Pomocnicy ogrodowi ;)

Saba i Diana gdzieś uciekły, ale jest Jego Wysokość Milord. Najbardziej lubi wylegiwać się w słonku.

kwiecień (67)

Mimo wszystko ta brzoskwinia jest dość interesująca!

A teraz ulokuję się gdzieś na końcu ogrodu, tam, gdzie widać drogę w starym jarze. Ktoś w końcu musi tu pilnować! ;)
Ja tu pilnuję!

***

Jak pies z kotem? ;)

Abi i Luna

zima 201314

Ta mała psica dziś nawet dość spokojna …trzeba zaatakować!
zima 201314

zima 201314
Daję radę! Chwilowy rozejm.
zima 201314

Z tą dużą, czarną, wolę nie zadzierać. Mimo wszystko.Bo jak się zdenerwuje i nagle odwróci..?! ;)
Saba, Abi, Luna

Mała sunia Abi chyba mnie nawet lubi. Jest miła. I jest taka cieplutka!Położę się spać blisko…
Abi i Luna (1)
…bliziutko…
Abi i Luna (3)

***

*Eins Zwei Polizei ;)

Pogoda nie sprzyja ani grzybobraniom( pada od kilku dobrych dni), ani dobremu humorowi. Pogoda właściwie sprzyja tylko wylegiwaniu się w pod ciepłym kocem i wściekaniu się na … Z wzajemnością zresztą ;)
Wściekłość mą potęguje kilka innych spraw, ale nie o tym dziś, nie dziś .
Dziś przypomniało mi się,jak kiedyś pojechaliśmy z mym ex małżonkiem ( wtedy jeszcze present husband;)) , z naszą małą córeczką i trzema psami na grzyby.
Pan Mąż powrócił właśnie z wyprawy po Hiszpanii i zapragnęliśmy nagle pojechać w nasze knieje. Oczywiście wzięliśmy Małą Wiedźmę i nasze trzy psy: labradorkę Sabę i dwa kundelki. Ponieważ Pan Mąż zagubił gdzieś w pięknej Espanii swe Prawo Jazdy, musiałam prowadzić ja. Wszystko było dobrze dopóki, dopóty nie znaleźliśmy się w lesie.
– jak ty jedziesz!? Nie widzisz dziur?
Widziałam i omijałam, ale ten swoje:
– zniszczysz opony!
– trza było nie gubić dokumentów….
Mimo wszelkich złych prognoz, obyło się bez awantury.
Chodziliśmy po lesie, zbieraliśmy grzyby, Mała Wiedźma beztrosko przeskakiwała niskie krzaczki,szczęśliwe psy biegały, gdy nagle…
na jednej z leśnych dróżek pojawił się radiowóz!
-policja!
-wiesz, teraz cicho, stańmy za drzewami, może nie zauważą nas- rzucił komendę Pan Mąż.
Stanęliśmy w bezruchu; nawet psy, jak na niewidzialną komendę stanęły tuż przy nas. Odjechali. Uff…
Postanowiliśmy i tak jak najszybciej wracać. Po co ryzykować?
Ruszyliśmy. Pan Mąż za kierownicą, ja obok , Mała W. z tyłu, psy za kratką w naszym tyle kombi.
Zanim zdołałam zwrócić subtelną uwagę ” czy ty naprawdę nie widzisz dziur?” , usłyszałam z boku” jasna cholera, policja!”.
Gdy spojrzałam wprzód zobaczyłam w dali, w wieczornej mgle charakterystyczny kształt auta i koguty.
– co oni, kur( wa) robią w środku lasu???
– nie wiem, może ktoś zwiał ze Szpitala ( niedaleko jest nas Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych). Tak czy inaczej Angie, ty musisz prowadzić, ja nie mam dokumentów szybko przesiadamy się!- rozkazał Pan Mąż .
Nie wiem jak to zrobiliśmy, ale udało się nam błyskawicznie zamienić miejscami za kierownicą.
