O nicnierobieniu i Rzeczce Rusałki.

Pierwszy ,od mniej więcej dwóch miesięcy, mój wolny weekend. Wolny od różnych spotkań towarzyskich, przyjazdów szanownej rodziny, szykowania bardziej lub mniej wyszukanych potraw, robienia stu kursów dziennie salon- kuchnia, kuchnia- salon, podawania obiadów, deserów , rozkoszowania się widokiem młodego pokolenia i podziwianiem jego sukcesów w wielkim świecie. Pierwszy od dawna weekend, który postanowiłam poświęcić błogiemu nicnierobieniu. Jak wiecie, nic nie robić w słowniku większości kobiet oznacza : nie robić nic, z wyjątkiem gotowania, prania, zakupów, karmienia domowych, futrzanych pupili itd. Czyli : takie zwyczajne nic ;) Mimo wszystko spokój w domu był odczuwalny i wręcz namacalny; błoga cisza. A, że po dziesięciu minutach fatalnie znoszę ciszę, dom rozbrzmiewał co chwila głośną muzyką.
Cały mój rozkoszny nastrój pierzchł nagle, gdy w sobotę przed południem zjawił się znajomy hydraulik. No tak, zapomniałam, że ma przyść naprawiać baterię w łazience…i, że po odwiezieniu Młodego Lwa muszę zajechać tu i tam załatwić dwie dosć ważne sprawy. Ale to i tak nic; jest luz, nikt dziś do nas nie przyjeżdża i ja nigdzie nie muszę jechać. Cudo! Pójdę z psami na długi spacer nad starorzecze, a potem przez całe popołudnie oddam się mojej nowej, hiszpańskiej miłości kończąc czytanie jego ” Gry Anioła” .Jeszcze tylko…no właśnie, jeszcze tylko obiecałam Małej W. wystawny obiad w dobrej restauracji, z okazji jej urodzin( swoją drogą: ileż można obchodzić urodziny? Była już główna impreza w gronie rodzinnym, zaraz będzie w domu młodzieżowa impreza dla nastoletnich panienek. Ale:
mama, a ci idioci( jej starsi bracia, przyp.red. ;)) ciągle rozbijają się po knajpach, a ja?? )
Ok, obiecałam, to zabiorę tę Zarazę na obiad. Obiad z lodowym deserem na koniec, of course.
Pojechałyśmy do mojego ulubionego zajazdu. Spędziłyśmy tam chyba dobre dwie godziny. Pomimo mocnej kawy, prawie usnęłam. Po dwóch miesiącach wystawnych (i mniej wystawnych) przyjęć, można mieć dość samego zapachu dobrych potraw. Dobre chyba tylko to, że w przeciwieństwie do większości ludzi na świecie, w okresie świąteczno- noworocznym zwykle, za sprawą ciągłej gimnastyki przy szykowaniu imprez, nie przybywa mi centymetrów tu i tam, a ubywa troszkę ;)
Gdy wracałyśmy, Mała W. zaproponowała nagle:
mama, może skęcisz w swój ukochany zakątek?
Przyznam, że w pierwszej chwili nie miałam pojęcia , o jakim zakątku mówi. Tak wiele tych zakątków znam i lubię, z tak wieloma łączą się różne wspomnienia, tajemnice. Gdy zerknęłam w prawo, zorientowałam się natychmiast, o jaki zakątek jej chodzi. To miejsce, gdzie zaczyna się leśna droga do jednej z pobliskich miejscowości. Drogą, którą kiedyś uczyłam jeździć samochodem swe męskie latorośle.Dziś jest tam zakaz wjazdu, choć z tego co wiem, niektórzy i tak nią jeżdżą. Dróżka ta wiedzie przez niesłychanie urokliwe okolice: stary, mieszany , głównie jednak liściasty las, leśne łączki i moczary. Po obu stronach drogi są małe, dzikie, porośnięte rzęsą wodną i nenufarami jeziorka. O tych leśnych jeziorach krążą różne legendy i niesamowite historie. Podobno wędkarze, którzy rozbili tam na dwie noce obozowisko, widzieli potężną rybę- potwora, która chciała jednemu z nich odgryżć rękę( nie wnikam w to, co tamci panowie pili lub palili wcześniej:)). Co ciekawe jednak, nawet starzy ludzie , mieszkańcy pobliskich wiosek, zaręczają, że
w tych jeziorkach coś jest, jakieś wielkie ryby, a na pewno nie są to zwykłe jeziorka, bo niejeden słyszał nocą dziewczęcy śmiech dobiegający z pobliża wód, a niektórzy widzieli nawet jak dziwnie marszczy się tafla wody, słychać plusk i majaczące w porannych mgłach dziewczęce kształty. Jestem pewna, że to rusałki, w których istnienie przecież zawsze wierzyłam :) ( nie, nic dziś nie paliłam, ani nie piłam! ;))
Tak czy inaczej, nigdy sama nie zapuściłabym się tą leśną drogą. Nawet gdy jeździłam tamtędy z synami, zawsze, nie wiem czy to przez wspomnienie opowieści starszych ludzi, czy przez faktyczny czar i magię tych tajemniczych miejsc, czułam wewnątrz dziwny niepokój.
Zatrzymałam auto przed mostkiem, za którym zaczyna się leśna droga wzdłuż jeziorek. To jeden z moich ulubionych zakątków w okolicy. Płynie tu wąska rzeczka, nazwana kiedyś przeze mnie i me młode wówczas latorośle” Rzeczką Rusałki” lub, zamiennie
” Strugą Wodnika”.
Spójrzcie:

leśna droga

rzeczka rusałki
struga wodnika

po burzy

do tajemniczych jezior

*
W niedzielę zaczęło lać. Niestety nie wyczekiwany przeze mnie śnieg, a deszcz. Na dworze buro i chłodno, nic tylko spać, spać.
I naprawdę można było oddać się błogiemu nicnierobieniu ( z wyjątkiem…a, nieważne;)) .

***

*Eins Zwei Polizei ;)

Pogoda nie sprzyja ani grzybobraniom( pada od kilku dobrych dni), ani dobremu humorowi. Pogoda właściwie sprzyja tylko wylegiwaniu się w pod ciepłym kocem i wściekaniu się na … Z wzajemnością zresztą ;)
Wściekłość mą potęguje kilka innych spraw, ale nie o tym dziś, nie dziś .
Dziś przypomniało mi się,jak kiedyś pojechaliśmy z mym ex małżonkiem ( wtedy jeszcze present husband;)) , z naszą małą córeczką i trzema psami na grzyby.
Pan Mąż powrócił właśnie z wyprawy po Hiszpanii i zapragnęliśmy nagle pojechać w nasze knieje. Oczywiście wzięliśmy Małą Wiedźmę i nasze trzy psy: labradorkę Sabę i dwa kundelki. Ponieważ Pan Mąż zagubił gdzieś w pięknej Espanii swe Prawo Jazdy, musiałam prowadzić ja. Wszystko było dobrze dopóki, dopóty nie znaleźliśmy się w lesie.
– jak ty jedziesz!? Nie widzisz dziur?
Widziałam i omijałam, ale ten swoje:
– zniszczysz opony!
– trza było nie gubić dokumentów….
Mimo wszelkich złych prognoz, obyło się bez awantury.
Chodziliśmy po lesie, zbieraliśmy grzyby, Mała Wiedźma beztrosko przeskakiwała niskie krzaczki,szczęśliwe psy biegały, gdy nagle…
na jednej z leśnych dróżek pojawił się radiowóz!
-policja!
-wiesz, teraz cicho, stańmy za drzewami, może nie zauważą nas- rzucił komendę Pan Mąż.
Stanęliśmy w bezruchu; nawet psy, jak na niewidzialną komendę stanęły tuż przy nas. Odjechali. Uff…
Postanowiliśmy i tak jak najszybciej wracać. Po co ryzykować?
Ruszyliśmy. Pan Mąż za kierownicą, ja obok , Mała W. z tyłu, psy za kratką w naszym tyle kombi.
Zanim zdołałam zwrócić subtelną uwagę ” czy ty naprawdę nie widzisz dziur?” , usłyszałam z boku” jasna cholera, policja!”.
Gdy spojrzałam wprzód zobaczyłam w dali, w wieczornej mgle charakterystyczny kształt auta i koguty.
– co oni, kur( wa) robią w środku lasu???
– nie wiem, może ktoś zwiał ze Szpitala ( niedaleko jest nas Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych). Tak czy inaczej Angie, ty musisz prowadzić, ja nie mam dokumentów szybko przesiadamy się!- rozkazał Pan Mąż .
Nie wiem jak to zrobiliśmy, ale udało się nam błyskawicznie zamienić miejscami za kierownicą.
Udając spokój jechałam leśną drogą, metr za metrem będąc coraz bliżej nadjeżdżającego z naprzeciwka radiowozu. Nagle zobaczyłam rękę zza okna policyjnego auta i lizak.
Cholera jasna!
Mała Wiedźma zapiszczała:
nie zatrzymuj się Mama, uciekaj jak na filmach!
– jeszcze jedno słowo, a zabiję! Wszystkich!- zwróciłam się/ szczególnie/ do Pana Męża – teraz cicho. Cokolwiek nie powiem, nie śmiać się, ani nie płakać!
Zapanowała grobowa cisza. Gdy policjant ( swoją drogą :bardzo przystojny i młody) podszedł do naszego auta, psy dostały szału. Zza kraty ujadały jak wściekłe. Gdy udało się jakoś je uspokoić,wyszłam z samochodu. Policjant poprosił mnie o Prawo Jazdy i Dowód Rejestracyjny.
Szybko przejrzał i spytał, czy może zwracać się do mnie ” pani Agnieszko”
Ok, ok , możesz( tylko idź w diabły szybko!- myślałam)
-Otóż pani Agnieszko, macie co najmniej dwa wykroczenia .
-jakie?
I zaczęła się moja ulubiona gra w durnia.
– jak to jakie? Pieski biegają wolno sobie po lesie………
– chwileczkę. Siedzą w bagażniku za kratą!
– ale biegały!
– eee tam.
– pani Agnieszko…
– aj tam! Szły na smyczy, ale jak pies chce zrobić kupę, przecież musi oddalić się. Myślę, ze ani pan, ani ja nie chcielibyśmy załatwiać się przy innych…….
– ale to są trzy psy!
– a czy pan uważa, że tylko jeden chce zrobić kupę?
:)
-dobrze- policjant był lekko zbity z tropu
– ale co w ogóle robi pani tym samochodem w środku lasu??
– przemieszczam się z rodziną.Powoli…
– ale pani wie, że nie wolno wjeżdżać do lasu?
– wiem, ale alarm pożarowy skończył się w ub. miesiącu a to jest droga utwardzona i WSZYSCY nią jeżdżą!
-aaa! Jak to wszyscy? A kogo pani widziała?
Ledwo pohamowałam śmiech:
– panie władzo( oj, pozostało mi z tamtych lat ) , ja nie notuję numerów rejestracyjnych aut, które tędy jeżdżą!
Spisując moje dane z Prawa Jazdy i Dowodu Rejestracyjnego, uśmiechał się. Weszłam z powrotem do samochodu.Psy milczały, Pan Mąż również i nawet Mała W. nie wydawała żadnych odgłosów. Dopóki, dopóty policjant nie nachylił się ..
Gdy tylko ten mundurowy przystojniak podszedł do naszego opla, rozległo się potworne szczekanie i skowyt psów . I nagle, jak spod Ziemi rozpostarł się przebijający przez tę kakofonię psich pisków i szczeknięć rozpaczliwy krzyk Małej Wiedźmy:
MAAAMUUUSIU JA NIE CHCĘ IŚĆ DO WIĘZIENIA!!!
:)))
Nogi się pode mną ugięły…
***
Dostałam najmniejszy mandat i radę, by w razie czego pokazać Straży Leśnej glejt.
Później dopiero dowiedziałam się od z znajomego „z branży”, że nie ścigano nikogo ze Szpitala, tylko młodzi( przystojni!)
mieli bić punkty….
Wszystko jedno gdzie.
Nawet w..lesie! :)

