Miasto, jakie kocham; miasto,które kocham ,cz.I

KONIEC LATA.

To mieszkanie było inne, niż wszystkie przedtem.Stara, skrzypiąca podłoga, stare, od lat niemalowane ściany. Wiekowe meble: ciemnobrązowa komoda, taki sam ciemnobrązowy , okrągły stół. Przy nim cztery piękne, rzeźbione krzesła. Smaku całości dodawało ich ciemnozielone obicie , a przepiękna , stara serwantka w saloniku przyciągała niczym magnes wzrok każdego, kto przekroczył próg mieszkania.
Gdy otworzyłam drzwiczki starej komody, te niespodziewanie odpadły. Widząc moje zawstydzone spojrzenie, pośrednik uśmiechnął się i zanim zdążyłam wycedzić przepraszam, powiedział:
-proszę nie przejmować się, tu wszystko takie jest…dlatego też cena jest tak zaniżona, że aż śmieszna jak na mieszkanie w Rynku.
Mieszkanie z duszą mieściło się w centrum miasta, na wrocławskim Starym Rynku, na wysokim, trzecim piętrze wiekowej, odrestaurowanej z zewnątrz, jasnej kamienicy. Nie wiem dlaczego od początku miałam wrażenie, że już w nim kiedyś byłam i że je dobrze znam.
Gdy uchyliłam , czy raczej zdjęłam drugie drzwiczki starej komody, zobaczyłam wewnątrz biało niebieskie filiżanki. I spodeczki, małe talerzyki; nie mogłam swoim oczom uwierzyć: porcelanowy serwis! Podeszłam do okna,obok którego, z lewej strony stała serwantka.Ciemnobrązowa, jak wszystkie meble w salonie, z misternie rzeźbionymi obrzeżami, maleńkimi kolumnami i złoconymi uchwytami szyb, wyglądała niczym prawdziwe dzieło sztuki. A może nim jest?-pomyślałam- muszę koniecznie przyprowadzić tu Janka, on będzie wiedział.
Serwantka kryła w sobie stare książki i wycinki z przedwojennych gazet. Pierwszą myślą, która przeszła mi przez głowę i teraz coraz głośniej, coraz bardziej natarczywie zagłuszała wszystkie inne myśli, było pytanie : kim jest właściciel? Kim jest ktoś, kto zostawia na pastwę losu i nowych lokatorów takie skarby? Muszę dowiedzieć się!
-jeśli Państwo zdecydujecie się na to mieszkanie, proszę najpóźniej do jutra dać mi znać. Mam jeszcze dziś kilku chętnych , którzy chcą je obejrzeć..
– proszę zatrzymać je dla nas- przerwałam pośrednikowi- tak, decydujemy się!
(…)
Koniec lata to niesforny czas. Zimne, mgliste ranki szepczą złośliwie: „jesień, to już jesień!” ; gorące, popołudniowe słońce filuternie uśmiecha się ” lato, przecież jeszcze jest lato! ” . Nie chciałam opuszczać mieszkanka w starej kamienicy, nie chciałam tego dnia wracać do domu ani wyjeżdżać z miasta. Szłam wolno po Rynku , jak co dzień napawając się pięknem Ratusza i starych kamienic:

Dwadzieścia lat temu wyjechałam z miasta z mocnym postanowieniem nie wracać. Dziś Los poprowadził mnie znów tutaj, w miejsca, które doskonale znam z dzieciństwa i wczesnej młodości; w miejsca, w których wychowałam się i z których w końcu uciekłam, jak wydawało mi się, na zawsze.
Miejsca, które doskonale znam z dzieciństwa…wiem! Wiem już dlaczego to mieszkanko wydało mi się znajome. Dawno temu bywałam w podobnym, u moich krewnych! A później…Basia! Tak, moja koleżanka Basia też mieszkała blisko Rynku; były tam też ciemnobrązowe meble i taka sama strasząca, skrzypiąca podłoga!
Co się stało z Basią..? Podobno , jak wielu moich dawnych znajomych, wyjechała na Zachód. To było tak dawno temu, choć przecież chwilami wydaje się, że zaledwie wczoraj.
Szłam powoli, przypominając sobie tamten, mój dawny świat.
W jednej z kamienic w Rynku mieściła się bardzo znana niegdyś kawiarnia. Nie ma już jej..? Nie wiem, nie mogę znaleźć…Była taka elegancka i tak wytworna! Gdy miałyśmy z siostrą po kilka lat, nasz Dziadek, bardzo znana i znacząca wówczas osoba w mieście, zabierał nas czasem do tej kawiarni. Przed wyjściem zawsze czesała nas Babcia; najczęściej robiła nam warkocze, na których upinała wielkie, białe kokardy. Stroiła nas w popielate sukieneczki z białymi kołnierzykami, a latem w jasnoróżowe i błękitne , zwiewne sukienki i obowiązkowo duże, letnie kapelusze! Dziadek , zawsze w jasnym prochowcu i do tego chyba trochę ciemniejszym kapeluszu, wprowadzał nas w wielki świat.Przedstawiał swym znajomym z banku, którzy na powitanie schylali się nisko i całowali nas w rączki :) Byłyśmy wtedy ogromnie zadowolone i bardzo,bardzo dumne!
Gdzie podział się tamten świat…?
swym znajomym z banku-nagle uświadomiłam sobie,że mój syn przecież poszedł w ślady swego Pradziadka! Podąża dokładnie tą samą ścieżką zawodową!
Szkoda, że Dziadek nie może tego widzieć, na pewno byłby dumny z prawnuka!
A może widzi to… Stamtąd….?
Z rozmyślań wyrwał mnie stukot końskich kopyt . Dorożka! Biała dorożka !

z internetu
Przystanęłam i patrzyłam na nią długo, długo. Czyżby cofnął się czas..?

