* My heart is whispering your name ;) *

Z biegiem lat, zamiast potrafić jasno określić różne rzeczy, poglądy , sprecyzować je, jestem coraz mniej pewna niektórych spraw.
” Wiem, że nic nie wiem” – szepcze, mówi ,a potem huczy w mojej biednej głowie…

Dawno temu The Love of my Life wyznała mi face to face:
– kocham Cię, ale też , w jakiś sposób kocham ją..znam ją od tylu lat, mam przecież z nią syna. Jest mi bliska, jak część mnie..i to już nic nie ma wspólnego z namiętnością, od dawna. Rozumiesz.?
Reakcja była natychmiastowa:
– to wynoś się do niej! Z daleka ode mnie! Nie przyłaź nigdy, never już, łajdaku ty! I nie mów, że mnie kochałeś, kochasz i będziesz kochał! Out!!
Miłość jest tylko jedna- albo się kocha, albo nie! Miłość jest zaborcza i nie toleruje żadnych innych osób obok!
Miłość daje wyłączność na tę OSOBĘ i pewne prawo do tej jednej osoby. Koniec i kropka. Go out! I poza tym, to nie dość, że jesteś kłamcą ,to tchórzem. Obrzydliwym tchórzem, żałosną kreaturą .I tyle.
/ resztę epitetów, ze względów stylistyczno- obyczajowych, pominę :> )
*
Jakiś czas potem związałam się z kimś. Było to takie wariackie i ciepłe. Dobre.
A The Love of My life nie dawała o sobie zapomnieć. Telefony, smsy, maile. Początkowo nie odpowiadałam.
Aż kiedyś odpisałam.
I stwierdziłam, aż wstyd się przyznać, że ..nie może być inaczej! Musi w jakiś, choćby “duchowy” sposób, BYĆ
Co nie oznacza, że nic czuję do Tego, z którym jestem, a tym bardziej nie jestem w stanie oszukać lub, tym bardziej, skrzywdzić Go!
Co się dzieje??- biłam się z myślami- Czy C. miał rację?
Czy faktycznie można kochać dwie osoby?
To chore jakieś!!!
*
Postanowiłam porozmawiać o tym z pewnym,znajomym, starszym panem.
Lubię czasem tak po prostu spotkać Go i tak zwyczajnie pogadać z Nim. O różnych, różnych sprawach.
Bo wiem, że , jak rzadko kto, rozumie mnie. I wtedy Starszy Pan ( tak Go będę nazywać) opowiedział mi swoją historię:
– Dziecko Drogie- tak często zwraca się do mnie- Dziecinko Moja Droga, wiem o co pytasz, wiem o czym mówisz.
Kilkadziesiąt lat temu, gdy miałem 16 lat zakochałem się w ślicznej dziewczynie. Miała na imię Zosia. Była taka jak Audrey Hebpurn; delikatna i w tej delikatności, poprzez nią, piękna. Ale nie to było najważniejsze. Była jak nie z tego świata , trochę jak Ty! I jak Ty miała swój
świat magii, pasjansów, jakichś tam czarów. ( …)
Oświadczyłem się jej. Miałem te swoje 16 lat i pewność, że tylko ona, tylko z nią…
Byliśmy razem..
Krótko. Niecałe trzy lata..
Zaczęliśmy studia, Ona wyjechała za granicę, nasze drogi rozeszły się.
Ożeniłem się, Ona wyszła za mąż. Opowiadałem Ci już jak było- mój ślub, potem szybko rozwód. Kobiety, alkohol, hazard. W tym szaleństwie jakimś cudem poznałem swą drugą żonę. Wyciągnęła mnie z dna, z depresji, pomogła wrócić do życia ..Była nie dość, że piękna, to jeszcze cholernie inteligenta, co, jak wiesz, nie zawsze idzie w parze, haha! Ale ja jakoś miałem zwykle szczęście do takich kobiet…
Starszy Pan zamyślił się
wiesz Angie, życie jest tak dziwne i piękne i daje tyle wyborów. I zawsze, ale to zawsze musimy coś wybrać. Moje małżeństwo, jak to chyba każde małżeństwo, było z jednej strony świetne, a z drugiej jakąś dziwną, głupią wojną. Nawet paranoją chwilami. Ona była/ jest/ konsekwentna i uparta; ja też. I tak to się plecie, plecie od lat. Kocham Ją, Angie.
W jakiś sposób kocham. Ale ….hmm…Nigdy nie przestałem myśleć o Zosi. Była jak mój ” lek na całe zło świata”
I ..
pewnego dnia, po- Boże!!- czterdziestu latach, napisała do mnie Zosia. List. Normalny list. Na mój dawny adres. Przecież nie znała ani mojego nr telefonu, ani tym bardziej adresu e-mail. (Boże, Angie, jak ten świat się posunął!!!)
Odpisałem. I zaczęły się nasze maile, smsy. Moje małżeństwo wtedy miało kryzys. Ona wystąpiła o rozwód..separacja, osobne mieszkania.Znasz te historię, nie będę powtarzał.. Ale była ” duchem” obok mnie Zosia. Ty wiesz jak wiele dawało mi to siły? Postanowiłem spotkać się z Nią. Po tych czterdziestu latach
” Ależ nie! Ja..ja jestem po chemii, wiesz o tym! Mam głupią chusteczkę na głowie i troje wnuków już! “
Angie, to tylko umocniło mnie w postanowieniu, że MUSZĘ się z Nią spotkać!- Starszy Pan był wyraźnie poruszony
– i co? I co?- byłam strasznie zaintrygowana
– I spotkaliśmy się.
Całowałem Ją po rękach. Była tak śliczna jak wtedy, 40 lat temu..choć miała tę chusteczkę na głowie
Postanowiłem wyjechać z Nią. Hen daleko. Zostawić wszystko i po prostu, zwyczajnie z Nią uciec. Tak, z Nią- z kobietą walczącą z rakiem. Być z Nią, bez względu na to, co będzie potem. Zaopiekować się Nią i być z Nią do końca. Bo kocham Ją!
– i co? Przecież nie wyjechałeś, bo tkwisz tu teraz i opowiadasz mi to!- rzuciłam bez namysłu
– Nie wyjechałem. A wiesz KTO powstrzymał mnie? Ona! Ona i- tu się śmiej Angie-
moja..
miłość do żony , do tej kobiety, która przecież kiedyś nade mną pochyliła się. Słyszysz? Rozumiesz? I to cholerne poczucie obowiązku. Ta świadomość, że teraz Ona z tym swoim chorym sercem , może nie poradzić sobie…
NIE ZDOBYŁEM SIĘ NA TO, choć mogłem; miałem warunki.. finansowe, by jechać z Zosią. Brat w Stanach czekał na mnie..
Zostałem.
WYBÓR.. Mój wybór..NASZ wybór..
– a jak Ona? Co z Nią? Żyje??
– Tak. Żyje. Rak wycofał się; jest już zdrowa. I ciągle jest duchem przy mnie.
– widziałeś się jeszcze kiedyś z Nią?
– tak. Nie raz. Nawet ostatnio. Byliśmy w kawiarni niedawno. Powiedziała
” patrz, mam już ..mam już TYLE  lat i Ty też. Jestem stara i brzydka. ..co NAS tak trzyma jakoś dziwnie i duchowo przy sobie?
Wiesz co powiedziałem ? Spontanicznie i z serca, prosto z duszy:
– Zosiu! Ty masz ciągle 16 lat! Dla mnie masz zawsze te 16 lat i jesteś moją Audrey !
*
Wiesz Angie; jak przyjdzie mi żegnać się z Tym Światem, to chyba tą ostatnią myślą będzie Zosia.

