Z biegiem lat, zamiast potrafić jasno określić różne rzeczy, poglądy , sprecyzować je, jestem coraz mniej pewna niektórych spraw.
” Wiem, że nic nie wiem” – szepcze, mówi ,a potem huczy w mojej biednej głowie…
Dawno temu The Love of my Life wyznała mi face to face:
– kocham Cię, ale też , w jakiś sposób kocham ją..znam ją od tylu lat, mam przecież z nią syna. Jest mi bliska, jak część mnie..i to już nic nie ma wspólnego z namiętnością, od dawna. Rozumiesz.?
Reakcja była natychmiastowa:
– to wynoś się do niej! Z daleka ode mnie! Nie przyłaź nigdy, never już, łajdaku ty! I nie mów, że mnie kochałeś, kochasz i będziesz kochał! Out!!
Miłość jest tylko jedna- albo się kocha, albo nie! Miłość jest zaborcza i nie toleruje żadnych innych osób obok!
Miłość daje wyłączność na tę OSOBĘ i pewne prawo do tej jednej osoby. Koniec i kropka. Go out! I poza tym, to nie dość, że jesteś kłamcą ,to tchórzem. Obrzydliwym tchórzem, żałosną kreaturą .I tyle.
/ resztę epitetów, ze względów stylistyczno- obyczajowych, pominę :> )
*
Jakiś czas potem związałam się z kimś. Było to takie wariackie i ciepłe. Dobre.
A The Love of My life nie dawała o sobie zapomnieć. Telefony, smsy, maile. Początkowo nie odpowiadałam.
Aż kiedyś odpisałam.
I stwierdziłam, aż wstyd się przyznać, że ..nie może być inaczej! Musi w jakiś, choćby “duchowy” sposób, BYĆ
Co nie oznacza, że nic czuję do Tego, z którym jestem, a tym bardziej nie jestem w stanie oszukać lub, tym bardziej, skrzywdzić Go!
Co się dzieje??- biłam się z myślami- Czy C. miał rację?
Czy faktycznie można kochać dwie osoby?
To chore jakieś!!!
*
Postanowiłam porozmawiać o tym z pewnym,znajomym, starszym panem.
Lubię czasem tak po prostu spotkać Go i tak zwyczajnie pogadać z Nim. O różnych, różnych sprawach.
Bo wiem, że , jak rzadko kto, rozumie mnie. I wtedy Starszy Pan ( tak Go będę nazywać) opowiedział mi swoją historię:
– Dziecko Drogie- tak często zwraca się do mnie- Dziecinko Moja Droga, wiem o co pytasz, wiem o czym mówisz.
Kilkadziesiąt lat temu, gdy miałem 16 lat zakochałem się w ślicznej dziewczynie. Miała na imię Zosia. Była taka jak Audrey Hebpurn; delikatna i w tej delikatności, poprzez nią, piękna. Ale nie to było najważniejsze. Była jak nie z tego świata , trochę jak Ty! I jak Ty miała swój
świat magii, pasjansów, jakichś tam czarów. ( …)
Oświadczyłem się jej. Miałem te swoje 16 lat i pewność, że tylko ona, tylko z nią…
Byliśmy razem..
Krótko. Niecałe trzy lata..
Zaczęliśmy studia, Ona wyjechała za granicę, nasze drogi rozeszły się.
Ożeniłem się, Ona wyszła za mąż. Opowiadałem Ci już jak było- mój ślub, potem szybko rozwód. Kobiety, alkohol, hazard. W tym szaleństwie jakimś cudem poznałem swą drugą żonę. Wyciągnęła mnie z dna, z depresji, pomogła wrócić do życia ..Była nie dość, że piękna, to jeszcze cholernie inteligenta, co, jak wiesz, nie zawsze idzie w parze, haha! Ale ja jakoś miałem zwykle szczęście do takich kobiet…
Starszy Pan zamyślił się
– wiesz Angie, życie jest tak dziwne i piękne i daje tyle wyborów. I zawsze, ale to zawsze musimy coś wybrać. Moje małżeństwo, jak to chyba każde małżeństwo, było z jednej strony świetne, a z drugiej jakąś dziwną, głupią wojną. Nawet paranoją chwilami. Ona była/ jest/ konsekwentna i uparta; ja też. I tak to się plecie, plecie od lat. Kocham Ją, Angie.