Udając spokój jechałam leśną drogą, metr za metrem będąc coraz bliżej nadjeżdżającego z naprzeciwka radiowozu. Nagle zobaczyłam rękę zza okna policyjnego auta i lizak.
Cholera jasna!
Mała Wiedźma zapiszczała:
nie zatrzymuj się Mama, uciekaj jak na filmach!
– jeszcze jedno słowo, a zabiję! Wszystkich!- zwróciłam się/ szczególnie/ do Pana Męża – teraz cicho. Cokolwiek nie powiem, nie śmiać się, ani nie płakać!
Zapanowała grobowa cisza. Gdy policjant ( swoją drogą :bardzo przystojny i młody) podszedł do naszego auta, psy dostały szału. Zza kraty ujadały jak wściekłe. Gdy udało się jakoś je uspokoić,wyszłam z samochodu. Policjant poprosił mnie o Prawo Jazdy i Dowód Rejestracyjny.
Szybko przejrzał i spytał, czy może zwracać się do mnie ” pani Agnieszko”
Ok, ok , możesz( tylko idź w diabły szybko!- myślałam)
-Otóż pani Agnieszko, macie co najmniej dwa wykroczenia .
-jakie?
I zaczęła się moja ulubiona gra w durnia.
– jak to jakie? Pieski biegają wolno sobie po lesie………
– chwileczkę. Siedzą w bagażniku za kratą!
– ale biegały!
– eee tam.
– pani Agnieszko…
– aj tam! Szły na smyczy, ale jak pies chce zrobić kupę, przecież musi oddalić się. Myślę, ze ani pan, ani ja nie chcielibyśmy załatwiać się przy innych…….
– ale to są trzy psy!
– a czy pan uważa, że tylko jeden chce zrobić kupę?
:)
-dobrze- policjant był lekko zbity z tropu
– ale co w ogóle robi pani tym samochodem w środku lasu??
– przemieszczam się z rodziną.Powoli…
– ale pani wie, że nie wolno wjeżdżać do lasu?
– wiem, ale alarm pożarowy skończył się w ub. miesiącu a to jest droga utwardzona i WSZYSCY nią jeżdżą!
-aaa! Jak to wszyscy? A kogo pani widziała?
Ledwo pohamowałam śmiech:
– panie władzo( oj, pozostało mi z tamtych lat ) , ja nie notuję numerów rejestracyjnych aut, które tędy jeżdżą!
Spisując moje dane z Prawa Jazdy i Dowodu Rejestracyjnego, uśmiechał się. Weszłam z powrotem do samochodu.Psy milczały, Pan Mąż również i nawet Mała W. nie wydawała żadnych odgłosów. Dopóki, dopóty policjant nie nachylił się ..
Gdy tylko ten mundurowy przystojniak podszedł do naszego opla, rozległo się potworne szczekanie i skowyt psów . I nagle, jak spod Ziemi rozpostarł się przebijający przez tę kakofonię psich pisków i szczeknięć rozpaczliwy krzyk Małej Wiedźmy:
MAAAMUUUSIU JA NIE CHCĘ IŚĆ DO WIĘZIENIA!!!
:)))
Nogi się pode mną ugięły…
***
Dostałam najmniejszy mandat i radę, by w razie czego pokazać Straży Leśnej glejt.
Później dopiero dowiedziałam się od z znajomego „z branży”, że nie ścigano nikogo ze Szpitala, tylko młodzi( przystojni!)
mieli bić punkty….
Wszystko jedno gdzie.
Nawet w..lesie! :)

***

Lato , lato ;)

czyli dzień jak ( niemal) co dzień ;)

Nad naszym jeziorem:

201307081339

201307081337
*

Odkryliśmy cudowne miejsce, nasze uroczysko . Słońce i cień, czyli dla każdego coś dobrego! ;)
A, że nic nie jest doskonałe, trzeba tam przyjechać albo bardzo wcześnie, albo bardzo późno, bo zwykle tu tłum ludzi….
201307081341
*

