na szczęście zjechała z dyżuru Księżna Matka, która niczego się nie brzydzi i która stwierdziła natychmiast, że mój brat( a jej syn) musi być niespełna rozumu jednak „że nie poznaje swoich kotów”, wzięła nieboszczka kota za ogon i jakoś razem wsadziłyśmy go do czarnego wora….

Człowiek jednak związuje się z kotem jak..pies;)
Cholera!

Mój Milord

Angie i choroba( lub kuracja w wydaniu A. :)

Jak ja nie cierpię się źle czuć! Nie znoszę wręcz! Wiem, wiem,nie jestem odosobniona w tym; chyba większość ludzi nie lubi tego. Ja jednak prócz tego, ze nienawidzę się źle czuć, to jeszcze..nie umiem chorować!
Na przykład moi synowie czy mój brat- potrafią leżeć całe dnie, kurować się jak należy. Mój brat jak czuje, że zaczyna go łamać, pędzi resztkami sił do sklepu po zaopatrzenie ” na czas nieokreślony” . Kupuje niezliczoną ilość kiełbasek, orzeszków i ” ptasiego mleczka” plus Coca- cola. Potem zaszywa się w swoim mieszkanku pod pierzynką ze wszystkimi Dobrami przyniesionymi ze sklepu na stole obok :) I z dwiema książkami w zasięgu ręki oraz- przede wszystkim!- pilotem od tv i dvd. I tak trwa kilka dobrych dni. Przeleci na Cyfrze wszystkie możliwe mecze, wszystkie dobre ligi piłki nożnej; czasem rzuci okiem na jakiś ciekawy film ewentualnie coś poczyta. Z pilotem w reku, rzecz jasna ;) Uważam, że powinien mieć pilota do drzwi ( lub drzwi wejściowe na pilota) ; nie musiałby wykonywać wysiłku i wstawać otwierać drzwi kumplom :D
Ja jestem totalnym przeciwieństwem brata. Leżę np godzinę, przewracam się z boku na bok, przysypiam i..nagle zrywam się..bo ” chyba w kuchni brudno” lub” chyba powinnam odkurzyć przedpokój” . I ledwo zipiąc- robię to oczywiście! Wracam do łóżka coś poczytać. Nie, no jak mogę czytać, gdy czeka pranie! Tup, tup do łazienki nastawić pralkę..Wracam do łóżka. I słyszę : Mama, Ty chyba się nie czujesz tak źle, bo chodzisz po domu, weź zrób coś do jedzonka! ”
Noszzz fuck! Bez namysłu odpowiadam zachrypniętym krzykiem:
-Wasza bezczelność nie ma granic! Paszli wont, jesteście dorośli,. samemu se robić, ino już! I jeszcze zrobić siostrze małej, raz, dwa!
Ok, poszli sobie do kuchni nadąsani. Mam to gdzieś. Nie Se robią sami.
No ale jak zrobią sami nie brudząc?? Nachlewią znów jak świnie! A ja tak NIENAWIDZĘ BRUDU!! Porządek MUSI być, a w kuchni to już szczególnie! Nie, no muszę wstać jednak…
I…
Zanim przejdzie mi naprawdę choroba, mam tak dość domu, że pędzę do pracy przed końcem zwolnienia.. niedoleczona..rzecz jasna :)
I tak z grubsza wygląda moje ” chorowanie” . Od 20 lat ( tyle ma Pierworodny)
Teraz rozkłada mnie,. cały dzień od rana. Byłam już o 12 w domu, szef zlitował się widząc mój stan dziś..Spałam, spałam..Miałam wieczorem robić wafle na imprezę dla syna na jutro. Zwlokłam się z łóżka- a tu w kuchni Księżna Pani Matka..robi karpia w galarecie! Jutro mają w pracy wcześniejszą Wigilię! Zrobiłam w tył zwrot i bełkocząc do siebie jak z lekka obłąkana, podreptałam do łóżka. Księżna Matka jest cudowną osobą, ale Ona i Kuchnia..to dramat! Dramat dla mnie! Pani Matka należy do ludzi, którzy przechodząc nawet potrafią nieświadomie zrobić bajzel! A cóż dopiero zajmując się gotowaniem!!
nagle z kuchni krzyk:
-cholera, ten karp jest źle zabity chyba! Rusza się!
Kurwa( no jak tu nie przeklinać nawet w duchu czasem?? ) .Już wiedziałam ,co mnie czeka gdy Pani Matka skończy walczyć z karpiem i przyrządzać tę biedną rybę! Postanowiłam się opanować i powtarzałam po cichu do siebie:
– spoko, spoko Aga, za godzinkę skończy się szał w kuchni, domyjesz krew karpia na podłodze, pozbierasz łuski i zrobisz spokojnie wafle dziecku..
Tak też uczyniłam. Zrobiłam mnóstwo wafli( ledwo stojąc na nogach, ale to szczegół ;) ) Gdy wynosiłam je na balkon..surpise! Pół balkoniku w zakrzepłej galarecie z karpia! A coś się chyba ” ulało” z salaterki Księżnej Matce!
No fuuuck! Też durna jestem, toż mogłam spodziewać się tego!
Niewiele myśląc, ze łzami w oczach wymyłam szybko w tym -7 st.C balkonik, zabezpieczyłam rybę jakoś.
I przyszłam tu napisać o tym. To znaczy wyrzucić z siebie.
Mam pytanie: i jak ja Mam Umieć chorować??