W jakiś sposób kocham. Ale ….hmm…Nigdy nie przestałem myśleć o Zosi. Była jak mój ” lek na całe zło świata”
I ..
pewnego dnia, po- Boże!!- czterdziestu latach, napisała do mnie Zosia. List. Normalny list. Na mój dawny adres. Przecież nie znała ani mojego nr telefonu, ani tym bardziej adresu e-mail. (Boże, Angie, jak ten świat się posunął!!!)
Odpisałem. I zaczęły się nasze maile, smsy. Moje małżeństwo wtedy miało kryzys. Ona wystąpiła o rozwód..separacja, osobne mieszkania.Znasz te historię, nie będę powtarzał.. Ale była ” duchem” obok mnie Zosia. Ty wiesz jak wiele dawało mi to siły? Postanowiłem spotkać się z Nią. Po tych czterdziestu latach
” Ależ nie! Ja..ja jestem po chemii, wiesz o tym! Mam głupią chusteczkę na głowie i troje wnuków już! “
Angie, to tylko umocniło mnie w postanowieniu, że MUSZĘ się z Nią spotkać!- Starszy Pan był wyraźnie poruszony
– i co? I co?- byłam strasznie zaintrygowana
– I spotkaliśmy się.
Całowałem Ją po rękach. Była tak śliczna jak wtedy, 40 lat temu..choć miała tę chusteczkę na głowie
Postanowiłem wyjechać z Nią. Hen daleko. Zostawić wszystko i po prostu, zwyczajnie z Nią uciec. Tak, z Nią- z kobietą walczącą z rakiem. Być z Nią, bez względu na to, co będzie potem. Zaopiekować się Nią i być z Nią do końca. Bo kocham Ją!
– i co? Przecież nie wyjechałeś, bo tkwisz tu teraz i opowiadasz mi to!- rzuciłam bez namysłu
– Nie wyjechałem. A wiesz KTO powstrzymał mnie? Ona! Ona i- tu się śmiej Angie-
moja..
miłość do żony , do tej kobiety, która przecież kiedyś nade mną pochyliła się. Słyszysz? Rozumiesz? I to cholerne poczucie obowiązku. Ta świadomość, że teraz Ona z tym swoim chorym sercem , może nie poradzić sobie…
NIE ZDOBYŁEM SIĘ NA TO, choć mogłem; miałem warunki.. finansowe, by jechać z Zosią. Brat w Stanach czekał na mnie..
Zostałem.
WYBÓR.. Mój wybór..NASZ wybór..
– a jak Ona? Co z Nią? Żyje??
– Tak. Żyje. Rak wycofał się; jest już zdrowa. I ciągle jest duchem przy mnie.
– widziałeś się jeszcze kiedyś z Nią?
– tak. Nie raz. Nawet ostatnio. Byliśmy w kawiarni niedawno. Powiedziała
” patrz, mam już ..mam już TYLE lat i Ty też. Jestem stara i brzydka. ..co NAS tak trzyma jakoś dziwnie i duchowo przy sobie?
Wiesz co powiedziałem ? Spontanicznie i z serca, prosto z duszy:
– Zosiu! Ty masz ciągle 16 lat! Dla mnie masz zawsze te 16 lat i jesteś moją Audrey !
*
Wiesz Angie; jak przyjdzie mi żegnać się z Tym Światem, to chyba tą ostatnią myślą będzie Zosia.
Moja Zosia….
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.