Abi poznała postawnego, wysokiego gentlemana ;)


Saba natomiast ciągle zastanawia się:
gdzie w tej wodzie jest mój pan i czy już mogę wskoczyć ratować go ? ;)
201307091349
*

Wracamy do domu. Jak fajnie było ochłodzić się!
201307091351
***
A wieczorem ja i moja Mała W., z którą zmuszona jestem spędzać wakacje ( God Save the Queen ( and me too! ;))), jeździmy często do naszego ulubionego zajazdu country na dinner( tak, tak, przy kolejnym, tak gorącym lecie i takiej aurze, można już zacząć przestawiać się na dinner / lub, jak ktoś woli: pierwszy konkretny posiłek / po osiemnastej… )
:)

***

Forever young, czyli…( cz.II)

czyli o spędzaniu urlopu z rodziną ……..;)

Forever young, czyli..

Część II

Choć byłam wściekła, nie pokłóciłam się wtedy z Panią Matką, ani specjalnie nie nakrzyczałam na swe męskie latorośle.
Ponieważ zmienić podejście Księżnej do pewnych spraw, jest niemal niewykonalne, a ja cechę tę najwyraźniej odziedziczyłam po niej,postanowiłam pójść na jakiś kompromis w sprawie mego wieczornego wychodzenia na piwo.
Następnego dnia spytałam:
-czy to nie doskonały pomysł, abym poszła dziś do tej sympatycznej knajpy, którą sama zachwyciłaś się, z Sabą? Wiesz, że tam psiarze mile widziani, ja będę całkiem bezpieczna z psem,a Ty spokojna!
– ja nie chcę spać dziś z Babcią! Bądź ze mną!- zapiszczała nagle Mała Wiedźma.
Jeszcze tego mi brakowało! Cały czas cieszyła się na myśl o wakacjach z Babcią i długich rozmowach z nią przed snem, a teraz nagle…
Ehh, jak już pech, to na całego!
Gdy usnęła, wyszłam z chłopcami z domku.
Księżna była i tak niezadowolona. Powodem może było nie samo moje planowane wyjście, ale sukienka, którą kupiłam tego dnia rano.
Gdy szliśmy rano( no dobra, w południe;)) na plażę, zobaczyłam z daleka mały sklepik z magicznym napisem na szybie:
LETNIA WYPRZEDAŻ
Musiałabym nie być sobą, aby , choć na chwilkę, nie podejść.
Chwilka zamieniła się w chwilę, potem dłuższą chwilę. Wyszłam pokazać się Księżnej.
– przecież to za ciasne na Ciebie!
Postanowiłam nie reagować impulsywnie.
-Mamo, ta sukienka jest DOPASOWANA, takie noszą, nie widziałaś??
-widziałam, ale nie podoba mi się to. Zbyt …seksowne.
– aha! To może przypomnę Ci Twoje sukienki z tamtych lat?!
To był argument poniżej pasa. Pani Matka zamilkła. :)
*