***

Dwanaście lat minęło, jak jeden dzień…

Dwanaście lat temu…
dwanaście lat temu była noc tak śnieżna i mroźna jak dziś.
Wieczorem założyłam swe wielkie , dżinsowe ogrodniczki i powiedziałam do mego Piotrusia Pana:
– idziemy na spacer. Czuję, że w nocy się urodzi.
Szliśmy naszymi ulubionymi uliczkami, białymi alejkami podziwiając okoliczne małe, romantyczne domki i dym z ich kominów ,snujący się gdzieś powoli w niebo. Wiedziałam, co może mnie czekać; chłopcy rodzili się długo i ciężko. Jednak tej nocy byłam szczęśliwa. Marzyłam o tym, by JĄ wreszcie zobaczyć.
Wiedziałam,że to ONA. Wcześniej, gdy spodziewałam się moich chłopców, nie wiedziałam, czy urodzi się dziewczynka, czy chłopczyk. Kiedyś nie było obowiązku comiesięcznych badań, a USG było czymś jak S-F niemal. Dlatego, gdy pewnego dnia pojechaliśmy wszyscy tzn ja, Pani Matka, Pierworodny i Młody Lew na to moje badanie, widząc na ekranie maleńką postać w moim łonie, prawie zaniemówiłam.
Prawie, bo zaniemówiłam całkiem, gdy lekarz powiedział:
dziewczynka !
Chciałam dziewczynkę, tym bardziej, że miałam już dwóch synów.Ponieważ jednak czułam się w ciąży identycznie jak z chłopcami i wszelkie znaki ludowe, mówiły , że to pewnie będzie chłopak, nastawiłam się na chłopaka.
Znaki –
czyli mój dobry wygląd, niegasnąca energia, świetne samopoczucie, kształt brzucha ( podobno inny jest ” na chłopca” inny ” na dziewczynkę;)) , moje umiłowanie do ogórków kiszonych lub śledzi zagryzanych.. mleczną czekoladą, nieodparta chęć na wytrawne, czerwone wino i lody śmietankowe, wskazywały bezsprzecznie na to, że na świat przyjdzie znów chłopiec.
Musiałam spytać pana doktora:
– na pewno dziewczynka??
– a dlaczego miałoby być inaczej? Widzę dziewczynkę, proszę spojrzeć.
Spojrzałam. Tak, dziewczynka!
Pan doktor zrobił nawet kilka zdjęć mojej dziewczynce i ofiarował mi je.
Podczas wizyty bracia dziewczynki nie byli raczej zainteresowani tym, co widzą na monitorze. Jedenastoletni wówczas Pierworodny w skupieniu oglądał sprzęt medyczny.
– proszę pana- zwrócił się nagle do lekarza- czy ten sprzęt jest japoński?
Lekarz natychmiast wdał się w dyskusję na temat sprzętu z Pierworodnym i jego bratem ;)
*
W tamten wieczór, 12 lat temu, chodziliśmy długo, długo z moim /wtedy /ukochanym Piotrusiem Panem, po naszych alejkach i pagórkach.
Nad ranem, około 4ej Mama pojechała ze mną do szpitala.
O tym kiedyś już pisałam.

* Może Pan wyjść , Panie Doktorze *


*
Urodził się mały , 4 kg kolos .
Kolos, bo przy moim skromnym 160 cm wzrostu i mojej wówczas szczupłej sylwetce, to było naprawdę COŚ WIELKIEGO! :)
Ledwo przeżyłam ten poród,ale gdy patrzyłam na nią, taką cudną , szybko wracałam do życia:

Tu na rękach Babci
LastScan bibi2

Dla każdej matki jej dziecko jest cudem, więc wybaczcie moją subiektywną ocenę ” cudu” ;)
*
Dziś, po dwunastu latach to już nie ten uśmiechnięty, beztroski cud.
Dziś jest:
– mama, mówiłam ci sto razy, nie kupuj mi ciuchów sama, ty masz staromodny gust!
albo:
– mama, nie siedź przy tym komputerze , bo się garbisz!
– mama, wiesz, pomyśleć, że kiedyś byłaś ładna i szczupła jak ja!
– mama, a co ty myślisz sobie; jestem czasem chamska,. bo i ty taka jesteś!
-mama, ci idioci( jej bracia, gdy mnie zdenerwują) to są niedorozwoje i psychole. Gdy będę lekarzem, to nawet grosza im nie dam!
– mama wiesz..ty byłabyś ładną kobietą, gdybyś miała ładną twarz….
***
– mama, widziałaś tych debili?
– gdzie? O kim mówisz?
– o tych gnojkach na rowerach, co wyprzedziłyśmy ich
– nie; wyprzedziłam ich i tyle
– ale oni pokazali ci środkowego palca. Czy mogę im też pokazać?
:)))

Mój CUD szybko przeistoczył się w Małą Wiedźmę.
Że też moi Rodzice mówią, że to mój obrazek / lub obrazek mnie! ;)

7

Łapią stare ;)