Usiadłam w jednym z kawiarnianych ogródków przy Ratuszu. Byłam daleko, tak daleko od wszystkich złych rzeczy, które dane było mi jeszcze niedawno przeżyć. Pomiędzy promieniami słońca widziałam uśmiechniętych, młodych ludzi, rodziców z małymi dziećmi i pary staruszków trzymających się pod rękę, spacerujących po Rynku.
Ciekawe, czy ci starsi państwo mieszkają tutaj, w którejś z tych kamienic? Czy w podobnym mieszkanku, do tego, które postanowiłam wynająć? Do tego, którego właściciela nawet nie znam, a bardzo chcę poznać..
Koniec lata jest przekorny. Za wschodnią granicą coraz mocniej wrze…co dalej będzie? Dlaczego zwykle właśnie koniec sierpnia przynosi taki niepokój..?
Słońce zalotnie uśmiecha się zza starych kamienic, ciepły wiatr muska mą twarz i przegania złe myśli.
Na chodniku jakiś mężczyzna rozkłada niskie krzesełko i wyciąga z wielkiej torby saksofon. Zaczyna grać i..
ta muzyka..! Przecież ją też znam!
Mieszkanko w starej kamienicy, biała dorożka i teraz ta melodia. To wszystko przecież w jakiś tajemniczy sposób łączy się, tworząc pewną, nieodgadnioną dla mnie jeszcze, całość.
Muszę o tym napisać!
Brzmienie saksofonu jest przepełnione uczuciem, tęsknotą. Przeszywa mnie na wskroś.
Zostaję.
Nie wrócę teraz do domu, pojadę później.

Koniec lata to naprawdę niesforny czas.
;)

cdn.

*Come the morning light now*

Dziś moje najmłodsze , nastoletnie Dziecko płci żeńskiej( dobrze znana bywalcom tego bloga, Mała W.) zapytało , nie stąd ni zowąd:
Mama, a Ty znasz piosenki GUNS’N’ROSES?
Gdybym już nie siedziała, usiadłabym. Z wrażenia. Jak ja, JA, wychowana na starym, dobrym rocku, mogę nie znać Gunsesów??
– Dziecko, przecież Guns’n’Roses to piękna ballada ” Noveber Rain” , to przecież moja młodość!
– no dobra Mama, ale co, tylko tę jedną ich piosenkę znasz??
Nie, nie tylko tę jedną. Znam wiele, ale najbardziej emocjonalnie i/ dlatego że wspomnieniami,
wiążę się właśnie z tym.
I z ” Don’t cry”

To po pierwsze. A po drugie: czyżby w życiu mej Latorośli skończyła się/ wreszcie/ era tych zawodzących i piszczących kretynek Shakiropodobnych, których, nota bene, sama lubię czasem posłuchać? ;)
Moje dziecko i Gunsesi! Dobrze jednak, że siedziałam.
Przesuwają się obrazy wydarzeń Tamtych Lat. Było i … nie minęło.
*
Czekam na telefon, leje deszcz i przechodzą co jakiś czas gradobicia.
Czy dojechałeś bezpiecznie? Nie, nie oszukuję, nie złość się na mnie, nie gram teraz, naprawdę martwię się…

Dobrze, że mam dobre, duże słuchawki ;)

And please remember that I never lied
And please remember
how I felt inside now honey
You gotta make it your own way
But you’ll be all right now sugar
You’ll feel better tomorrow
Come the morning light now baby