Wieczorem młodzi poszli w swoją stronę, ja w swoją. Oczywiście z psem:)
Usiadłam przy swoim ulubionym , wiklinowym stoliku blisko barku. Zanim zdążyłam przywitać się z szefem, obok mego stolika pojawiła się młoda, śliczna kelnerka i spytała, czy podać miseczkę z wodą dla pieska.
Jasne, że podać! A dla mnie- jeśli już ktoś by się pytał ;)- oczywiście zimne, jasne , bez soku. ;)
Lato to jedyny czas w roku, gdy lubię zimne, jasne. To też czas, gdy najbardziej lubię patrzeć na uśmiechniętych, bawiących się ludzi. Zawsze obserwowałam ludzi; gdy łaziłam na wagary w ogólniaku, moim ulubionym zajęciem było wysiadywanie we wrocławskich kawiarniach i przypatrywanie się ( dyskretne, rzecz jasna!) przybyłym. Czasem , chcąc nie chcąc, gdy siedzieli tuż obok, słuchałam ich rozmów. Fascynowało mnie każde życie. Każde życie jest jakąś opowieścią, a te od dzieciństwa uwielbiałam.
Wracając do Jastarni i tej uroczej knajpy: siedziałam blisko barku, Saba obok mnie. Patrzyłam na cudownie kiczowate złoto- różowe lampki, tańczących , młodych ludzi i słuchałam muzyki. Może zapomniałabym o Bożym Świecie, gdyby nie moje zimne jasne. Niestety picie tego trunku, ma skutki nie tylko w postaci dobrego humoru. Jak dobrze, że drzwi, na których znajdował się napis WC , były dość blisko! Przywiązałam Sabę do swego krzesła i poprosiłam znajomą parę z Wrocławia , aby chwileczkę przypilnowała pieska. Coś tknęło mnie i po paru krokach odwróciłam się. Mogłam tego spodziewać się:
pies idzie za mną–wraz z wiklinowym krzesłem!
Monika i Paweł( przy okazji, jeśli trafili na ten blog, serdecznie pozdrawiam! ) jednym tchem powiedzieli:
– nie da rady, warczy na nas!
Wróciłam i spokojnie starałam się wytłumaczyć Sabie, że to mili państwo, a ja będę za sekundę , a teraz tuż obok. Nic z tego. Pies znów szedł ( wraz z krzesłem) za mną.Ponieważ mój pęcherz był już na granicy wytrzymałości, nie pozostało mi nic innego, jak wziąć Sabę do toalety.
Pomieszczenie za drzwiami z napisem WC, dzieliło się na dwa mniejsze: toaletę damską i męską. Obie toalety miały jednak wspólny przedsionek.
Ponieważ połowę wieczoru spędziłam w toalecie( tak już niestety mam po piwie..) , a Saba za każdym razem czekała tuż pod moją kabiną, co jakiś czas słyszałam głośne piski dziewcząt: ” ajj, pieeeesss! ” lub męskie głosy” o kurwa, uwaga, pies w kiblu!” .
Subtelnie odzywałam się zza swych zamkniętych drzwi:
– spokojnie, nie gryzie! ( „dopóki komuś nie przyjdzie do głowy podejść za blisko moich drzwi”, dopowiadałam w myślach;))
Wszyscy tak polubili Sabę, że dostała gratis smażoną rybkę i kiełbasę. Oczywiście mogłam pożegnać się z tańcami; pomimo tego, że drzemała na rozsypanym wokół białym piasku, nie odstępowała mnie na krok. Jak dobrze, że potrafię wczuć się w innych i dzielić ich radość z tańca i zabawy! ;)Jak miło też, że szef tak polubił mnie, że przyniósł mi (osobiście!) drinka swej koncepcji. Pomimo tego, że było to obrzydliwe, wypiłam, podziwiając jego kunszt rzecz jasna! Nie mogłam przecież zrobić przykrości szefowi, a poza tym na wakacjach panują inne zasady /gry/ ;) Ponieważ jednak jestem uczciwa ( wobec tych, którzy są wobec mnie uczciwi), postanowiłam zasugerować jakoś delikatnie szefowi, że to albo niezbyt dobre, albo nie w moim stylu po prostu.
Trzeci drink był już ok.;)
Bawiłam się doskonale, gdy nagle wyrosły, jak spod ziemi, me latorośle( te starsze, płci męskiej).
– zabieramy Sabę, Babcia jest na nas wściekła, że nie poszliśmy z Tobą tutaj i mówi, że pies nie może tak się męczyć.. A Ty Mama, jak nie potrafisz nie wściekać się po nocach, to jej i tak już wszystko jedno.
:)))
Pierworodny dodał:
– Mama, rób jak chcesz, ale jutro jedziemy na Hel i płyniemy statkiem; możesz nie dać rady!
*
Dałam radę. Zwykle daję radę :)))
*

Ja i Saba w Jastarni i na morzu. Kilka lat temu,
obie dobre kilka kilo młodsze ;)
***