Uwielbiam jeździć samochodem. Zdecydowanie i szybko; niektórzy mówią, że nawet za szybko . Lubię jeździć moimi znajomymi, bocznymi szosami w cichych okolicach, gdzie w niektóre dni można zapomnieć, że w ogóle istnieją inni użytkownicy dróg . Wokół lasy, pola, przestrzeń. Muzyka, prędkość i ja. Czasem trafi się przypadkiem na szosie inny samochód( lub nawet ciąg samochodów;) ,ale to rzadkość. I dobra okazja, by jeszcze mocniej nacisnąć gaz;)
Oderwanie, emocje, skok adrenaliny; ubóstwiam to. Zawsze,
o każdej porze roku—- z wyjątkiem zimy. Kłóci się to trochę z moim umiłowaniem śnieżnej, białej pory; przecież ciągle gadam, jak to pięknie i bajecznie, gdy skrzy w słońcu śnieg, a nocą stare świerki zdają się smacznie spać pod śnieżną pierzynką. Pięknie, ale niestety nie za kierownicą. Bo jak wycisnąć 160 km/ godz gdy jezdnia istnym lodowiskiem? Nawet 50km czasem nie da się osiągnąć, cóż dopiero mówić o normalnej prędkości!?
W związku z powyższym samochód i zima wykluczają się. W moim przypadku wykluczają się.
Niestety sytuacja czasem zmusza koleżankę Angie to odpalenia swej nieśmiertelnej rakiety rocznik 92 i pokonania nią większych i mniejszych odległości w celu załatwienia różnych , ważnych spraw. A taką jest np odebranie Pierworodnego Szczęścia ze stacji kolejowej.
Stacja Malczyce oddalona jest od zamku dokładnie 12 km. Dwanaście kilometrów, z czego połowa drogi wiedzie przez dzikie, podmokłe łąki i nadodrzańskie lasy.
*
Pewnej zimy…
Po sprawdzeniu warunków drogowych, stopnia zaśnieżenia i oblodzenia nawierzchni, z niedużym zapasem czasu, Angie wyruszyła w drogę. Miejscowość nasza wydawała się już zasypiać; było dobrze po 22giej. W zimie rzadko wieczorem uświadczysz tu rozbawionych grup młodzieży, które latem czasem wałęsają się po uliczkach i parkach aż po świt. W zimie jest tu cicho, tylko dymy z kominów białych domków i blask ulicznych latarni przypominają o tym, że to zamieszkałe miasteczko .
Gdy ostrożnie przejechałam kilkaset metrów i upewniłam się, że szosa jest dość  sucha, przyśpieszyłam. Od razu lepiej! Włączyłam głośniej muzykę i gdy tak w ogólnej radości, podśpiewując sobie mijałam pustkowie między jedną , a drugą częścią mej miejscowości, zobaczyłam we mgle jakiś czerwony znaczek i postać, która nim wymachiwała.
Policja! Cholera jasna, tak rzadko tu stoją!
– Dobry wieczór
Ja im dam dobry wieczór! Ok, zaczynamy ulubioną grę w durnia:
– Dobry wieczór panom! Czemu zawdzięczam to miłe spotkanie z panami tutaj?
– Kontrola drogowa.
– ach tak! To znaczy, że panowie pewnie chcą sprawdzić, czy posiadam prawo jazdy oraz dowód rejestracyjny. Proszę bardzo, oto dokumenty.
– taaak- powiedział powoli młody, przystojny stróż prawa– dokumenty u pani w porządku. Domyślam się, że reszta również?
– tzn czy pytanie dotyczy samochodu, czy mnie? ;)))
– hahaha, nie śmiałbym pytać o szczegóły dotyczące pani; oczywiście miałem na myśli samochód.
– oczywiście, że w porządku. Gdzież mogłabym w zimie udać się w drogę samochodem nie w porządku!
– taaak.Pani Agnieszko, czy wie pani, do ilu jest tu ograniczenie prędkości?
– ha! Wiem: do 40stu
