Znów pada. Pewnie wściekłabym się na tę aurę, gdyby nie to, że gdy buro i deszczowo, można na chwilę zwolnić. Usiąść, zasiąść i .. coś napisać ;)
Ostatni weekend spędziliśmy pod znakiem obchodów Dnia Dziecka. Piękna, słoneczna pogoda tylko ugruntowała podjętą już wcześniej decyzję:
JEDZIEMY!
Zgodnie z planem, udaliśmy się na coroczne, Międzynarodowe Mistrzostwa Polski w Płukaniu Złota do Złotoryi.
Złotoryja , prześliczna miejscowość usytuowana na Pogórzu Kaczawskim , leży zaledwie 50 km od naszej mieściny. Od lat przejeżdżamy przez to urocze miasteczko będąc w drodze gdzieś tam dalej i -jak w przypadku Bolkowa i wielu ciekawych, mijanych w trasie miejsc- obiecujemy sobie, że zatrzymamy się tutaj następnym razem. Teraz postanowiliśmy Złotoryję obrać za cel i główne miejsce naszego weekendowego balowania.;) Młody Lew, zmęczony tempem ostatnich dni, raczył poinformować mnie, że Dzień Dziecka uczci tylko naszym wspólnym niedzielnym obiadem w zajeździe nad wodą, na płukanie złota natomiast nie jedzie. Trudno, jego strata; i bez niego będziemy bawić się doskonale!
W Złotoryi mieszkają nasi serdeczni przyjaciele, którzy w sobotę pełnili honory gospodarzy i naszych przewodników po najciekawszych miejscach okolicy. Ponieważ mieliśmy trochę czasu do zawodów w płukaniu złota, postanowiłam zwiedzić złotoryjski rynek.
Śliczne, stare, średniowieczne miasteczko od razu zrobiło na mnie duże wrażenie.
Ponieważ było gorąco( tak,tak; dla mnie 22 stopnie C. i słońce to już upał!) , wiedząc, że nasza wycieczka będzie mieć charakter raczej parkowo- miejski , założyłam na się leciutką, czarną sukieneczkę na ramiączkach, taką ciut za kolanka oraz swe ulubione, bardzo wygodne/ choć dość wysokie, bo na sporym koturnie/ klapki. W razie czego lekki sweterek /w ręku/ i szal /na ramiona/:) Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że młodzi wpadli na pomysł, by zwiedzić kościelną wieżę.
Wieża ta ma, bagatela! , 63 m.wysokości, niesamowicie strome, wąskie, kręte, ostro spiralą pnące się na sam szczyt schody. Jest tak wąsko, że nie ma poręczy. Zamiast nich jest przymocowany hakami do wewnętrznej, okrągłej ściany sznur. Żeby jako tako utrzymać równowagę trzeba chwytać się go, na zmianę prawą i lewą ręką, czasem lewą opierać się o drugą ścianę,by, gdy się zakręci w głowie od tych stromych, krętych stopni, nie runąć w dół.
Nie zdając sobie sprawy, że tak się wchodzi niemal na sam szczyt (dopiero tuż przed nim są szersze schody i po obu stronach poręcze! ) , dziarsko weszłam na pierwsze stopnie schodków. Po chwili wspinaczki, gdy było coraz bardziej duszno i stromo, a mokra od potu sukieneczka coraz wyraźniej i bezlitośnie podkreślała me kształty, wydawało mi się, że jesteśmy co najmniej w połowie drogi.
Niestety, spotkany na pierwszym postoju przy wejściu do lochu głodowego, turysta rozwiał moje nadzieje.
– jeszcze kawał drogi przed nami- rzekł- po czym dołączył się do naszej, wspinającej się coraz wyżej grupki.
Gdy szedł tuż za mną ,uświadomiłam sobie, że, cholera, nie mam na sobie spodni i adidasów, a swoją , śliczną, czarną, małą sukieneczkę! I wysokie klapki! Trzymając się mocno sznura, postanowiłam maksymalnie przyspieszyć. Pogorszyło to tylko sprawę; twarz turysty znalazła się, mniej więcej, na wysokości moich łydek. Patrzy w górę, czy nie patrzy?– nerwowo oglądałam się za siebie. Trzymając się z całych sił sznura, rzecz jasna. Chyba , jeśli nie umrę z wysiłku, to zaraz spłonę tutaj! Słyszę za sobą ciężkie oddechy mojej ekipy, ale najbliżej oddech tego pana! Nie wytrzymałam:
-przepraszam, czy pan jest w odpowiedniej …odległości?
;)))
Tak, powiedział, że wszystko jest ok. Mimo wszystko, nie wiem skąd wzięłam tyle sił, by na szczycie zameldować się pierwsza!
Widoki z wieży na Karkonosze , Pogórze Kaczawskie i całą okolicę, wynagrodziły mi cały trud wspinaczki ( oraz obecności tego pana tuz za mną;))
Gdy schodziliśmy, zrobiliśmy przystanek w założonej w wieży na przełomie XV i XVI w. biblioteki łańcuchowej.
Tu: replika biblioteki.
