Niezależnie od tego, ile razy dzwoni / listonosz/, czuję, że ten nasz ma już mnie serdecznie dość i nie przyjdzie już osobiście .
Przez jakiś czas. Może wyśle zmiennika, zobaczymy;)
Było wczesne popołudnie, gdy czekałam na przyjaciółkę, która miała pomóc mi w czymś ważnym w domu. Piwko chłodziło się w lodówce ( moja przyjaciółka jest wielką amatorką tego złotego trunku i w przeciwieństwie do mnie- piję je wyłącznie wiosną i latem na grillach- może spożywać je cały rok ,bez przerwy;)) Ale dla towarzystwa mogę przecież nawet w zimie wysączyć jakiegoś dobrego Carlsberga . A poza tym, dawno już doszłam do wniosku, że do wykonywania pracy fizycznej, niezbędne jest jakieś piwko!
Czując już delikatny smak złocistego napoju i nasze wariackie rozmowy, czekałam radośnie na moją przyjaciółkę. Biegałam po domu , wesoło podśpiewując jakąś durnowata piosenkę, gdy usłyszałam dzwonek. Byłam daleko od drzwi ( zamek ma przecież 120 m2, można więc czasem być daleko od drzwi;)) , więc krzyknęłam:
– chodź kochanie, drzwi otwarte! / jestem bardzo miła dla moich przyjaciółek. I to nie tylko wtedy, gdy mam do nich interes;) /
Cisza. Kie licho, czemu nie wchodzi?
– no chodź słońce moje najdroższe!
Znów dzwonek. Biegnąc do drzwi, głośno mówiłam:
–no czemu nie wchodzisz słoneczko?!
Otwieram- listonosz. O maj God! Musiałam mieć przeuroczą minę.
-przepraszam, myślałam, ze to koleżanka.
*
Hmmm, dobra, gdyby to było raz, może nie wracałabym do tego wcale. Ale..
Umówiłyśmy się z Grazią na wspólny wypad za miasto( czy raczej nasze sielskie sioło) . Szykowałam się jak zwykle wesoło podśpiewując. Grażynka miała być przed czternastą. Oczywiście nie wyrobiłam się z czasem i za pięć druga będąc tylko w bieliźnie, rozmawiając niemal jednocześnie przez dwa telefony, nieudolnie próbowałam kończyć makijaż. Oczywiście przezornie zostawiłam drzwi niezamknięte.
Dzwonek. Jest Grazia!
–wejdź słoneczko śmiało, już się szykuję! ( naprawdę jestem bardzo miła dla moich koleżanek!)
Cisza. Noszz czemu nie wchodzi, jak ja się tak śpieszę??
Idąc do drzwi, z telefonem w jednym i mascarą w drugim ręku, otworzyłam drzwi. Podmuch wiatru rozchylił mój satynowy szlafroczek. Niespecjalnie poprawiając się, spojrzałam przed siebie.
Przed drzwiami stał…listonosz!
O BOGOWIE!
Nie wiem kto- ja czy listonosz- miał bardziej pąsową twarz…
*
Może i o tym zapomniałabym, gdyby nie dzisiejszy incydent.
Rano zameldował się mój pracownik ogrodowy. Nie nazwę go ogrodnikiem, ponieważ Endrju ( tak na niego wołają ) nie ma zielonego pojęcia o roślinach. Potrafi tylko kopać , wybierać chwasty oraz wynosić je na kompostownik.
Dobre i to.
Endrju, jak większość naszych pracowników sezonowych, nie wylewa za kołnierz. Z biegiem lat zrozumiałam, że to nie wada, a cecha takich. Ok, jestem pełna empatii, ale , mimo wszystko, nie toleruję tego, gdy przychodzą do pracy po spożyciu.
Dziś Endrju stawił się do pracy będąc w stanie, łagodnie ujmując , lekko wskazującym. Ponieważ jednak zależało mi na tym, aby skończył wreszcie przygotowywać mi ziemię pod sadzenie, zgodziłam się, by kopał . Pokazałam mu dokładnie co i jak ma robić, po czym wróciłam do swych dokumentów.
Po piętnastu minutach dzwonek do drzwi. Endrju.
– Pani Agniesiu, daj pani papierosa, bo żem nic nie wziął, a jarać się chce!
Dostał dwie fajki. Na zapas.
Po godzinie znów dzwonek:
– Pani Agniesiu, padła mi zapalniczka, ma pani jakieś zapałki?
Dostał zapalniczkę.
Po kwadransie zerknęłam przez okno. Maj God, kopie w moich kwiatach!
-Endrju, mówiłam ci sto razy: tu nie kopiesz! Jarzysz???
Wróciłam do dokumentów.
Po dziesięciu minutach dzwonek.
– Agniesiu kochana, daj zaliczkę na mózgojeba!
– Ja ci dam , cholera, mózgojeba! Żadnych zaliczek, póki nie skończysz! A przyjdź mi jeszcze raz, to chyba zabiję!
Bynajmniej nie ” cholera” cisnęło mi się na usta , ale bardzo staram się nie przeklinać przy pracownikach. Po pierwsze: w końcu dama nie powinna przeklinać, po drugie: gdy kiedyś zdarzyło mi się, uciekli w siną dal. A są mi przecież potrzebni! ;)))
Usiadłam by skończyć te swoje dokumenty. Gdy robiłam ważny przelew, usłyszałam dzwonek do drzwi.
” Nie, teraz to już ci nie podaruję! Ja ci, ty cholero Endrju, zaraz dam tu, czekaj!”- pomyślałam.
Przemierzając te nasze 120 m2, szłam do drzwi. Moi koledzy z pracy mówią, że gdy wkurzę się, mam wojskowy krok. Takim właśnie sunęłam do drzwi, bardzo głośno wypowiadając bardzo nieładne:
– kurrrrrwaaa mać! Jeszce raz mi zadzwoń Ty..!
Z akcentem na ” r”, a potem ” a” , by przedłużyć brzmienie tego subtelnego zwrotu. I aby być dobrze słyszalną!
Z furią otworzyłam drzwi.
Już wiecie, kto przed nimi stał…..?
;)))
Tym razem listonosz zaśmiał się w głos.
Moja mina i to słodkie:
– przepraszam panie listonoszu, myślałam, że to mój pracownik…
a także mój niemal dziewiczy pąs, były chyba jednymi z najbardziej kretyńskich moich ja w moim życiu.
Czy się na coś zdały…?
*
Mówię Wam: listonosz już do mnie nie przyjdzie.
Ale mam nadzieję, że jeśli wyznaczy zmiennika, to go uprzedzi!
;)
***
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.