– to dlaczego, proszę powiedzieć mi, mknęliśmy 80 km/godzinę?
mknęliśmy? Wiecie panowie..troszkę przyśpieszyłam, bo jadę właśnie na stację kolejową po synka. Śpieszę się, nie będę oszukiwać Was przecież..mój synek już tam czeka i marznie!
– aaa, rozumiem. Synek czeka.
– tak, mój synek( a co ich obchodzi, że synek, maleństwo skończyło 22 lata? I tak synek; mój synek! ;)
– no to jak dziecko czeka, proszę jechać dalej. Tylko trochę zwolnić, bo tam, za zakrętem jeden już dziś leżał.
;)))
Dwa dni potem znów Angie musiała jechać. Tym razem dużo dalej, do znajomego weterynarza ,w sprawie szczepienia kotów. A konkretnie dwóch kotek( Milord jeździ zwykle osobno i był szczepiony wcześniej) .
W wyprawie towarzyszyła mi Mała Wiedźma. Zapakowałyśmy kotki do specjalnego , wiklinowego kosza do przewozu zwierzaków. Obiecałam Małej W. jechać powoli i ostrożnie. Pomimo tego, że drogi były odśnieżone i suche  i korciło, by docisnąć troszkę gaz,udało mi się dotrzymać jej słowa.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w drodze powrotnej zobaczyłam na jezdni postać machającą lizakiem .
– Mama, policja!
– no tak, fuuuck, widzę!
– to omiń ich, mama, nie zatrzymuj się, przecież i tak chcesz od dawna siku!
– no jak mogę nie zatrzymać się, dziecko! Jak stanę, to ani słowa, bo będę mówić rzeczy głupie! I nie rób tej miny struchlałej myszy polnej, jestem też wściekła, że akurat nas zatrzymują. A teraz ani słowa, cisza!
– dzień dobry, kontrola drogowa, poproszę dokumenty
– Witam panów serdecznie. Proszę, oto moje dokumenty. Mam tylko jedno, ważne pytanie: czy to mój samochód, czy moja skromna , urocza osoba sprawia, że w ciągu dwóch dni, znów kontrolujecie mnie?
– w ciągu dwóch dni?
– tak, przedwczoraj wasi koledzy mnie zatrzymali. Sprawdzili wóz, dokumenty i puścili wolno.
– na pewno? Ale jak już mamy panią, to zadamy kilka pytań.
Ja im dam kilka pytań! Mała Wiedźma przerażona( swoją drogą muszę oduczyć ją tego nieuzasadnionego strachu przed policją! ) , koty żałośnie miauczą w głos! A ja muszę, muszę do..domu! ;)
– To ja może już odpowiem: moja córka zapięta pasem, w koszyku małe kotki. Kosz zabezpieczony. Gaśnica, koło zapasowe, trójkąt jest. Proszę bardzo, płyny uzupełnione( chyba tak..? ) z tyłu, w skrzynce na wszelki wypadek olej, płyn do chłodnicy i do wycieraczek. Trzy ściereczki i nawet płyn do szyb. Poza tym panowie: mój Brat nie puściłby mnie w drogę, gdyby samochód nie był w stu procentach sprawdzony i przygotowany! Dokumenty też chyba od przedwczoraj nie zdezaktualizowały się.
– dobrze, bardzo dobrze! A koło zapasowe całe?
Pokazałabym im, ale ..zapomniałam jak otwiera się tę cholerną klapę, pod którą ono leży. Poza tym..czy Brat nie brał tego koła do jakiejś naprawy?? Jasny gwint! No nic, gramy dalej:
-Jak może nie być koła zapasowego?! Oczywiście, że jest, tam , z tyłu / uśmiech debila/ – Kotki wracają od weterynarza, są osłabione i niespokojne. Słyszycie panowie, jak żałośnie miauczą? Czy mogę już jechać? / uśmiech debila nr 2/
– oczywiście. Rzadko kto jest tak dobrze przygotowany do drogi, jak pani! Szerokiej drogi pani Agnieszko!