Moja Zosia….

Budujesz, remontujesz, urządzasz

Pan C. nie przepada za zakupami czegokolwiek, chyba, że jest to rzecz, bez której nie jest w stanie się obyć. A jest to najczęściej jakiś gadżet typu smartfon, tablet, laptop, czy choćby zegarek. Nie czyni zadość swoim zachciankom zbyt często, ale przynajmniej raz w roku z lubością im ulega. Przez kilka dni radość miesza się z wyrzutami sumienia, z czasem jednak pozostaje tylko radość.

Dzisiaj zmuszony był odwiedzić Castoramę, w której szukał trzech dużych wieszaków sklepowych. Niestety na stanie magazynowym był tylko jeden, pozostałe mają dowieźć dopiero jutro. Panu C. nie pozostało nic innego, jak w jakiś sposób znaleźć skromne pocieszenie. Wchodząc do marketu zauważył tuż przy wejściu schludne i kuszące zapachami cafe-bistro. Koszmarne określenie. Kierując się w to miejsce poczuł, że ślinianki zaczynają powoli pracować. W tym samym momencie przypomniał sobie fasolkę po bretońsku, którą w dzieciństwie przygotowywał ojciec. Palce lizać.

Zerknął na jadłospis wywieszony i opisany dużymi literami nad głowami obsługi. Niestety, wymarzonej fasolki nie było. W menu odnalazł naleśniki, a pośród nich te z pikantnym i pożywnym farszem meksykańskim.

Napisał: Caddicus Caddi

*Pierworodny i chemia;) *

Jakiś czas temu Pierworodne me dziecię powróciło z podboju Wysp Brytyjskich. Pomimo tego, że przecież z tarczą , jednak bardzo niezadowolone z konieczności powrotu do ojczyzny. Po kilku dniach aklimatyzacji (tj narzekania na cały świat) , kilku nocach spotkań na skype z zagranicznymi przyjaciółmi, kilku wyjazdach na rodzimą uczelnię i odświeżeniu ważnych,krajowych kontaktów, Latorośl ma oznajmiła:
Nie będzie tak tragicznie tutaj. Zostaję .
Nie było to dla mnie raczej zaskakujące; Dziecięcia powrót do kraju na koniec studiów, był czymś dawno już ustalonym.
Ważne było jednak to, że powiedział to sam. Pierworodny bowiem, jak większość znanych mi mężczyzn, musi mieć poczucie decydowania o tym, co ważne ;)
Pierwszy tydzień po przyjeździe, spędził w domu rodzinnym dokonując ..prób uczenia mnie gotowania. MAKARONU!
– syneczku, nie obrażając Twego talentu kulinarnego, wydaje mi się, że każdy idiota potrafi wrzucić makaron na wrzątek!
– eee, mama, wy w Polsce nie potraficie przyrządzić prawdziwego spaghetti! Włoszka ( tak mówi o swej włoskiej przyjaciółce) pokazywała mi, jak to się robi!
-czy uważasz, że nie potrafię ugotować makaronu? Że to sztuka, otworzyć słoik z gotowym sosem ? Też coś; sama chemia. Sos , taki prawdziwy, to robię ja! O! A wy młodzi żywicie się tą chemią , zachwycacie i jeszcze twierdzicie, że ma to coś wspólnego z gotowaniem.
– mama, ale Ty jesteś uparta!
Ponieważ Pierworodny jest do mnie bardzo podobny,a dwa narowiste temperamenty nie powinny długo ze sobą przebywać, zwykle po pięciu minutach albo przejmowałam pałeczkę, albo opuszczałam kuchnię.
– dobra, to gotuj sam, ja nie mogę już patrzeć na to wszystko . I proszę, nie zużyj mi znów połowy płynu do naczyń potem, bo w końcu potrujemy się naprawdę tymi chemikaliami!
Życie pod jednym dachem z Pierworodnym jest nie lada wyzwaniem. Dlatego , gdy rusza w świat, cały dom nagle uspokaja się i wszystko wraca do normy.
Mimo wszystko, gdy wyjechał znów, po miesiącu postanowiłam Go odwiedzić. Zdążyłam się przecież stęsknić! :)
Już na klatce schodowej czułam dziwny zapach. Chlor i kwiaty. Kwiaty i chlor. W miarę zbliżania się do mieszkanka Pierworodnego, zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Gdy Dziecię me otworzyło mi drzwi, o mało nie zemdlałam
– cześć mama! Posprzątałem na Twój przyjazd mieszkanie!
– a co tak tu ..pachnie? Tzn nie wiem , czy to , co dusi mnie, można nazwać zapachem..
– Domestos, mama! I inne środki czyszcząco- odświeżające. Wlałem chyba pół butelki do muszli, poza tym wyczyściłem całą łazienkę, lodówkę i pokój. Zużyłem chyba ze trzy butelki tych środków. Są świetne, same czyszczą! A Ty narzekasz na chemię ciągle! Widzisz, mówiłem Ci, że umiem już nie tylko gotować, ale i sprzątać!
;)))