Anioł(y)

Widziałam dziś u wg śliczne Anioły :) Takie niewinne, takie anielskie.
A mnie, chyba przez tę moją cholerną, wrodzoną przekorę, przypomniał się nagle jeden z najsmutniejszych i najpiękniejszych filmów, jakie widziałam w życiu swym…
Miłość ponad śmierć …Oto maleńki fragment:

weekend !

Wreszcie piątek, wreszcie po 14-ej! :D powoli zwijam sie home! Mały był w szpitalu dziś, miał podejrzenie kamieni..na szczęście okazało się , że to „tylko” kolka jelitowa :) Jutro przystępuje do FC z angielskiego, może da radę! :D
Shit, gdyby nie to, że muszę w nocy jechać po najsatszą latorośl na stację (ciekawe jak bedzie droga.. ) to z przyjemnoscią skończyłabym to wczorajsze wino od mojego the best friend z pracy.Niestety( a może stety) muszę zadowlić się muzyką na razie. Ale za to JAKĄ muzyką!!
No to jedziemy:

It was yesterday ;)

Nie mam jednak siły na takie numery nocne jak dziś. Całą noc ten Mały cierpiał, chorował, zwracał itp..Mały ma już 18,5 roku , no tak, dla mnie zawsze będzie ” Mały” :D
Przylazłam do pracy godzinę spóźniona; gdyby nie brat, który walnął Małemu odpowiednie zastrzyki nad ranem, pewnie teraz siedziałabym z nim gdzieś w szpitalu.Oczywiście Mała Wiedźma doskonale wykorzystała sytuację i nie poszła też do szkoły dzis :) Nie ustapiłabym wredocie, ale faktycznie przejęła się Braciszkiem, nie spała pół nocy ze mną i beczała w poduszkę, że jej ” Ukaś” chory…
Kurde, jak ja mogłam kiedyś chodzić do pracy gdy moje latorosle były niemowlętami? Toż To wyło po nocach, toż To trzeba było karmić co 3 godziny ( może dlatego do dziś budzę się tak co 3-4 godziny w nocy? )
Dzielna byłam :D Wszystkie kobiety są dzielne. Ale ja byłam też sprytna- jak ex nie chlał, to on miał Prikaz wstawania do Wyjców w nocy. Tu muszę mu oddać cześć; czasem całe noce niuniał, kołysał, przewijał i karmił Wyjce.A w dzień zapierniczał na spacer z Wyjcami, bo przecież..musiałam odespać, hehehe ;)
Był cichy, łagodny i cierpliwy. I posłuszny mi. Byliśmy jak ogień i woda. I Kochaliśmy się..jak dzieciaki :)
Byłbym najlepszym człowiekiem na świecie , gdyby nie zasrane jego picie..gdyby nie ten pieprzony alkohol…to nigdy nie odeszłabym od niego
ale przecież: gdyby babacia miała wąsy ;)

Pamiętam, pamiętam…

Nie można dziś, choćby sie było nie wiem jak zajętym ( jak np ja dziś ) nie poświęcić JEMU chwili. Wychowałam się na Beatlesach, z Beatlesami, choć już dawno słuchano Bas Boys Blue, CC Catch, Sandry itd, itd. A my z Przyjaciółką słuchałyśmy głównie (w tych szalonych latach osiemdziesiatych ) starych, skrzeczących płyt na starym adapterze …
To lubię szczególnie :D

aj, ten Henio :)

Jak rozgłosiłam wszem i wobec w sieci, mamy jakąś tam kontrolę w pracy. Mam to wielkie szczęście, że mam szefa( nie szefową) i że mój szef to rasowy szef, i mężczyzna też. Nie traci zimnej krwi i dlatego może nie udziela mi się aż tak histeria jak kobietom w innych działach.Ale, ale mimo wszystko atmosfera jest zrypana.( kto lubi jak inni wtykają mu nos gdzie nie trzeba? )
Dziś rano, gdy zwijałam się z szykowaniem kolejnej partii dokumentów dla kontrolera, wpadł pan Henio. Nie mówiłam o tym, ale Henio stanowi ” jednoosobowy dział” , jest sam sobie kierownikiem, pracownikiem i nawet sprzątaczką ( jak trza ;) ) Popatrzył na mnie jak zwykle wyuzdanie i spytał czy mu w czymś tam pomogę szybko. Odpowiedziałam, że w tej chwili idę ” na komputer”. Henio, człek starszej daty , utożsamia komputer z internetem- zawsze i od zawsze..
– aha, to pani idzie obejrzeć sobie chłopaków na golasa w sieci? !
– jasne panie Heniu, przynajmniej raz dziennie muszę, bo inaczej aż źle się czuje!
Henio na to, wyraźnie ośmielony:
– aj Ty mój Świntuszku!- i łapka na moje plecy
:)

Henio doprowadza mnie z reguły do szału. Ale czasem, w dni takie jak dziś, gdy Zakład Pracy drży od sraczki nerwowej, Henio zdaje się być niemal antidotum na moje ” bóle brzuszka”
On ma wszystko, z wyjątkiem marzeń o seksie, gdzieś..
:D