***

Wieczorem Angie zdawała raport Bratu:
Wiesz, w ciągu dwóch dni mnie chapnęli do kontroli drogowej! Wściekli się, czy co? Tyle lat już jeżdżę i dopiero teraz, nagle zatrzymują mnie! Dobrze, ze przygotowałeś mi auto!
– nie do końca. Nie wiem jak z tym Twoim kołem zapasowym
– hmm, jak to nie wiesz? Aaa, nieważne zresztą. Czemu sterczą wszędzie ostatnio?
– Podobno robią jakąś łapankę, bo ostatnio było wiele kradzieży sprzętów z okolicznych garaży- spokojnie odparł Brat
– No dobra, ale dlaczego zatrzymali akurat mnie??
– wiesz,staruchy są podejrzane i dlatego łapią stare

– jeśli miałeś na myśli mnie…
– hehe, no dobra; samochód. Też.
:)))

Ty też byłaś ładna ;)

Rzadko kiedy Angie zostaje znokautowana. To, co ” mówią ludzie” jest jej zwykle obojętne. Bo czym mogą zaszkodzić osoby z zewnątrz, czyli z definicji już obojętne?
Jest jednak kilka rzeczy, które Angie potrafią jak nie wprawić w konsternację, to czasem nawet znokautować.
Mała Wiedźma jest , podobno , niesłychanie podobna de swej matki. Nie tylko fizycznie; tu opinie są różne. Niektórzy uważają, że jest czystym obrazkiem swego ojca. Rodzice Angie jednak widzą w Małej W. niesłychane podobieństwo do samej Angie; a gdy już Mała Wiedźma zabiera głos, to czują się, jakby czas cofnął się o te – dzieści lat ;)
Angie, gdy czasem słucha tego, zamiera. Owszem, pamięta swe okropne niegrzeczności , ale żeby AŻ tak to działo się? ;)

Co dzień po pracy, Angie lubi wyciągnąć się na dużym krześle w kuchni. I położyć sobie  zmęczone kilkugodzinnym chodzeniem , nogi ,na małym taborecie. Praca w trudną młodzieżą wyczerpuje. Kto miał kiedyś z tym do czynienia, wie jak bardzo. Gdy Angie paląc papierosa relaksuje się i napawa wreszcie ciszą, słyszy nagle dźwięk otwieranych drzwi , a potem ich trzask. Tak głośny, że ściany się trzęsą. Wiadomo, kto przyszedł do domu..
– mówiłam ci, ciszej zamykaj te drzwi, bo w końcu dostanę zawału!
ee tam mama, nie dostaniesz! Wytrzymujesz tyle godzin z wariatami, to dasz radę! Wiesz mama, chciałabym dostać NOBLA!– Mała W. była w doskonałym nastroju. Tak doskonałym, tak radosnym, że to, co powiedziała przed chwilą, wprawiło Angie w lekką konsternację.
– tzn dlaczego chcesz Nobla? Wytłumacz mi dziecko, z jakiej okazji, z jakiego powodu? Chyba trzeba COŚ zrobić w życiu, by go otrzymać?!
Mała Wiedźma , zrzucając z pleców plecak z książkami, zamyśliła się chwilę.
hmmm. Jak to z ” jakiej okazji”? Mama: po prostu za to, że JESTEM!
:)))
*

Mama, dlaczego urodziłaś  takich kretynów?
-czy masz na myśli Waszą Trójkę?- Angie potrafi odeprzeć atak ;)
No coś ty! Nie mnie przecież, a Twoich synów, moich braci!