*Czasami po prostu braknie kamieni*

Miałam napisać coś nowego;
niestety, tak się składa, że mam też realne życie, które nie daje mi spokojnie egzystować w sieci.
( a to ci wredny real! ;))
Wybaczcie więc,znów posilę się swoim starym tekstem. Właściwie nie tekstem, a dawnym, blogowym wpisem.

 

PONAD CZASEM.

” Większość ludzi, póki ma usta zamknięte, nie sprawia wrażenia głupków”

„Nie wiem…
Czy każdy z nas ma swoje przeznaczenie, czy też życie nas unosi jak liście na wietrze? Być może jedno i drugie… Może obie te rzeczy dzieją się równocześnie? ”

” Życie jest jak pudełko czekoladek; nigdy nie wiesz, na co trafisz..

“Zapomnij o przeszłości ,zanim ruszysz dalej.”

” – Odnalazłeś Jezusa, Gump?
– Nie wiedziałem, że mam go szukać”

” Zawsze staraj się postępować jak należy. Chyba ,że sumienie ci nie pozwala”

czasami po prostu braknie kamieni…”

***

( z książki) :
“Ale jedno wam powiem:
Czasem w nocy kiedy wpatruję się w gwiazdy i widzę nad sobą całe niebo,
myślę o swoim życiu. Mam marzenia, tak jak inni, i niekiedy próbuję sobie wyobrazić ,jakby wszystko mogło wyglądać.
A potem nagle mam czterdzieści lat, pięćdziesiąt, sześćdziesiąt. Kapujecie?

***
Żyj tak , żebyś po latach mógł powiedzieć: Przynajmniej się nie nudziłem

*

*Na płyciźnie…. intelektu*

Pomimo tego, że już chyba nic nie zdziwi mnie na tym świecie, ciągle pewna cecha , tak znamienna dla wielu, fascynuje mnie i często wprawia w konsternację.
W czym rzecz? Ano w tym, że/ niektórzy/ ludzie są tacy prymitywni.
Mój Profesor(Nauk ścisłych ) , zwykł mawiać:
Angie, to, że ktoś przeczytał sto książek,zdobył różne stopnie naukowe/ lub pseudo- naukowe/ , nie świadczy jeszcze o jego prawdziwej inteligencji. Może być po prostu wykształconym chamem. I NIC, nic poza tym , NIC. Czasem staje przede mną tłuk, ale ambitny tłuk; wtedy mu zaliczę. Niech ma już ten zdany egzamin; tak się starał bidak/ bidaczka
Tak, mój profesor chyba nigdy się nie mylił. Inteligencja to Rzecz, z którą się rodzimy. Ta tzw żywa, wrodzona inteligencja .
A za tym chyba idzie pewna wrażliwość?
Tłuk ” nigdy nie pojmie pewnych, subtelnych( zwłaszcza chyba tych! ) różnic i nie dostrzeże pewnych oczywistych niuansów
Czemu piszę o tym? Ano dlatego, że wprawia mnie do dziś w osłupienie zachowanie niektórych ludzi wykształconych( a przez to ,skądinąd słusznie, uważanych za inteligentnych)
Gdy rozwiodłam się z moim małżonkiem, nagle większość moich uczonych znajomych( a nawet Bliskich!)
zaczęła ” wieszać na nim psy”,
Że on taki i owaki
Chwila, chwila!
Dlaczego nagle TO, CO WSIEM PODOBAŁO SIĘ W NIM( ach, jaki On przystojny, jaki super luzak, jaki cierpliwy i spokojny)
zaczęło być Jego wadą? ( nie taki ładny już, dziecinny, dupowaty, spolegliwy)
Wściekłam się. Natychmiast wyznaczyłam granicę komentarzy:
nie życzę sobie żadnych kpin z mojego ex małżonka! W końcu, kochałam Go, byłam z Nim, mam z Nim dzieci. To, że rozstaliśmy się, nie znaczy, że mam teraz doszukiwać się jakichś złych cech w Nim, które zresztą NIE BYŁY bezpośrednim powodem naszego rozstania!
*
Dziś, jak czasem obserwuję zachowania NIEKTÓRYCH ( moich bardzo wykształconych znajomych) , tak w realu, jak w sieci, to po prostu wymiękam. Zwyczajnie opadają mi ręce.
Nie zrozumiem nigdy podważania (” po złości, bo tak* ) czyichś kompetencji. Nie jestem biologiem, to gówno mam do powiedzenia w kwestii rozmnażania się różnych typów pierwotniaków ;) ; nie jestem fizykiem, to nie będę kłócić się np o teorię przyciągania ciał ;); nie jestem nauczycielem, więc nie będę kogoś znajomego( tym bardziej tylko z wirtualu), szkalować i tępić, ” bo źle naucza” . Bo- z jakiej racji? Tylko dlatego, że kogoś darzę/ lub nie darzę sympatią? To chore,naprawdę chore. . I NIESMACZNE!
Zachowania ludzi często są wręcz irracjonalne. Lubimy kogoś, kochamy, obdarzamy niezliczoną ilością komplementów, by..
gdy tylko poróżnimy się z tym kimś, kolokwialnie mówiąc” wszystko, co ZAWSZE było plusem , stało się nagle czymś negatywnym ( minusem)!
Jakież to proste nagle wydobyć czyjeś niedoskonałości, lub celowo zinterpretować czyjeś słowa, tak ,by zmienić ich sens i uczynić je pożywką dla swej chorej nienawiści i uciechy różnych desperatów!
JAKIEŻ to PROSTE i PŁYTKIE! Quasi- inteligencja;)
I jeszcze coś:
Stare porzekadło: punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia
jest wciąż aktualne.
Niestety.
A w przypadku TŁUKÓW, ma nagminne zastosowanie.
Niestety.
***