***

* Gołąbki, staniki i Praga;) *

Po powrocie z Czech ( lub, jak mój syn mówi: z Czechosłowacji;)), nie dość, że przywitały mnie moje ukochane, kwitnące akacje
201305291093
201305301104
i dostałam od znajomych młodą kapustkę, z której zrobiłam pyszne gołąbki ( czeskie jedzenie raczej nie dla mnie;))
201305301110
to jeszcze usłyszałam w radio ( naszym, polskim! ;)), że
dziś jest
Światowy Dzień Chodzenia Bez Stanika!
Ubawiło mnie to setnie! Przede wszystkim dlatego, że od dawna obchodzę się bez tego czegoś. Oczywiście z wyjątkiem pracy i innych miejsc , gdzie po prostu nie wypada tego czegoś nie założyć. A tak normalnie, na co dzień kocham być bez.
Uwielbiam naturę i to w całym jej pojęciu. Nie cierpię skrępowania i wystarczy mi ciągłe prezentowanie się w dopasowanych sukieneczkach i szpilkach na różnych, ważnych spotkaniach. Gdzie , rzecz jasna, musi być pod kiecką biustonosz. Choćby dla cholernych zasad;) ( I dla własnego, nazwijmy to , bezpieczeństwa) . Bo w moim przypadku, z pewnością nie dla urody.
Tak, wiem,nie wypada o tym pisać i pewnie już narobiłam sobie wrogów.
Kurcze, jak mnie to bawi! :))Tak jest, Angie uwielbia łamać zasady, jest i była niepokorna, zwykle robi na przekór, ale..
Gdy przyjechaliśmy do Pragi ( która opiszę niebawem) , byłam wściekła. Nasz apartament mieścił się na wysokim, czwartym piętrze starej kamienicy. To jeszcze nie problem- była winda. Tragedią było to, że był absolutny zakaz palenia! Pod karą 200 EURO za fajkę!
Załamka. Każdy , kto pali lub palił, wie, jaki to ból. Aby zapalić , Cza było zjechać na dół i zleźć na dziedziniec, coś w rodzaju patio, gdzie mieściła się kawiarnia. Czyli: wypada się ubrać. A człowiekowi, który zrobił ileś *dziesiąt kilometrów, naprawdę już nic się nie chce ( z wyjątkiem soczystego zaciągnięcia papierochem!) .I jak tu wyjść na patio w koszulce nocnej?? Fuuuuck! palenie z partyzanta za okienko, wynurzając połowę siebie, nie bawi już tak, jak wtedy, gdy się było nastoletnim, żującym gumę, cielęciem…
Nawet moje ograniczanie ( z konieczności- astmy i te inne gady) nijak się ma do zakazu. Bo im więcej zakazów….
Sami wiecie. TO musi wyjść z wewnątrz, a nie skądś tam!
Jakoś udało się ominąć zakazy.
I również zeszło się w końcu na patio. Jakże miły był widok Angielek z sąsiedniego Block B, które wyszły w pidżamkach , z drinkiem w ręku zapalić w swej bramie! Ja, zwykła zachować doskonałą formę i image, złaziłam oczywiście w pełnym rynsztunku i siadając w kawiarence, zamawiałam Red Wine, one glass only, oF course ;)

201305271028
Dobrze, że nie spotkałam tam bandy Anglików, która w przeddzień przywitała nas wesoło rycząc wniebogłosy jakieś piłkarskie pieśni ;akurat był finał Ligi Mistrzów .Jasne, ja pewnie zaaklimatyzowałabym się w mig- gorzej z mą Panią Matką i mymi latoroślami,które z pewnością nie wybaczyłyby mi tej nagłej, cudnej zażyłości…No cóż, albo się jedzie zwiedzać Pragę, albo chlać w praskich knajpach oglądając mecz;)
*
Nasze mieszkanko mieściło się w Rynku, w starej, pięknie odrestaurowanej kamienicy, która wyglądała tak:
201305281039
201305281032
201305281033
201305281036
201305281035
201305271026
Mieszkanie:
20130527969
I coś, co mnie urzekło: poddaszowo- strychowe okna! Okna, o które miarowo, stukał deszcz, usypiając nas po całodziennych wyprawach wgłąb Pragi:
20130527968
I z których roztaczał się taki widok:
201305271031
201305271030
201305271029
Praga jest tak piękna, że z trudem podejmę się próby opisania i zaprezentowania jej zabytków i wielkości.
Obiecuję jak najlepiej ukazać ducha tego starego, wielkiego miasta ,w którym mieszkało i które pokochało wielu wielkich.
Teraz cieszę się z powrotu do domu; ja , zodiakalny Rak, choć lubię podróże, najlepiej jednak czuję się w swoim królestwie.
Tu, gdzie kwitną moje drzewa i moje kwiaty:
201305291097
201305291094
***
cdn.

Too close…

 

 

„Miłość nie jedno ma imię” ,
jak pisze Justyna w swym cyklu o miłościach Wielkich i Znanych

Miłość szalona

 

To prawda; miłość ma nie jedno i niejedno imię. I często,a może najczęściej doświadczają jej, tej innej miłości , najzwyklejsi ludzie.
***

I wydaje się, że jestem po prostu zbyt blisko, żeby cię kochać,
Więc pójdę swoją drogą
„.

Dlaczego wyjeżdżasz?
Tak, przecież wiem dlaczego;
najgłupsze pytanie świata, które jednak musiałam zadać.
Musiałam, bo myśli kłębią się w mej biednej głowie i ciążą ,jak te ołowiane chmury nad rozkwitającą wiosną.
Pamiętasz? Pewnie pamiętasz niejedną wiosnę. Naszą- nie naszą. Przecież każdej wiosny byłeś blisko.
Myśli. Te moje wnioski, które pewnie , według Ciebie, nie są wnioskami.
Że podświadomie i tak cholernie świadomie zdecydowaliśmy kiedyś nie być  ze sobą. To przecież było oczywiste.
My, z tak dwóch różnych światów. Mówiłeś, że kochasz moją wolność. Wolność? Chyba kpiłeś ! Moja wolność skończyła się z chwilą, gdy postanowiłam być w tym świecie. Gdy uporządkowałam dom i całe swe życie.

Minęliśmy się będąc tak blisko siebie .
Tak blisko, czasem ocierając się , zupełnie przypadkiem o swe dzikie i pełne żądzy ciała.
Uśmiechaliśmy się , zatrzymując wzrok na sobie.
” zakochani są wśród nas”- śpiewał ten wariat, ten wiesz… już nawet nie pamiętam jego imienia.
Zatrzymaliśmy się wtedy. Na chwilę.
Nie , nie można!
Te myśli.
Przygniatają mnie swoim ciężarem. A to kocham przecina je, jak błyskawica.
Co ja wygaduję…? Nie potrafię pisać wierszy do Ciebie. Co miałabym napisać? Nie potrafiłam ani tęsknić, ani płakać za Tobą.
A wiersz zwykle chyba rodzi się z tęsknoty…
Nie potrafiłam pisać nic o Tobie, bo …
Bo czemu?
Byłeś zawsze!
Blisko.