Wieś, Dziadek i pies Happy*

Gdy miałam 10 lat, przenieśliśmy się z Mamą na wieś.
(…)
Było to jakieś 25 km od miasta i naszego Rodzinnego Domu, w którym został Ojciec i ukochani Dziadkowie. Nikt nas nie pytał o zdanie ; dorośli nawet jak zastanawiają się, co mogą myśleć dzieci i tak robią po swojemu. Tymczasem rozstanie z Domem i naszym zaczarowanym ogrodem, było dość ciężkie. Jedyne pocieszenie stanowiło to, że w każdą sobotę rano przyjeżdżał po nas Ojciec i zabierał nas na wyprawy po Dolnym Śląsku i do naszego Domu Rodzinnego, do Dziadków.
Wtedy właśnie poznałam dobrze dolnośląskie zabytki i różne, piękne miejsca naszego regionu. Czasem jeździliśmy z Ojcem dalej, w Pieniny i Tatry. Najwspanialszy był spływ Dunajcem; zauroczona byłam rzeką i flisakiem , do którego inni zwracali się per
” Józik” . Ale to już było później, gdy miałam chyba 14 lat ;)
Miłe, nawet bardzo miłe było to, że zamieszkaliśmy w domu, który troszkę przypominał nasz dom dzieciństwa. Był też szary i dość duży, miał balkony i blisko rósł stary, ogromny orzech. Cała okolica była zupełnie inna, niż ta znana nam z miasta. Od wschodu, zamiast różanego ogrodu pani Rózi, stało kilka domów jednorodzinnych otoczonych wypielęgnowanymi trawnikami; za nimi rozpościerały się pola uprawne, małe rzeczki i lasy. Wokół tych rzeczek było mnóstwo trzcin i mokradeł. Nie wolno było nam tam chodzić bez dorosłych. Mogliśmy natomiast chodzić do starego parku, otoczonego zniszczonym, siwym murem.
Park mieścił się po drugiej stronie naszej ulicy. Co dzień rano słyszeliśmy wiosną rechot żab dobiegający gdzieś z małych, prawie całkiem zarośniętych, płytkich stawów. W parku było mnóstwo wielkich i wiekowych drzew: dęby, buki, klony. Jesienią spadały z nich złote i czerwone liście, z których robiliśmy fantastyczne, kolorowe bukiety. W chłodne, listopadowe wieczory , stojąc na balkonie, opatulona grubym kocem, wsłuchiwałam się w pohukiwanie sów i puszczyków.
Lubiłam to miejsce, chyba nawet bardziej, niż poprzednie, gdzie tuż po rozstaniu się Rodziców zamieszkaliśmy z Mamą.
Nie od razu jednak tam wyjechałam. Choć zwykle Rodzice nie liczą się ze zdaniem dzieci , mnie dano, jako tej ” najstarszej i najsilniejszej” , wybór; mogłam zostać z Ojcem w moim Rodzinnym Domu. Nie musiałam długo zastanawiać się. Dom, Ojciec, Dziadkowie, ogród- jak mogę zostawić to? To wszystko, co stanowiło wtedy o moim życiu!
Zostałam w Rodzinnym Domu z Orzechem, którego gałęzie, w rytm powiewów wiatru, stukały o daszek na tarasem. I z tym czarnym, lśniącym fortepianem, moim dziecięcym wyzwaniem i miłością. Grałam ciągle, czasem moja Szkoła Muzyczna życzyła sobie, abym ją reprezentowała na różnych koncertach ” Młodych Talentów” . Odkryto w mojej skromnej osobie słuch absolutny, co, podobno, jest rzadkością w świecie.
Grałam i chodziłam po swym wielkim, pustym domu. Nie chciałam wtedy przyznać przed nikim, a najbardziej przed sobą, jak bardzo brakowało mi rodzeństwa i Mamy. Był Ojciec, byli Dziadkowie, był Dom, ale…