* Średno ciekawie, o miejscach ciekawych ;) *

Dla
Golden, Caddiego, Wg i
WSZYSTKICH MIŁOŚNIKÓW MIEJSC TAJEMNICZYCH i TAJEMNYCH
:)

A także dla Charmee/ którą przecież zawsze kochałam/  z OKAZJI Jej URODZIN:

Zakon cystersów założyli benedyktyni w XI w. we francuskim Citeaux (łac. Cistercium) – stąd nazwa. Opactwa budowane w malowniczych, odludnych miejscach były w średniowieczu ważnymi ośrodkami kulturalno-gospodarczymi. Cystersi – samowystarczalni, posłuszni zasadzie ora et labora (módl się i pracuj), świetni rolnicy i rzemieślnicy – utrzymywali się z pracy własnych rąk. Do Lubiąża usytuowanego nad jedną z najstarszych przepraw rzecznych przez Odrę sprowadził ich z Turyngii w 1163 r. książę Bolesław I Wysoki. Tu zakonnicy stworzyli dom macierzysty śląskich klasztorów. Byli właścicielami kopalni i kramów (handlowali solą i śledziami), budowali płatne przeprawy na Odrze, zakładali winnice, uprawiali sady i ogrody. Rozrastający się zakon, w XIV w. posiadał majątki od Wielkopolski przez Śląsk do Małopolski, jednak już w połowie następnego stulecia zaczął podupadać wskutek wojen husyckich
Po wojnie trzydziestoletniej rozpoczyna się jego ponowny rozkwit. W latach 1681-1739 w Lubiążu powstaje pałac opata i klasztor, czyli istniejący do dziś kompleks barokowy z najdłuższą klasztorną elewacją w Europie (223 m). Imponujący rozmiarami i wystrojem zespół stworzono w okresie, gdy cystersi odeszli już od surowych reguł ewangelicznej prostoty.

Po sekularyzacji zarządzonej przez Prusaków w 1810 r. zakon rozwiązano i cystersi musieli opuścić opactwo, które zajmowali przez 650 lat. W zabytkowych murach zakwaterowano wojsko, potem urządzono szpital dla nerwowo chorych arystokratów, a budynki gospodarcze zamieniono w stadninę. W czasie II wojny światowej produkowano tu części lotnicze i przetrzymywano jeńców. Rosjanie, którzy zajęli klasztor w 1945 r., zamienili go w szpital dla wenerycznie chorych żołnierzy. W korytarzach pozostawili groteskową dekorację – szlak z motywem sierpa i młota. Po wojnie była tu składnica makulatury, magazyn zboża, w końcu magazyn wrocławskiego Muzeum Narodowego. Z ruchomego wyposażenia nie zostało nic – część wywieźli Niemcy, część spalili Rosjanie, reszta trafiła do kilku muzeów i kościołów w Polsce.
Cały tekst: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,3323109.html#ixzz2CnaScCVw

Dodam od siebie, że
z relacji /sprzed dwudziestu lat/ żyjących świadków wydarzeń II Wojny światowej, dowiedziałam się, że NAJWIĘKSZYCH zniszczeń klasztoru dokonała Armia Czerwona .W latach osiemdziesiątych ub. wieku, widziałam na własne oczy ślady bytności żołnierzy radzieckich w klasztorze. Na ścianach sierp i młot , zdewastowane trumny mnichów, i puste miejsc po świetnych obrazach Willmanna.
Podczas Wojny hitlerowcy umieścili w podziemiach klasztoru filę fabryki ” Telefunken” .Produkowano tam elementy rakiet V1 i V2 i silników do Messerschmittów ; prawdopodobnie też niemieccy fizycy stworzyli prototypy tranzystora właśnie tu, w klasztornych podziemiach

http://facet.dlastudenta.pl/artykul/Co_nazisci_robili_w_Lubiazu,85585.html
Do prac w fabryce wykorzystywano więźniów, internowanych z Luksemburga. Z raportu służb dawnego kontrwywiadu/ w jego posiadaniu TPL/ wynika, wynika iż w lubiąskim klasztorze w podziemiach kwitła produkcja na ogromną skalę, żadna z uczestniczących w nim osób miała nigdy nie opuścić podziemi. Co się stało z więźniami? Zagadka do dziś niewyjaśniona; jest kilka hipotez. Jedna z nich mówi, że pracowników zamurowano żywcem w podziemiach klasztoru, inna, że w okolicznych lasach są ich masowe groby; jeszcze inna, że ich rozstrzeliwano , a zwłoki transportowano w dół Odry, gdzie w danym miejscu palono.
*

O moim Lubiążu mogę mówić długo, długo i pewnie kiedyś jeszcze wiele Wam opowiem. Jeśli tylko czas pozwoli, a ten bardzo mi się ostatnio kurczy ;)
Dziś opowiem Wam jedną z historii z mojego życia, związaną z klasztorem. Opowiastka pochodzi ze znanej Wam już serii