Too close?

Pamiętam te twoje dziewczyny. Lubiłam je. Ta ostatnia wydawała mi się najładniejsza. Tak, była śliczna.
Patrzyłam na nie , patrzyłam jak przytulając ją i te inne wcześniej i później , odchodziłeś z nimi, rok po roku, w stronę zachodzącego słońca.
Znów banał? Znów romantyczne idealizowanie?
Może, ale tak was widziałam. I zawsze szedłeś z nimi w stronę chowającego się za horyzontem słońca.
Close, too close...
Nie czułam smutku; byłeś przecież wciąż obok. I ja byłam blisko, choć zwykle z kimś innym.
Do nich wracałam, żegnając Cię w myślach ,w blasku z złotego słońca.
Wiedziałeś, że nie powinnam, a jednak nigdy nie mówiłeś nic. Ale Twój wzrok..Wiedziałam, że znów zrobiłam źle.
Te twoje cholernie niebieskie oczy! I to , nie do końca szczere: bądź szczęśliwa!
Po co przyprowadziłeś ją?
To było głupie. Stałam w tym fartuszku patrząc na księżniczkę, którą już nigdy nie będę.
Dla Ciebie to łatwe. Znasz przecież mnie od dzieciństwa. Czy Ty jednak , cholera, nie odróżniasz fartuszków kuchennych od sukienek??
Może i ja nie odróżniam .
Choć rozumiem: Bob Marley.
Kocham go.
Nie mam żadnych uprzedzeń co do mojego pochodzenia. Mój ojciec był biały, a matka czarna. Nazywają mnie mieszańcem czy jakoś tak. A ja nie staję po niczyjej stronie. Nie jestem po stronie czarnego człowieka, ani po stronie białego człowieka. Jestem po stronie Boga, Tego, który mnie stworzył i sprawił, że pochodzę od człowieka czarnego i białego.

Kocham, co nie znaczy, że mogę, jak Ty , co dzień kłaść się spać w śpiworach byle gdzie, zapuścić dredy i żyć z dnia na dzień.
Że mogę wciąż odlatywać paląc trawę i przenosić się do raju.
Można kochać podziwiając.
Mówisz, że to wtedy miłość nie do końca .
Tak, tu mnie masz:; bo kochać do końca potrafię tylko Ciebie .Z tą twą afirmacją świata , z tą trawką .
Akceptować. Ale chyba nie muszę być identyczna?
*
Pamiętasz… pamiętasz budowę altanki? Nas umorusanych ziemią i tynkiem? Para roześmianych dzieciaków. I wariata, który polał nas tym ogrodowym szlauchem. Tęcza. Kropelki wody, rozpryskujące się w rytm padających promieni słońca.
A potem to ognisko:

wiesz, zamieszkajmy razem! Wyjedźmy! Chyba dość się lubimy? Nie będziemy sobie wchodzić w drogę na co dzień. Zamieszkamy gdzieś na Jamajce, albo innych wyspach. Ja będę pływać w lagunie i czekać na ciebie w naszym szałasie, z obiadem; ty będziesz zajmować się swoimi sprawami i palić tą swoją trawkę. Tylko masz do mnie zawsze wrócić. Zawsze. Bo wiesz, że boję się ciemności.
Spojrzałeś na moje słowa, a Twoje oczy odpowiedziały.
Byłam szczęśliwa.
RODZINA. Rodzina nie toleruje pewnych spraw. Czasem nie można śmiać się. Ani głośno marzyć. Ani w ogóle marzyć.
*
Bodyguard
– słuchaj, przyjedź natychmiast, Olek ma atak!
– słuchaj, jakiś wariat stuknął mi auto, przyjedź proszę!
– nie wiem jak to się stało, ale spadł mi karnisz…przyjdziesz?
*
-za tydzień wyjeżdżam. Na Wschodnie Wybrzeże Stanów. A potem na Jamajkę.
-czyli spełnisz swe marzenia. Będziesz surfować. I palić te zielska…I pewnie znów poznasz boginkę. Znów zakochasz się.
Nie we mnie.
Ten niebieski wzrok. I ta wiosenna burza.
Kochać się, kochać…
Często kobiety nadużywają tego określenia.
Ja kochałam się z Tobą . Naprawdę. Kochałam Cię dotykając Twej twarzy, pleców, pośladków,całując Twą twarz. Rozchylając śmiało się przed Tobą, wiedziałam, że jedno, czego chcę, to TY.
Nie , nie powiem, że nigdy wcześniej.
Przecież oboje mówiliśmy już tyle razy” nigdy wcześniej nie było tak „.
A jednak . Nigdy wcześniej nie byłam z przyjacielem, nigdy wcześniej nie znałam tego uczucia…
Nigdy wcześniej nikt nie by tak delikatny i nigdy wcześniej nie musiałam nikogo prosić ” przestań traktować mnie jak księżniczkę, nie bój się!
Kochaj mnie , jak kochasz każdą swą kobietę. Kochaj mnie, zwyczajnie kochaj! A nawet pieprz mnie, rżnij, po prostu, bądź we mnie! Bądź!”
I idź do swego świata. Wróć potem tam. Tam, gdzie miłość i wolność, Tam, gdzie moja dusza.
A to jest tak blisko.
Zbyt blisko
.
Dałaś mi więcej niż mogę dać ci w zamian
Jest tak wiele rzeczy, na które zasługujesz
Nic do powiedzenia, nic do zrobienia
Nie mam nic do dania
Muszę odejść bez ciebie
Wiesz, że zmierzamy w przeciwną stronę
*