komu miałam dokuczać?Kogo drażnić? Z kim bić się ” na klocki”? Gdzie moja siostra, którą budziłam w nocy, gdy bałam się Ducha z Piwnicy?
Nie powinno się rozdzielać rodzeństwa i Rodzice szybko to zrozumieli. Nie minęły chyba dwa miesiące, gdy byłam znów z moimi
” Bąblami” i Mamą. Aby nie tęsknić za mocno za wszystkim, co trzeba było opuścić, codziennie prowadziliśmy długie rozmowy telefoniczne z Domem. Rodzice płacili niebotyczne rachunki, ale to wszystko wliczone było przecież w ich rozstanie. Ale najważniejsze , że co tydzień byliśmy znów w naszym zaczarowanym ogrodzie i przy ukochanych Dziadkach:)
*
Mieszkaliśmy w miejscowości znanej nie tyle z okolicznych lasów i hodowlanych stawów, ile z jednego z największych szpitali dla chorych i znerwicowanych dzieci i młodzieży. Mama prowadziła tam jeden z oddziałów.
Mieliśmy ładne, duże mieszkanie w nowym, białym bloku.
Mieszkała z nami nasza Ciocio- Babcia Staruszka i nasz pies, ciemnobrązowy wyżeł, o imieniu Happy. Był to ukochany pies Mamy.
I kochał ją, swym psim sercem, bezgranicznie.
Może to niewiarygodne, ale Hepuś poznawał z wysokości dwóch, sporych pieter , samochód Mamy. Mogło podjeżdżać dziesięć różnych aut, ale Happy reagował tylko na jej wóz. Gdy tylko wracała z pracy i podjeżdżała na parking, Happy stając na balkonie, dostawał swego rodzaju „ataku szału szczęścia”. Nie daj Bóg, by były wtedy niezamknięte na zamek drzwi! Hepcio potrafił otworzyć je, skacząc na klamkę. A wtedy pędził po schodach jak oszalały , by skoczyć na swą ukochaną Panią :)
Z Happym były zwykle same problemy. Ten kto zna psy, kto wie, jakie cechy ma wyżeł, ten rozumie. Wyżeł jest psem myśliwskim, ma mocno rozwinięty instynkt łowiecki. Nie jest to ani łagodny labrador, ani mądry owczarek niemiecki, ani wesoły, wierny kundelek.
Wyżeł potrzebuje przestrzeni, łąk, pól i lasów, by się wyhasać. I musi polować!
W naszej okolicy nie brakowało ani lasów, ani pól. Poza tym były sady i różne gospodarstwa.
Co dzień chodziliśmy z Happym na długie spacery . Jemu to jednak nie wystarczało. Gdy tylko ktoś nie zamknął drzwi na
cztery spusty , Happy czmychał. Przynosił potem upolowane kury i inne ptaki z sąsiednich gospodarstw, a Mama zawstydzona, musiała oddawać pieniądze pokrzywdzonym gospodarzom:)
Pewnego dnia przyjechał do nas Dziadek, Ojciec Mamy.
Dziadek był schorowanym, szpakowatym panem o lasce. Kiedyś miał wypadek i już nigdy nie odzyskał właściwej sprawności .
Opowiadał nam o swym oddziale partyzanckim, o Warszawie, w której studiował i mieszkał przed Wojną , o AK, której był żołnierzem. Dziwne,że niewiele mówił o swej żonie ( Mamie naszej Mamy) ,która była łączniczką i przerzucała paczki z żywnością do Getta Warszawskiego. Wszystko co wiemy o Niej, to od dalszej Rodziny i naszej Mamy. Dziś, po latach, myślę, że wtedy ciągle bolała go śmierć Babci i dlatego nie mógł o tym rozmawiać.
Dziadek miał pomóc Babci Staruszce i czuwać nad nami pod nieobecność Mamy, która większość czasu spędzała na dyżurach w szpitalu. I dzielnie wywiązywał się ze swej roli opiekuna trójki niegrzecznych dzieci, dopóki, dopóty…