Z pamiętnika Angie, czyli gdyby głupota miała skrzydła
Było to w roku 1987 lub 1988. Klasztor nasz wzięły pod opiekę Państwowe Pracownie Konserwacji Zabytków ( PPKZ)
Miałam wówczas / jeszcze/ naście lat ;) Niektórzy z mojej paczki byli dużo starsi ode mnie i natychmiast , podczas wakacji znaleźli zatrudnienie w PPKZ.
Wiecie jak to kiedyś było: właściwie tak naprawdę nikt niczego nie pilnował. Moi , z tytułu pracy w klasztorze, otrzymali klucze do bramy głównej i wszystkich pomieszczeń klasztornych.
Kiedyś zaprosili nas-nas, czyli mnie i kilka koleżanek- na potajemne zwiedzanie klasztoru. Większość dziewczyn odmówiła; oczywiście ja, Angie, żądna przygód i bardzo odważna osóbka, polazłam tam. Ja, moja koleżanka i dwóch ziomali.
Najpierw koledzy pokazali klasztorny kościół. Nie, nie byłyśmy skoncentrowane na kilku , pozostawionych w spokoju przez żołnierzy radzieckich rzeźbach i obrazach; fascynowały nas trumny ze zmumifikowanymi ciałami mnichów! Nasi niezawodni koledzy zaprowadzili więc nas do krypty. Trzeba było odsunąć jakąś drewniana pokrywę i zejść- w ciemności!- schodami na dół.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, ukazał się niesamowity widok: wzdłuż ścian stały trumny, niektóre uchylone. Niektóre otwarte. Zajrzałyśmy z koleżanką najpierw do pierwszej, potem do innych otwartych. Trudno to dziś opisać; szkielety, a raczej faktycznie mumie, w jakiś dziwny sposób zakonserwowane zwłoki mnichów. Niektóre z połamanymi kończynami, bez głów, a obok narysowany na ścianie sierp i młot.. Zbrodnia, zbrodnia wobec kiedyś Istniejących!
Nagle zrobiło się całkiem ciemno. Popatrzyłyśmy z koleżanką na siebie, potem zaczęłyśmy nawoływać kolegów.
No jasne: któryś z idiotów zamknął nas tam! Jeden został z nami i , z tego co pamiętam, też się wkurzył na tamtego. Fajnie było tak być zamkniętym z podziemnej krypcie, gdzie nagle, nie wiadomo czemu, zgasła świeczka!
Gdy w końcu rozbawiony po uszy gamoń nas wypuścił, ochłonąwszy, poszliśmy dalej. Dalej tzn zwiedzać WSZYSTKIE sale klasztorne.
Wtedy było podobnie, ale NIE TAK. / to współczesne zdjęcia/

Potem po zwiedzeniu (  niewyremontowanej przecież jeszcze wtedy Sali Książęcej) koledzy zaprowadzili nas na SAM SZCZYT klasztoru.Szliśmy długo, długo, długo stromymi schodami w górę. Aż znaleźliśmy się na olbrzymim strychu. A zaraz potem na DZWONNICY!
Gdy weszłam tam i spojrzałam w miejsce, gdzie był dzwon , a potem w dół…Trudno to opisać. Kilka wysokich pięter dzieliło nas od ziemi! Nie było żadnych barierek ani sznurów zabezpieczających ! Klasztor był ,przecież , w trakcie remontu! Pamiętam podwójną deskę, która stanowiła PRZEJŚCIE na drugą stronę strychu. A pod nią potężna czeluść, nic, jakby NIC! Metry , DUUUŻO  pięter  w dół!
Koledzy przeszli na drugą stronę, jak gdyby nigdy nic. Koleżanka natomiast wpadła w histerię. Ponieważ jednak powiedziano nam, że chyba nie jesteśmy
głupie, strachliwe cipy,
to przeszłyśmy. Zażądałam tylko, by PODANO NAM RĘCE I ASEKUROWANO NAS :)
/ Boże, Angie, Angie, jakaś Ty była durna!/ :))))

Zwiedziłam z kolegami cały klasztor; przemierzyłam wszystkie dostępne ( i niedostępne) miejsca .
Nadmienię tu, że klasztor jest jedną z największych budowli w Europie. Gabarytowo przewyższa sam Wersal!

Jak widać, nie spadłam w straszną czeluść i przeżyłam tę wyprawę. Dziś myślę, że mój Anioł Stróż miał zawsze, a wtedy szczególnie, pełne ręce ( skrzydła? ) roboty! :)))
*
Pomimo tego, że   (choć czasem zdarza mi się być na terenie klasztoru; jest tam fajna knajpka;)) –
nie zwiedzałam klasztoru już wieki całe, to jednak znam go lepiej chyba od wewnątrz ,niż przeciętny śmiertelnik ;)))
I mam nadzieję, że kiedyś odwiedzicie ten mój klasztor:)