Ciężkie chmury,ciężki oddech.
Krople deszczu na pierwszych liściach drzew i na naszych ciałach. Błyskawica.
– kocham Cię!
– jeden Bóg wie, jak ja Cię …pragnę! I kocham!
Spytałeś potem, czemu powiedziałam najpierw” pragnę” .
Pragnęłam Cię nie pragnąc ,kochałam nie kochając.

Dlaczego więc miotam się dziś, dlaczego ściska mi gardło i serce, gdy myślę, że wyjeżdżasz?
Nie jestem dobrą istotą, nie umiem być szlachetna i na wskroś uczciwa.
Jetem zła, jestem wściekła, że wyjeżdżasz! Że będziesz trzymał w ramionach..nie mnie.
Do tego swego Boba Marley’a , do tych swych dredowców, do tej swej wolności.

Jestem zła. Zazdrosna i zła.
A jednak
jednak czekam, aż kiedyś mi opowiesz, jak któraś z boginek czekała na Ciebie w szałasie.
Na pewno utożsamię się.
I na pewno znów Cę przytulę i posłucham Twych opowieści.
Starsza pani , Dama w czarnym kapeluszu, ze zmarszczkami..
to nic,
i Ty już nie będziesz już chłopakiem z dredami ;)
*
Ale to nic,
to przecież to JA, nie ONE , zawsze będę czekać tam…
na błękitnej lagunie ;)
kobieta-niebo-blekitne-morze-kladka

Bo jesteś
TOO CLOSE

I wydaje się, że jestem po prostu zbyt blisko żeby cię kochać
Nie ma nic, co mogę naprawdę powiedzieć
Nie mogę dłużej kłamać, nie mogę dłużej ukrywać
Muszę być szczery wobec siebie
I wydaje się, że jestem po prostu zbyt blisko,żeby cię kochać.
Więc pójdę swoją drogą………….

***

Góry, potoki i Wodospad Szklarki

Wyprawa nad Wodospad Szklarki miała być najłatwiejszą. Mieliśmy iść najłagodniejszym szlakiem , kilka kilometrów lasem, wzdłuż drogi jeleniogórskiej. Okazało się jednak, że była to nasza najtrudniejsza i najcięższa z górskich wypraw.
Zabłądziliśmy, niepotrzebnie weszliśmy na czarny szlak, z którego w końcu niechcący zboczyliśmy. Na pocieszenie spotkaliśmy w wielkiej śnieżycy w górach grupkę osób, która też pomyliła drogę. Znaleźliśmy się w wielkim, starym lesie. Wleźliśmy na jakąś górę, gdzie napotkany wędrowiec powiedział nam, że, aby dojść do szlaku musimy wracać około kilometra stromo w dół…
Z tego odcinka nie ma zdjęć; byliśmy wszyscy zbyt skupieni na tym, by nie poślizgnąć się i nie spaść w jakąś przepaść.
Trzymając się drzew i wystających z ziemi korzeni, pomagając sobie nawzajem, pełzliśmy powoli w dół.
W końcu znaleźliśmy nasz szlak i dotarliśmy nad przepiękny Wodospad Szklarki.

Wyruszamy z Górnej Szklarskiej . Dziarsko przed siebie.
P1100365

20130207142

P1100389

20130207140

20130207147

20130207135

P1100396

P1100403

P1100461

Wchodzimy na czarny szlak. Ostro pod górkę. A widoki zapierają dech:
20130207154
P1100437
Ktoś myślał, że nie daję rady? ;)
I znów pada dziś śnieg
!
P1100435

P1100423

20130207159
P1100424

P1100432
Przed nami piękny, świerkowy las.
20130207161

I za chwilę rozpęta się śnieżyca. Zabłądziliśmy…
P1100447

Wszystko oblodzone, małe potoczki próbują spływać z gór. Ślisko, gdzie my jesteśmy??
P1100455

Uff, wreszcie znaleźliśmy szlak. Niestety najtrudniejszy, po całkowicie oblodzonych kamieniach!
20130207162

P1100461

P1100467

Jesteśmy tuż nad wodospadem
P1100470

20130207169

20130207170

WODOSPAD SZKLARKI
P1100485
P1100493
P1100502

Obowiązkowy meldunek z trasy
P1100484
Dla ciekawych historii wodospadu:
20130207177

Wracamy.
Tym razem łagodniejszym, zielonym szlakiem. Napomknę tu, że gdy zerknęliśmy w tył na góry, z których dosłownie zsunęliśmy się , zobaczyliśmy tuż przed ścieżką pod górę tabliczkę z napisem:
NIEBEZPIECZEŃSTWO- OBLODZONY SZLAK!
( niestety nikomu nie przyszło na myśl, aby uwieńczyć to fotografią )
Podziwialiśmy potok Szklarkę i wszystko wokół:
P1100498
P1100496

Choć…
chwilami jest tak ślisko, że można zjeżdżać na..własnej kurtce
;)
P1100520

P1100508

A po drodze dziwy, a po drodze cuda :
20130207188

20130207186
20130207185

20130207191

P1100528

20130207193
P1100526
P1100531

Gdy wróciliśmy, zastał nas już mrok. Trzeba było iść na zasłużony, dobry obiad.
20130207205
Dla młodych takie maleńkie pizze :
20130207208
A dla mnie
makaron zapiekany w sosie beszamelowym, z prawdziwkami i kaparami. Mniam!

