Nie lubię niedzieli. Dlatego, ze jest jakaś z natury ..leniwa i że poprzedza poniedziałek. Tego drugiego, choćbym nie wiem jak chciała, nie zmienię. Z pierwszym natomiast walczę uparcie i ( dość) skutecznie od lat. Gotuję, piorę, czasem wyrwę się gdzieś do moich lasów, czasem zabieram dzieciaki do kawiarni nad wodą ,na lody. A czasem po prostu odpoczywam biernie w rytm ” lenistwa” niedzieli. Jednak ; ))
Jedną z rzeczy, których nie trawię w niedzielę jest kino familijne. A szczególnie amerykańskie kino familijne. Brrr! Po obowiązkowym obejrzeniu ” Makłowicza..” widząc potem zapowiedź czegoś w stylu ” Kevin sam w domu” ,wyłączam zwykle natychmiast telewizor i wrzucam jakąś muzykę głośno. Albo idę do kuchni przyrządzać jakiś ” spontan” .
Ale jest coś , co może przykuć mnie przy telewizorze w niedzielne południe. Prócz starych, dobrych westernów mam słabość do filmów o II Wojnie Światowej. Do opowieści o losach ludzi wplatanych nagle w piekło wojny, o ich dramatach, walce- niekoniecznie na wojennych frontach- o ich cierpieniu, sile i zwycięstwach.
To nie wybitne dzieła kinematografii, to też nie oskarowe przeboje; filmy, o których ktoś może powiedzieć” bzdety, pierdoły, kicz” , choć mnie to kompletnie nie obchodzi. Bo gdy ma mnie film ” wciągnąć” musi mieć tę magię, to coś, czego nie da się może nawet zdefiniować. Musi porwać za serce, musi sprawić, abym poczuła się ” tam”, w środku akcji, bez podświadomej analizy gry aktorskiej bohaterów czy kunsztu reżyserii.Muszę utożsamić się..
” Pierścionek”, ” Póki się znów nie spotkamy” czy , poza nawiasem – choć w tej kategorii,bezkonkurencyjny i naprawdę świetny ” Angielski Pacjent”.
A dziś…nawet nie pamiętam tytułu, chyba ” Klejnoty” . Film o Amerykance, która w przededniu Wojny przybywa do Anglii z rodzicami , by zrzucić traumę złego małżeństwa i poronienia wymarzonego dziecka.
Nie zamierzam opowiadać tego filmu tutaj; chcę powiedzieć tylko to, że oglądając go, zapomniałam o całym teraźniejszym świecie, o otaczającej mnie rzeczywistości. Miałam iść szybko po coś do sklepu, byłam w pełnym ” rynsztunku”; w kuchni czekały obrane jarzyny na zupę i mięso na kotlety. A ja zatrzymałam się w swoim pokoju przed telewizorem. Usiadłam z torebką w ręku..za chwilę rozłożyłam się na kanapie nie odrywając wzroku od filmu. Przeniosłam się. Całkowicie i niespodziewanie..
A prawie nigdy mnie nie zdarza się to!
Oderwanie na jawie..
Dzieci pytały co jakiś czas” mama, kiedy obiad? ” , odpowiadałam sucho:
„potem, będzie dziś później, dużo później, weźcie sobie bułeczki teraz”.
Byłam Tam: w Anglii, we Francji w czasie II Wojny..Byłam znów ,nagle , tą małą dziewczynką sprzed – dziestu lat, która siedzi u stóp Babci przy Jej bujanym fotelu i słucha z szeroko otwartymi oczami opowieści o losach Dziadka i Jego braci, z których jeden szedł z Andersem, drugi znad Oki, inny był partyzantem i brał ślub z Ukochaną w lesie…
Byłam znów tą dziewczynką, która nie może zrozumieć ” dlaczego Niemcy byli tacy źli??” i każdego ” dobrego” Niemca kochała „w ciemno” , żarliwie i platonicznie w swojej bujnej, dziewczęcej wyobraźni. : )))
Dziś znów ” spotkałam Dobrego Niemca” w tym filmie właśnie. Płakałam ,gdy ocalił życie nowo narodzonej angielskiej dziewczynce; płakałam, gdy musiał rozstać się z jej Matką…
I nagle doszło do mnie..nagle zrozumiałam słowa sprzed wielu, wielu lat, mej Księżnej Matki:
– Angie, przecież ten Twój to wypisz- wymaluj oficer niemiecki! Dać Mu tylko mundur i masz Wittmana we własnej osobie! Przystojny jak cholera i Aryjczyk, niech Go licho! ( hehehe)
Księżna mówiła o moim ówczesnym małżonku!
Nigdy nie myślałam o Nim w kategoriach” przystojny czy nie przystojny”; był Mój, a ponad wszystkie kobiety świata i tak przedkładał napój Dionizosa : ))
Nie był Don Juanem, był tylko moim Don Kichotem, który nawet nie zdawał sobie sprawy z urody, jaką Najwyższy Go obdarzył. I ja nie zdawałam sobie sprawy przez długie, dlugie lata, że jest cholernie przystojny. Dziś, choć z zasady nie ” wieszam psów ” na żadnym ex ( w końcu..z jakiegoś POWODU byłam z nim/i kiedyś..) , mogę stwierdzić, że niewiele dobrego mój ex małżonek mi dał
( a wręcz wiele odebrał ….)
Był zimny , był przeciwieństwem mnie i dlatego był moim Wyzwaniem. Moją Zagadką, Moją Obsesją.
Był
Moją Pierwszą, Wielką Miłością.
Dał mi… niewiele dobrego, z wyjątkiem Dzieci.
Król Lew jest do Niego bardzo podobny. Na szczęście tylko z urody.
I, bezdyskusyjnie , mogę stwierdzić, że Ojciec moich dzieci był przystojny. Jak licho i trochę : ))
Oto On, a raczej Jego Wierna KOPIA i KOPIA mojego Lwiątka :
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.