* Przed zimowym snem*

Jesień to dla mnie czas leśnych spacerów. Lato jest zwykle dla mnie zbyt ciepłe na wyprawy w bory ; ja źle znoszę gorąc .
Moi znajomi twierdzą, że to dlatego, że za dużo mam tego gorąca w sobie już ;)  Zważywszy na mój charakterek i temperament, może coś jest tu na rzeczy..?
Tak czy inaczej, lato to dla mnie czas wody ; kiedy tylko się da, jeżdżę nad pobliskie jeziorka, baseny, a w sierpniu zwykle nad morze/ z którego, z wyjątkiem deszczowych dni, prawie nie wychodzę!/ Poza tym lato to też ogród; bez względu na upały, muszę się przecież nim zajmować. Prace ogrodowe zaczynają się oczywiście wiosną i dlatego wtedy też rzadko  kiedy mam czas chodzić swymi ukochanymi, leśnymi ścieżkami.
Zima..hmm, zimą totalnie dziecinnieję i łażę z Małą Wiedźmą z sankami po okolicznych pagórkach, z których z lubością i radosnym krzykiem , zjeżdżamy. Rzecz jasna to ja jestem koniem pociągowym w drodze na górki ;))).
Martwi mnie to, że Mała W. coraz mniej lubi te wypady na sanki. Cóż, powoli staje się Młodą Wiedźmą, a Młode Wiedźmy zwykle uważają się za osoby bardzo dorosłe, którym już to i owo nie przystoi.
Młode Wiedźmy ubierają się( jak sądzą)  w ciuchy z górnych półek / lub z pierwszych stron gazet o modzie/ , zwykle bardzo dopasowane, kobiece i  mocniej lub bardziej błyszczące; noszą bardzo eleganckie, takie , wiesz Mama: damskie  kozaczki, obwieszają się różnymi świecidełkami i twierdzą, że muszą już mieć swoje własne kosmetyki, bo  i tak Ci Mama, podkradam, lepiej więc mi kup ;)))
Małe Wiedźmy gdy stają się Młodymi Wiedźmami, wybierają stanowczo towarzystwo koleżanek i to z nimi wolą chodzić na zimowe spacery. Bez sanek, bo sanki to obciach i są dla dzieci rzecz jasna i się nie będziemy kompromitować! Dziwne, że Młode W.zaczynają coraz bardziej przypominać ..swe matki z ich młodości:)
Tak, dokładnie tak. Gdy miałam naście lat, chodziłam zimą do lasu wyłącznie w towarzystwie swojej Przyjaciółki lub swej paczki. Rzucaliśmy się śnieżkami, strząsaliśmy na siebie wielkie śniegowe czapy z gałęzi starych, wielkich świerków i młodych sosen. Ale to rzadko; przecież byliśmy bardzo dorośli i poważni! ;)
Najpiękniejsze były nasze wyprawy nocą, gdy śnieg skrzył się w świetle księżyca i gwiazd…
Las, nasz las.
Las, który rósł z moim dziećmi; pamiętam, jak chodziliśmy tam na spacery z wózeczkami z maleńkimi naszymi latoroślami. Ileż to już lat temu? Ponad dwadzieścia..
Ponad dwadzieścia lat przemierzam te same leśne ścieżki, ścieżynki. Czasem wydaje mi się, że znów pcham wózek z kilkumiesięcznym Pierworodnym lub słyszę cichutki płacz „mama” mojego Młodego Lewka. Lub śmiech Malutkiej Wiedźmy na widok ojca strojącego do Niej śmieszne miny…
Wszystkie nasze psy, które zawsze wiernie na leśnych spacerach nam kiedyś towarzyszyły..
Dziś spaceruję z Małą Wiedźmą / jeszcze../ i często z moim Lwem, który jest już dorosłym Lwiskiem. I oczywiście z Sabą i Abi:)    A czasem sama.
Życie zatacza dziwne kręgi.
Choć tyle lat już chodzę po tym lesie, wciąż odkrywam w tym cichym, bajkowym świcie, coś nowego. I coraz bardziej lubię pory roku, których kiedyś nie znosiłam.

Listopad. Listopadowy, senny świat. Natura zapada powoli w zimowy sen :











I nie wiadomo kiedy zapada zmrok.
Z okien mego domu:


*
Piękny ten listopadowy świat :)

” Moja dziewczynka! : ) *

Mam dziecko!

Gwoli ścisłości: mamy dziecko:) Moja Przyjaciółka i ja.  Nie, nie jesteśmy szalonymi lesbijkami, którym nagle przyszło do głowy macierzyństwo. Ja już mam troje swych dzieci i to chyba, zważywszy na emocje wynikające z ich posiadania,  wystarczy mi forever.

Dlaczego więc  piszę, że mam dziecko, dlaczego tryskam szczęściem teraz i sącząc Brandy, dzielę się tym z całym światem? Dlaczego nagle łamię swoje zasady NIEPISANIA w sieci o swych sprawach ważnych i realnych?

Ano dlatego, że jak wspomniałam, tryskam szczęściem i chcę podzielić się nim ze wszystkimi; dlatego też, że moja Przyjaciółka nie ma nic przeciwko temu, abym sobie tryskała tą naszą wspólną radością tutaj ;)

Od czego zacząć, abyście wiedzieli, w czym rzecz. Taak, najlepiej chyba zacząć …od początku.

Niedawno pisałam o MIESZKANKU NA PODDASZU. Miałam napisać ciąg dalszy mieszkankowych historii; a tu, nie dość, że ciągle byłam gdzieś w trasie, to jeszcze podjęłam się prowadzenia wraz z Peonią Kinomanowców  http://kinomanowce.wordpress.com/

Mój blog trochę zastygł; istniał ostatnio głównie dzięki jakiś tam zdjęciom i wczorajszemu wpisowi, dedykowanemu memu Przyjacielowi Caddiemu.

Dziś jednak, niesiona falą cholernie cudnych emocji, piszę. Nie, nie ciąg dalszy historii mieszkanka na poddaszu, choć o to muszę i tak zahaczyć, ponieważ moje dziecko , jest poniekąd wypadkową / lub konsekwencją/ tamtych wydarzeń.

Kilka lat temu do tego słynnego mieszkanka na poddaszu wprowadziła się Renia. Młoda wdowa z dwójką maleńkich dzieci.Renia nie pokończyła szkół żadnych, ale była tak szczera, tak miła i dobra, że żadnych braków nie było widać. A poza tym : czy akurat  TO  STANOWI O WARTOŚCI Człowieka?   Znałam Ją z widzenia i dawnego kursu prawa jazdy. Tak złożyło się, że akurat wtedy definitywnie rozstałam się z moim małżonkiem i akurat, żeby chyba było weselej,  mój kręgosłup pokazał mi środkowy palec. Nie mogłam chodzić, nie mogłam nic. Po silnych lekach i zastrzykach spałam całe dnie. Mój Big Brother, święty człek , zajmował się moimi latoroślami. Gdy w końcu, po ostrej fizykoterapii, zaczęłam w miarę pełzać po Ziemi, zaprzyjaźniałam się z Renią. Moją sąsiadką z góry.

Nie będę teraz opisywać jak to było; kiedyś opowiem te nasze historie z poddasza. Wspomnę tylko, że to nikt inny, jak Renia właśnie, pomogła mi znów stanąć prosto. I to nie tylko w sensie fizycznym. Dzięki Niej odzyskałam radość życia, a to, w moim przypadku, jest motorem, siłą napędową Życia. Moim Paliwem.

W Zamku zapanował chłód:

-Mamo, dlaczego Ty kumplujesz się z tą , hmm, dziewczyną, no wiesz, tą mniej inteligentną od Ciebie? – pytali moi rodzeni Książęta- synowie

bo to MOJA sprawa, z kim się kumpluję. To było primo. Secundo: mówię do Was, jak to tłuków jakichś, mówię od lat: miej serce i patrzaj w serce!

– aj,Ty Mama znów tym Mickiewiczem! Ten romantyzm to Cię kiedyś zgubi! Jak zgubił z tym naszym ojcem..