20130207209

W domku obowiązkowo pączki, przecież był Tłusty Czwartek. Coś malutkiego na rozgrzewkę i obowiązkowo partyjka kości przed snem
20130207210

***
cdn.

Chojnik

Dla Marysi:)

Często lubię wracać do miejsc, w których już byłam. I nie tylko dosłownie, fizycznie znów w nich być; lubię przenosić się w przeszłość i wracać wspomnieniami.
Kiedyś, dawno temu ( a może wcale niedawno? Przecież czas jest rzeczą względną ) , gdy byłam małą dziewczynką, zawsze w zimie jeździłam z Rodzicami i Rodzeństwem na ferie w góry.
Karkonosze są oddalone od Wrocławia zaledwie około 100 km. Dla mnie i mojego Rodzeństwa, wówczas kilkuletnich dzieci, wydawało się to olbrzymią odległością. Tym bardziej, że jeździliśmy zwykle pociągiem.
Jaka to była atrakcja! Ten stukot kół pociągu, te tunele i widoki ,najpierw nizin, potem pagórków i wreszcie gór! Zimy wtedy były prawie zawsze śnieżne i mroźne; jeśli jednak nawet u nas, w mieście była plucha, oczywiste było, że tu, w górach będzie śnieg.
A czego mogą bardziej chcieć zimą dzieci? Mieliśmy swoje ulubione śniegowe kombinezony– my( ja i siostra) jasne, nasz młodszy brat ciemny, granatowy. Ponieważ nasz dom wczasowy był położony na dość dużej górce, już w pociągu , tuż przed stacją docelową Mama zakładała nam te kombinezony. A my cieszyliśmy się, że zaraz będziemy w górach! :)
Mieszkaliśmy w Zachełmiu , w niedużym domu wczasowym, należącym do AE, w której pracował Ojciec. Wtedy istniały jeszcze tzw wczasy zakładowe. W naszej rodzinie podział był jasny: w lecie jeździmy nad morze z Mamy zakładu pracy, zimą w góry z Ojca uczelni.
Przepadaliśmy za Zachełmiem. Cudowne było wspinać się pod górkę do naszego domu wczasowego( choć Księżnej Matce mniej to podobało się ;) Świetne było też schodzenie ,dobre 200m. w dół ,do innego domu wczasowego na posiłki:)

LastScan my w Zachełmiu
Ale najcudowniejszym był dla nas widok z naszych okien na położony na przeciwległym wzgórzu zamek!
Wieczorami Ojciec zabierał nas na spacery na sankach po okolicy. Zaczepialiśmy swoje saneczki jedne o drugie, a On ciągnął ten mini- kulig. Niedaleko zaczynał się las i bardzo baliśmy się tam chodzić wieczorem, choć Ojciec zapewniał, że tam jest bezpiecznie.
Największym wyzwaniem dla nas jednak okazało się to, gdy Ojciec kiedyś oznajmił: idziemy dziś na Chojnik!
Chojnik- ten zamek, który widzieliśmy z naszych okien!
Między wzgórzem, na którym stał Chojnik , a tym, na którym był nasz dom wczasowy, rozciągała się rozległa dolina. Na szczęście tamtędy prowadził jeden ze szlaków turystycznych i wśród śnieżnych zasp była wydeptana ścieżka.
Szliśmy dziarsko przed siebie zdobywać zamkową górę. Ojciec uzbroił nas w wielkie kije, po to, by łatwiej było nam pokonywać trasę. Oczywiście, w swoim stylu, żartował, że to po to ” gdyby napadły nas wilki”. Był mistrzem tworzenia napięcia!
Wspinaliśmy się pod górę ; najpierw szybko i wesoło, potem z coraz większym trudem. Księżna była bardzo niezadowolona, że Ojciec wybrał najtrudniejszy szlak. Ciągle dąsała się:
-nie damy rady a dziećmi! Coś Ty wymyślił! Wróćmy!
– damy radę. Idźcie za mną!
Szliśmy za Ojcem posłusznie. Czasem brał na ręce naszego młodszego brata i niósł . Potem szli trzymając się mocno za ręce. Pani Matka zabezpieczała tyły – szła na końcu , asekurując mnie i moją siostrę.
Doszliśmy wreszcie pod sam Chojnik. Wyglądało to ,mniej więcej, tak:
Chojnik-329
Chojnik-338Chojnik-334