Poszliśmy kiedyś na spacer z Happym. Dziadek dziarsko nam towarzyszył, choć musieliśmy bardzo zwalniać, by nie pozostawał w tyle. Wszyscy rozumieli to, z wyjątkiem psa Hepiego , który pędził radośnie naprzód. Nagle Hepuś, zobaczywszy krowy pasące się na wielkiej łące, rzucił się, by je ścigać. Pech chciał, że wśród spokojnego stada krówek, był też wielki byk. Takie zwierzę nie ucieknie, ani nie pozostanie obojętne na szczekanie jakiegoś tam psa ; byk zerknął na ekipę intruzów, zarył kilka razy kopytem o ziemię i postanowił przepędzić nas ze swego pola. Na szczęście Dziadek był daleko, my też i byk skupił swą uwagę na Happym, który , młody i sprytny, uciekł z prędkością błyskawicy do domu.
Po tym wydarzeniu, po jakimś czasie Dziadek jakoś uspokoił się. Aż pewnego dnia mój Braciszek uciekł na leśny plac zabaw pobawić się z kolegami i złamał rękę. Kto pierwszy się o tym dowiedział? Oczywiście Dziadek (który miał nad nami sprawować opiekę :))
Jakoś zatrzymaliśmy Dziadka. Na tydzień chyba; dopóki, dopóty Happy nie dopadł małego kotka .Dziadek z trudem wyrwał mu kocię z pyska, po czym kategorycznie stwierdził:
” Wracam do Wrocławia!”
:)
Dziadek wrócił do miasta, do swej ukochanej kamienicy.
Często Go odwiedzaliśmy . A gdy już byliśmy u Niego, od wczesnego dzieciństwa uwielbialiśmy robić porządek w książkach. Przestawialiśmy wszystkie książki, aby, niezależnie od epoki, tematu i autora, stały równo. Wujek i Ciocia strasznie denerwowali się, a Dziadek mawiał:
” wobec niespodziewanego Najazdu Hunów, musiałem pójść na ustępstwa” ;)
Czasem jeździliśmy z Dziadkiem i Mamą do Warszawy, gdzie Dziadek przed wojną mieszkał i studiował.
Dziadek pokazywał nam miejsca walk z Niemcami z czasów Powstania Warszawskiego i opowiadał wiele ciekawych historii z tamtego okresu.Ale dopiero Jego starsza siostra, którą odwiedziliśmy w stolicy, powiedziała nam, jak dzielnie walczył o Polskę i jak piękny był partyzancki ślub Dziadka i Babci w lesie.
(…)
Dziadek pozostanie na zawsze w mej pamięci jako tajemniczy, starszy, szpakowaty pan o lasce. Jako żołnierz AK.
Jako ktoś, kto przeżył tak wiele zła, że wolał zamknąć swą przeszłość, by nie budziła w nim od nowa tych strasznych emocji, które mogłyby i nam się udzielić.
Ale też jako ktoś pogodny, kto przytulał nas; niemłody pan o lasce , który ścigał psa Hepiego i odporny na prośby i ostrzeżenia swych dzieci,pozwalał nam przestawiać książki w Rodzinnej Bibliotece;)
Dziadek miał swą działkę. Przepadał za nią. Miał tam drzewa owocowe, pomidory i mnóstwo kwiatów.
Ale zawsze mówił, że najbardziej kocha konwalie.
Zrywał je kiedyś dla Babci, gdy w czasie wojny razem walczyli z Niemcami , kochali się i mieszkali w lasach.
Moja Mama kocha konwalie, ja też.
Nie wiem, czy to tylko my tak..?

Konwalie są cudowne, spójrzcie:
na sklaniaku
skalniak
2013052280420130522806
***

Opuszczam Was, Moi Drodzy Znajomi, Goście i Czytelnicy
mych wypocin
Wyjeżdżam na kilka dłuuuugich dni:)

DO ZOBACZENIA! ( wirtualnego ;)))