Ale przedtem spotkały nas inne atrakcje. Gdy szliśmy w stronę lochu głodowego, w jednej ze ścian wieży ukazała się postać z zaświatów, a z głębi lochu poczęły wydobywać się straszne jęki umierających. ;)
Kto kiedykolwiek wspinał się, wie że zwykle zejść jest dużo trudniej, niż wejść. Nie można było iść inaczej, jak ciągnąć nogę za nogą, czyli: najpierw na schodek prawa, potem dostawiamy lewą. Aby nie spaść i nie wyrżnąć się przypadkiem….
Gdy wyszłam z wieży, byłam naprawdę bardzo, bardzo szczęśliwa! ;)
Jeśli nie wierzycie jak tam wąsko, stromo i wysoko, spójrzcie:
Po takim wysiłku należał się nam odpoczynek w rynku i małe uzupełnienie spalonych kalorii ;)
Wracając do samochodu, przechodziliśmy obok naszej Wieży Wschodniej. Panie kasjerki ( serdeczne pozdrowienia dla Pań, jeśli trafiłyście na ten blog! ;)))powiedziały,że widząc nas znów tutaj, pomyślały, że może chcemy jeszcze raz zaliczyć wieżę
i patrząc na mnie wrzasnęły:
-dla pani wejście gratis!
O nie kochani, nawet gdyby mieli mi zapłacić, chyba już wtedy nie weszłabym tam! Zdobyłam chyba wszystkie latarnie morskie na naszym wybrzeżu, wiele baszt i wież zamkowych na moim ukochanym Dolnym Śląsku i innych rejonach kraju, niedawno wdrapałam się w środku zimy na skocznię narciarską w Harrachowie, ale czegoś tak stromego, wąskiego i wysokiego jak ta wieża w Złotoryi do dziś nie przeszłam! Pomyślałabym, że to proces starzenia robi ze mnie taką niezdarę; może pomyślałabym tak, gdyby nie to, że przecież wciąż na różne sposoby wyginam się , pracuję w ogródku i ogólnie mam jeszcze dużo energii i sił.I przede wszystkim, gdyby nie to, że moja młoda, silna i sprawna ekipa zeszła z wieży wykończona! :)))
*
Na płuczki złota nad zalewem z Złotoryi przyjechaliśmy troszkę spóźnieni. Skończyła się część zawodów dla dorosłych, zaczynała dla dzieci. Pomimo tego, fantastycznie spędziliśmy czas w prześlicznym parku nad wodą:
…i w wesołym miasteczku:
Tak moi Drodzy: tradycyjnie już,
jeździłam z Małą W. na/ w …łabędziu! :)
Zawsze z nią jeżdżę (i ciągle cieszę się, że jeszcze chce ze mną jeździć..) .
Gdy zerkaliśmy na przygotowania do kolejnego konkursu płukania złota, spotkaliśmy nagle naszego znajomego ( z wieży) turystę.
Miło pogawędziliśmy i umówiliśmy się/ jeśli trzeci raz przypadkiem na siebie wpadniemy/ na kawę i czekoladę :)
Przy okazji moi kochani złotoryjanie zdradzili mi, że oni raczej nigdy nie wchodzą na tę wieżę. Jest… za wysoko.
Kocham ich! ;)))
Po kilku godzinach spędzonych nad zalewem na płuczkach złota i wesołym miasteczku, pojechaliśmy nad małe jeziorko na późny( i bardzo smaczny!) obiad.
Uwielbiam takie miejsca:
*
Do domu dotarliśmy wieczorem. Zmęczeni i bardzo, bardzo zadowoleni z całego dnia. Z obietnicą złożenia nam wizyty przez naszych Przyjaciół oraz zamiarem ponownej wyprawy do Złotoryi, tym razem w celu zwiedzenia kopalni złota.
W niedzielę wieża wschodnia przypomniała o sobie. Gdy opuszczaliśmy nasz zamek w celu wyjazdu nad wodę, po przemierzeniu dwóch schodków w dół , poczułam okropny ból w lewym udzie. Czując, że tracę równowagę syknęłam jękliwie i w ostatniej chwili chwyciłam się z całych sił poręczy. Młody Lew ,wystraszony podbiegł w moją stronę:
– co ci jest Mama?? Słabo ci??
– gdzie tam słabo! Mnie słabo?? kurrr, Młody Człowieku, cholera jasna, nie mogę dziś po prostu chodzić! Moje mięśnie…! Wszystko przez Twego Brata, Szymka i… tę wieżę!!!
;)))
***
Buszując w sieci w poszukiwaniu materiałów na temat Złotoryi, trafiłam na wyjątkowy obraz mojej wieży:
(malarska wizja Kościoła Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Złotoryi w XVIII w., według C. Hentschela z 1911r.)
http://dolny-slask.org.pl/968284,foto.html?idEntity=550475
Ciekawym historii miasteczka i jego zabytków polecam:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Z%C5%82otoryja
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_Narodzenia_Naj%C5%9Bwi%C4%99tszej_Maryi_Panny_w_Z%C5%82otoryi
http://www.polskaniezwykla.pl/web/place/6291,zlotoryja-biblioteka-lancuchowa.html
***
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.