Mniej więcej, bo dziś, po tak wielu latach, nie jestem pewna, czy szliśmy akurat tamtędy ;)
Tak czy inaczej : widok był niemal identyczny:)
Aby wejść na sam Chojnik, trzeba było jeszcze pokonać oblodzone skały. Pomimo tego, że droga zabezpieczona była specjalnymi łańcuchami, Pani Matka i tak była wściekła:
-zabijemy się wszyscy! Co za idiotycznym pomysłem było iść tutaj tędy!
– damy radę- powtórzył Ojciec. Ja wejdę na górę, Ty mi podawaj dzieci. A wy-zwrócił się do nas- macie trzymać się z całych sił łańcuchów!
Wspólnymi siłami zdobyliśmy szczyt! I zamek.
A tam czekały nas niesamowite opowieści. Zapamiętałam jedną:
Dawno, dawno temu, pewien książę miał córkę. Na imię jej było Kunegunda. Była to panna piękna, lecz bardzo wyniosła. Obiecała sobie, że wyjdzie tylko za tego, który zimową porą, objedzie konno zamek. Było to niemożliwe i każdy ze starających się o jej rękę śmiałków, ginął w przepaściach.Aż znalazł się jeden, dzielny i odważny rycerz, który pokonał trudną drogę. Kunegunda zakochała się w nim, bo, prócz tego, że dzielnym, to pięknym młodzieńcem był. Rycerz jednak pokłonił się nisko Kunegundzie i odjechał w siną dal. Próżna panna , nie mogąc znieść upokorzenia, rzuciła się w przepaść.

Natomiast prawdziwa historia zamku wygląda tak:
Prawdopodobnie już w końcu XIII wieku istniał tu dwór myśliwski, wzniesiony przed 1292 rokiem przez księcia świdnicko jaworskiego Bolka I Surowego. W latach 1353-64 książę świdnicko jaworski Bolko II Mały wzniósł na szczycie murowaną warownię.
W 1364 r. oddał go w zastaw niejakiemu Thimo von Colitzowi, który ku zaskoczeniu księcia prędko sprzedał nabyte prawa do zamku królowi czeskiemu Karolowi IV Luksemburczykowi. Wprawdzie Karol IV pozostawał sojusznikiem księcia, zbyt silnym jednak, by śląski Piast pozwolił mu długo posiadać ważny strategicznie zamek. Dlatego też czym prędzej Chojnik z rąk Czecha wykupił i… w 1368 r. zmarł. Opiekę nad zamkiem przejęła wdowa po Bolku II – Agnieszka Habsburska, która w 1381 r. przekazała zamek rycerzowi Gotsche Schaffowi – od imienia którego ukuto potem nazwisko Schaffgotsch.
W rękach Schaffgotschów twierdza pozostawała nieprzerwanie aż do 1634 r. kiedy jednego z nich – Hansa Ulrycha II oskarżono o zdradę cesarza Fryderyka II, uwięziono i rok później ścięto, jego dobra zaś wraz z Chojnikiem, mocą cesarskiego rozkazu, skonfiskowano. Do Schaffgotschów zamek powrócił w 1648 r., nie zamieszkali w nim jednak, odnajdując swą siedzibę w Cieplicach. Do opieki nad twierdzą już wówczas chętnie odwiedzaną zwłaszcza przez kuracjuszy z pobliskich Cieplic, wyznaczyli śląskiego rytownika i szlifierza szkła Fryderyka Wintera. W 1675 r. podczas sierpniowej burzy piorun uderzył w zamek i spowodował wyniszczający go pożar. Od tego czasu Chojnik pozostaje malowniczą ruiną, jednym z najpopularniejszych celów karkonoskich wycieczek. W 1822 r. ulokowano w jego murach gospodę i bazę górskich przewodników, a ok. połowy wieku otwarto niewielkie, funkcjonujące do dziś schronisko turystyczne „Na Zamku Chojnik”.

http://www.karpacz.net/atrakcje-w-okolicy-39/zamek-chojnik-2313/historia-2314/

Chojnik, jaki pamiętam i znam:
Chojnik-344
Chojnik-347

Byłam na Chojniku wiele razy. Choć pamiętam go głównie z wypraw zimowych z Ojcem, byłam tam nie raz z moimi dziećmi.
Nigdy jednak nie wdrapywaliśmy się tam zimą;
Chojnik w zimie został już na zawsze „zarezerwowany”
dla mego Ojca:)

ruiny-zamku-chojnik-zima-27079
i dla nas wtedy.

Może jednak niedługo znów wejdę na zamkową górę zimą.
Skoro troje dzieci kiedyś dało radę..;)

LastScan MY

Źródła:
http://www.chojnik.pl/pl/zamek
http://www.karkonosze.ws/wezel_szlakow_zdjecie_5456.html

Polskie Drogi Zimowe

Lubię zimę, lubię śnieg i piękne widoki, ale gdy mam zimą jechać samochodem, zwyczajnie szlag mnie trafia.
Niestety rano musiałam wyjść spod ciepłego koca i zawieźć swe Pierworodne Szczęście na stację kolejową. 12 km wśród lasów i pól. Do stacji prowadził syn. Rzadko przeklina, ale tym razem nie wytrzymał
-mama, fuuck, cholernie ślisko! Tu nikt nie odśnieżał!
Oczywiście. Tego należało się spodziewać. Nic nowego przecież.
Wracałam sama, 30- 40 km/h , w porywach udało się wycisnąć nawet 60km/h . Ponieważ nie było na drodze żywego ducha, zatrzymałam się kilka razy, by fotografiami uwieńczyć dzisiejszą jazdę. Jedno, co przychodziło mi na myśl, to: ile śniegu musiałoby napadać, by w końcu ktoś zajął się drogami? 30 cm, pół metra czy może więcej?