– zgubił jak zgubił- Wy, te owoce tego romantyzmu mojego, jesteście! TAAAcy Mądrzy przecież!

– Mamo, przestań już. Ty niczym Bernard Shaw, tak lubisz z ludem…

-a was niech gówno obchodzi to, z kim lubię! Paszli won!

– ale Mamo, Babci też się to nie bardzo podoba…

– a co, do szlaka nagłego, tak w ogóle z moich posunięć, się Waszej Babci podoba?

To prawda. Księżnej, kobiecie bardzo nowoczesnej i ze wszech miar emancypowanej, rzadko które moje przedsięwzięcie przypadło do gustu ;)

Tak czy inaczej, przyjaźń moja i Reni trwała. Nawet wtedy, gdy Renia opuściła mieszkanko na poddaszu. Odwiedzałam Ją regularnie w Jej  nowym domku.

Pewnego dnia przedstawiła mi mężczyznę, z którym jakiś czas temu związała się. Zaopiekował się Nią i Jej dziećmi. Był miły i wydawał się być dobrym. Tzn ja i tak sceptycznie patrzyłam na tego pana. Może dlatego, że od pewnego/ dłuugiego/ czasu już, w każdym mężczyźnie widzę albo szuję ,albo nieudaczną dupę wołową? Moje stosunki z mężczyznami są cudowne, ale wtedy,  jeśli są to stosunki przyjacielskie, kumpelskie, bratersko- ojcowskie  bez tych innych emocji ;))

” Miły i dobry Pan” opuścił moja Renię, gdy  była w trzecim miesiącu ciąży. Została sama. Z dwójką dzieci z poprzedniego związku. Z rodziną, która nagle się od Niej odwróciła. Bo ” niech zastanowi się, zanim zajdzie w ciążę i Se przyniesie następny kłopot! ”

Renia miała różne wizje. Nie dziwię się Jej. Była/ jest/ biedna jak mysz kościelna; nie ma na podstawowe sprawy czasem. Myślała ” co z TYM zrobić? ”

Miała różne wersje wydarzeń: ‚ urodzę i dam do adopcji, bo nie wyżyjemy..” lub” Pozbędę się”

Był dwunasty tydzień ciąży, gdy Renia uzbierała kasę na zabieg. Pojechałam do Niej i – delikatnie, nie wtrącając się w Jej życie – zmobilizowałam wszystkie swe siły, by wyjaśnić Jej, że  już ZA  PÓŹNO.Moim zdaniem  ZA PÓŹNO. Nie żebym była tak święta. Lub, tym bardziej, świetojebliwa.Moje grzechy będą niewątpliwie sądzone jako jedne z tych/ wg Biblii/ ciężkich na Sądzie Ostatecznym; nie wiem jak się wywinę. Ale już TYLE zniosłam życiu doczesnym , że może zniosę i to ;) , Fajnie byłoby TAM móc znów coś ściemnić….

Może nie powinnam tego robić i już. Ale zrobiłam.

Otoczenie stukało się w łeb; po co ją namówiłaś na dziecko?

Bo tak. bo JA stwierdziłam , że jest sens! ;)) . I

powiedziałam że jak urodzi, to TO DZIECKO będzie „MOJE”!

*

Już wiecie, dlaczego MAM DZIECKO :)))

Dziś widziałam Ją. Śliczna dziewczynka! Śliczna, śliczna!! A nawet jakby nie była śliczna, to i tak moja! Reni i MOJA!

Zawiozłam pampersy, krem na odparzenia, czekoladę ” na szczęśliwe życie” i maleńkie skarpetki. A  dla Reni jedzenie, bo karmi piersią..

*

wiem, wiem, nie piszcie nawet: mam nie po kolei. Ależ ja to wiem, :)))

Otoczenie stuka się w łeb.” po co Bidzie jeszcze większa bida?  Coś Ty Angie narobiła? ”

I czort z tym; dziś powinien pić Ojciec dziecka, a piję JA! Za zdrowie tego dzieciątka! Nie ma go- Ojca- a , ch.. z nim, jestem JA i pomogę Reni! I myślę, że każdy człowiek dobrego serca!

*

 

*Pierworodna *

        Kilkakrotnie już, czytając teksty Caddiego czułam – gdzieś tam w głębi- odniesienie do swego życia;  widziałam gdzieś tam siebie i miałam, nieodpartą ochotę natychmiast wziąć w rękę pióro/ to wirtualne/ i coś szybko napisać.Jednak, wiadomo jak to jest z tym czasem; ciągle nie ma go zbyt wiele, niestety.

    Caddi pisze wiele i o wszystkim. Ale zawsze subtelnie i nigdy, w przeciwieństwie do wielu, nie agituje, nie epatuje złością, nie prowokuje/ a jeśli już, to tak dyskretnie, że inni powinni uczyć się, czym jest KLASA)
Moją ulubioną serią tekstów Caddiego,  jest, prócz opowiastek o Heli i Marianie, czasem występujące teksty o Jego Pierworodnym Szczęściu:)

http://caddicus.blogspot.com/2012/10/coreczka-tatusia.html

http://caddicus.blogspot.com/2012/06/pan-c-lubi-byc-tata.html

Przyznam,że i ja jestem Pierworodnym Szczęściem.
Swego Ojca Pierworodnym Szczęściem :)

***

 Specjalnie dla CADDIEGO- mój dawny, ale ponad czasowy chyba, tekst:

Jedną z najważniejszych osób w moim życiu jest, obok Księżnej Matki, Król Ojciec.
Król, jako że jestem Jego Pierworodną ( i do tego córką! ) ma do mnie niesłychaną słabość. Księżna potrafiła zawsze patrzeć na mnie krytycznie i bez emocji ( no, chyba, że przegięłam na całej linii i doprowadzałam Ją do palpitacji serca : )) ; Ojciec natomiast zawsze i od zawsze widział w każdym, nawet najbardziej moim szalonym posunięciu, sens. I przyczynę. Nigdy nie zgadnę,czy bardziej jako mój Ojciec, czy Matematyk? I, rzecz jasna, zawsze bronił mnie. Czasem, gdy byłam małą i potwornie niegrzeczną dziewczynką, miał ochotę uszczypnąć mnie w ucho. A gdy udało się Jemu to zrobić, była to dla mnie największa z możliwych kar : ))
Gdy miałam 2 lata, dostałam w prezencie od losu siostrę. . Gdy przywieziono ją wraz z Panią Matką ze szpitala, powiedziałam, pokazując stanowczym gestem ręką, jedno słowo:
WON!
Z opowieści rodzinnych wiem, że tylko Król Ojciec nie uznał tego za rzecz złą; raczej rozśmieszyłam Go: )
Mniej już było Królowi do śmiechu gdy strąciłam z tarasu wózek z maleńką, nowo narodzoną siostrą ; był zły również wtedy,gdy prawie złamałam nos huśtawką, rocznejwtedy, siostrze ; )

      Nie był również zadowolony z mojego występku też ,gdy zaproszono do Starego Zamku Znajomych z Francji wraz z synem. Chłopczyk ten miał chyba jak ja wtedy, około 5 lat; siostra miała 3 latka. Była jak mały Amorek: wielkie, błękitne oczy , burza płowych loków. Nie dość, że od początku zazdrościłam jej urody, to już doprowadziło mnie do szewskiej pasji, gdy mały cholerny Francuz chodził za siostrą krok w krok i dawał jej cukierki! :)
Zemsta była straszna: został przeze mnie zrzucony z kamiennych schodów w Zamku : )) Podobno (na szczęście!) NIC  poważnego się nie stało się temu młodemu, francuskiemu księciu;
ale wtedy Angie i tak po cichutku zacierała ręce : Potłukł się i wył!
Zemsta smakuje słodko! ;)))
Księżna i Król długo przepraszali rodziców Francuza..
Ale Ojciec, gdy udzielał mi reprymendy, miał ten dobrze mi znany, wesoły błysk -w oku : ) I swoją straszną, a moją ulubioną, straszącą wszystkich
MINĘ ROZBÓJNIKA :))
Wiele razy wyprowadzałam Króla i Księżną z równowagi; na pewno nie zapomną nigdy jak uciekłam im nad morzem z domu wczasowego mając..ROCZEK i przynieśli mnie na rękach ” dobrzy ludzie” ; do dziś, gdy spotykają się te sto lat po rozwodzie, spierają się o to, „kto wówczas zawinił”
Bardzo mocno przeżyli też to,  gdy uciekłam z plaży mając 3 latka i Król Ojciec wraz z ratownikami poszukiwali mnie na dnie Bałtyku a Księżna , tuląc do piersi maleńką moją siostrę drżała w spazmach płaczu. Ja tymczasem , wykorzystując wcześniej chwilę nieuwagi Rodziców, gdy ci zwijali nasze plażowe obozowisko ( czyli wózek, nocniczek, koce,ręczniki, dmuchane foteliki dziecięce, buteleczki z naszym piciem itd) wmieszałam się w tłum plażowiczów. I spokojnie poszłam przez Duży las, przeszłam przez drogę szybkiego ruchu i następny Duży las do..stołówki. Gdyż, po prostu…i tak tam mieliśmy przecież zaraz iść, a ja byłam JUŻ głodna!
Taaak, zwykle wiedziałam CZEGO CHCĘ ;)
Przyniosła mnie z powrotem na plażę jakaś Pani, której opowiedziałam DOKŁADNIE jak się nazywam i dlaczego jestem w środku lasu sama. I do tego nago:)   Król, gdy doszedł do jako – takiej równowagi stwierdził podobno, że
” to całe posunięcie Angie świadczy o Jej wielkiej inteligencji, sprycie, elokwencji oraz nieprzeciętności” . Księżna natomiast miała tylko jedno do powiedzenia:
Ta Cholera Nas kiedyś wykończy!

              Zupełnie nie rozumiem, czemu przylgnęło do mnie, najczęściej używane pod moim adresem przez Panią Matkę mą, imię Gówniara ;)))
Gdy miałam 3 lata uciekłam z mojego pierwszego Zamku w mieście Wrocław. Gdy obcy” dobrzy ludzie” odtransportowali mnie z powrotem, opowiedzieli Królowi mój dialog z nimi:
– dziewczynko, czemu jesteś tutaj, w środku Wrocławia sama?
bo będę jechać tramwajem
– a gdzie Twoi rodzice?
chyba w domu
– aha. A jak się nazywasz?
Gówniara
: ))
Potem wyjaśniłam gdzie mieszkam i ” dobrzy ludzie” zaprowadzili mnie do domu.
Król Ojciec wściekł się i oskarżył wszystkich- tzn dwie Babcie, które nas pilnowały, o złą opiekę.Babcie płakały, Księżna krzyczała, a
Angie słodko patrzyła na Ojca. Tak niewinnie.
I jak mógł na mnie nakrzyczeć? ; )))

Ostatnio , jak zwykle raz na jakiś czas, Król ze swego Zamku ” wykonał telefon” do mnie
( Król NIENAWIDZI tego określenia ;uznaje je za wyjątkowo z tych najbardziej prostackich prostackie)
– gdzie jesteś dziecko, jeśli można wiedzieć?
– w domu, właśnie budzę się z drzemki, możesz mówić
– aha. Spytam tak banalnie: co słychać?
Opowiedziałam Królowi różne historie z ostatnich dni. Nawet tę, gdy zwiałam od tego debilizmu w Lany Poniedziałek. Król powiedział:
dziecko, pomimo tego, że
zasugerowałaś mi na początku rozmowy, że, delikatnie mówiąc , masz w dupie moją opinie,
i tak powiem co o tym myślę: zgadzam się z Tobą! I to nawet nie w 90iu (jak zwykle) ,a w 100 procentach.
I bardzo podoba mi się Twoja filozofia życiowa. Nawet coraz bardziej, z biegiem lat. Ogólnie.
A poza tym- wiesz, że będę zawsze po Twojej stronie!
: )))