Drogi powiatowe
Zdjęcie2901

Zdjęcie2903

Zdjęcie2905

Przed skrzyżowaniem z drogą wojewódzką . Jest tam maleńki podjazd; przez chwilę zastanawiałam się, czy uda się bez tańca na szosie wjechać na główną.
Zdjęcie2908

***

Nasza wojewódzka .Ktoś może powie, że przesadzam, histeryzuję, bywało gorzej. Owszem, bywało gorzej, ale wyobraźcie sobie, że pod tą cienką warstwą śniegu jest sam lód. Zanim pojawił się śnieg, padał marznący deszcz.
Od trzech dni pada śnieg, raz mocniej, raz słabiej. Od kilku dni trzyma mróz.Przez te trzy dni nie wyjechały żadne służby drogowe.

Zdjęcie2910

Zdjęcie2912

Zdjęcie2909

***

A to już nasza droga krajowa. Tu może coś jeździło i sypano czymś drogę. Choć wydaje mi się, że największą zasługę w tym, że można normalnie tu jechać, mają TIRy, które wyjeździły śnieg.

Zdjęcie2914

***

Po zatankowaniu przy głównej, wracamy na naszą wojewódzką. Też główną
Zdjęcie2918

Zdjęcie2919

Drugi most na drodze. Ten największy, nad Odrą.

Zdjęcie2922

Trzeci most , nad przyklasztornym jeziorkiem.
Zdjęcie2924

Za drzewami klasztor. Jeszcze tylko 2 km i dom!
Zdjęcie2925

***

A pod domem ktoś wiernie czeka.
Zwykle gdy wjeżdżam na podwórko , wybiegają mi na powitanie moje psy i koty. Teraz jest zbyt zimno i psy wolą wylegiwać się w cieple domu. Kotki na kaloryferach.
Tylko ten Jegomość nie wróci do domu, póki mnie nie ma.
Wierny …jak pies? ;)

Zdjęcie2931

*Pierworodny i chemia;) *

Jakiś czas temu Pierworodne me dziecię powróciło z podboju Wysp Brytyjskich. Pomimo tego, że przecież z tarczą , jednak bardzo niezadowolone z konieczności powrotu do ojczyzny. Po kilku dniach aklimatyzacji (tj narzekania na cały świat) , kilku nocach spotkań na skype z zagranicznymi przyjaciółmi, kilku wyjazdach na rodzimą uczelnię i odświeżeniu ważnych,krajowych kontaktów, Latorośl ma oznajmiła:
Nie będzie tak tragicznie tutaj. Zostaję .
Nie było to dla mnie raczej zaskakujące; Dziecięcia powrót do kraju na koniec studiów, był czymś dawno już ustalonym.
Ważne było jednak to, że powiedział to sam. Pierworodny bowiem, jak większość znanych mi mężczyzn, musi mieć poczucie decydowania o tym, co ważne ;)
Pierwszy tydzień po przyjeździe, spędził w domu rodzinnym dokonując ..prób uczenia mnie gotowania. MAKARONU!
– syneczku, nie obrażając Twego talentu kulinarnego, wydaje mi się, że każdy idiota potrafi wrzucić makaron na wrzątek!
– eee, mama, wy w Polsce nie potraficie przyrządzić prawdziwego spaghetti! Włoszka ( tak mówi o swej włoskiej przyjaciółce) pokazywała mi, jak to się robi!
-czy uważasz, że nie potrafię ugotować makaronu? Że to sztuka, otworzyć słoik z gotowym sosem ? Też coś; sama chemia. Sos , taki prawdziwy, to robię ja! O! A wy młodzi żywicie się tą chemią , zachwycacie i jeszcze twierdzicie, że ma to coś wspólnego z gotowaniem.
– mama, ale Ty jesteś uparta!
Ponieważ Pierworodny jest do mnie bardzo podobny,a dwa narowiste temperamenty nie powinny długo ze sobą przebywać, zwykle po pięciu minutach albo przejmowałam pałeczkę, albo opuszczałam kuchnię.
– dobra, to gotuj sam, ja nie mogę już patrzeć na to wszystko . I proszę, nie zużyj mi znów połowy płynu do naczyń potem, bo w końcu potrujemy się naprawdę tymi chemikaliami!
Życie pod jednym dachem z Pierworodnym jest nie lada wyzwaniem. Dlatego , gdy rusza w świat, cały dom nagle uspokaja się i wszystko wraca do normy.
Mimo wszystko, gdy wyjechał znów, po miesiącu postanowiłam Go odwiedzić. Zdążyłam się przecież stęsknić! :)
Już na klatce schodowej czułam dziwny zapach. Chlor i kwiaty. Kwiaty i chlor. W miarę zbliżania się do mieszkanka Pierworodnego, zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Gdy Dziecię me otworzyło mi drzwi, o mało nie zemdlałam
– cześć mama! Posprzątałem na Twój przyjazd mieszkanie!
– a co tak tu ..pachnie? Tzn nie wiem , czy to , co dusi mnie, można nazwać zapachem..
– Domestos, mama! I inne środki czyszcząco- odświeżające. Wlałem chyba pół butelki do muszli, poza tym wyczyściłem całą łazienkę, lodówkę i pokój. Zużyłem chyba ze trzy butelki tych środków. Są świetne, same czyszczą! A Ty narzekasz na chemię ciągle! Widzisz, mówiłem Ci, że umiem już nie tylko gotować, ale i sprzątać!
;)))