*
– dlaczego zrobiłaś mi kanapki z tym świństwem?
– to nie jest świństwo, a dżem, który chciałaś jeść!
o nie, mama! Pamiętasz, w tym Tesco, to mnie zakrzyczałaś i nie dałaś mi nawet wyrazić swej opinii!
– chwila, chwila! Przekręcasz fakty!
– nieprawda! Ty wciąż sugerowałaś mi, że mam wziąć ten brzoskwiniowy, bo takiego nie ma w domu . A ja chciałam morelowy, ale Ty ciągle swoje, że mi niby nie posmakuje ten morelowy. I co? Kupiłaś świństwo!
– Dobra. Powiem Ci tak : zawsze lubiłaś brzoskwiniowy i dlatego go kupiłam. Jako dziecko( Mała W. uważa, ze nie jest już dzieckiem..) uwielbiałaś ten brzoskwiniowy!
Wiesz mama, powiem tak; Ty też jako dziecko byłaś ładna. Wszystko się zmienia, nie sądzisz?
*
I to się nazywa nokaut.
Musiałam wyjść z kuchni ze śmiechu.
A jednak moja krew!
;)))))))))

Potrafi być podła. I dzięki, chyba,  temu przetrwa.

Tylko: czy nie  jest prawdą, że w naszych dzieciach potęgują się nasze cechy? W tym tak złym, jak i dobrym wymiarze..?

* Przed zimowym snem*

Jesień to dla mnie czas leśnych spacerów. Lato jest zwykle dla mnie zbyt ciepłe na wyprawy w bory ; ja źle znoszę gorąc .
Moi znajomi twierdzą, że to dlatego, że za dużo mam tego gorąca w sobie już ;)  Zważywszy na mój charakterek i temperament, może coś jest tu na rzeczy..?
Tak czy inaczej, lato to dla mnie czas wody ; kiedy tylko się da, jeżdżę nad pobliskie jeziorka, baseny, a w sierpniu zwykle nad morze/ z którego, z wyjątkiem deszczowych dni, prawie nie wychodzę!/ Poza tym lato to też ogród; bez względu na upały, muszę się przecież nim zajmować. Prace ogrodowe zaczynają się oczywiście wiosną i dlatego wtedy też rzadko  kiedy mam czas chodzić swymi ukochanymi, leśnymi ścieżkami.
Zima..hmm, zimą totalnie dziecinnieję i łażę z Małą Wiedźmą z sankami po okolicznych pagórkach, z których z lubością i radosnym krzykiem , zjeżdżamy. Rzecz jasna to ja jestem koniem pociągowym w drodze na górki ;))).
Martwi mnie to, że Mała W. coraz mniej lubi te wypady na sanki. Cóż, powoli staje się Młodą Wiedźmą, a Młode Wiedźmy zwykle uważają się za osoby bardzo dorosłe, którym już to i owo nie przystoi.
Młode Wiedźmy ubierają się( jak sądzą)  w ciuchy z górnych półek / lub z pierwszych stron gazet o modzie/ , zwykle bardzo dopasowane, kobiece i  mocniej lub bardziej błyszczące; noszą bardzo eleganckie, takie , wiesz Mama: damskie  kozaczki, obwieszają się różnymi świecidełkami i twierdzą, że muszą już mieć swoje własne kosmetyki, bo  i tak Ci Mama, podkradam, lepiej więc mi kup ;)))
Małe Wiedźmy gdy stają się Młodymi Wiedźmami, wybierają stanowczo towarzystwo koleżanek i to z nimi wolą chodzić na zimowe spacery. Bez sanek, bo sanki to obciach i są dla dzieci rzecz jasna i się nie będziemy kompromitować! Dziwne, że Młode W.zaczynają coraz bardziej przypominać ..swe matki z ich młodości:)
Tak, dokładnie tak. Gdy miałam naście lat, chodziłam zimą do lasu wyłącznie w towarzystwie swojej Przyjaciółki lub swej paczki. Rzucaliśmy się śnieżkami, strząsaliśmy na siebie wielkie śniegowe czapy z gałęzi starych, wielkich świerków i młodych sosen. Ale to rzadko; przecież byliśmy bardzo dorośli i poważni! ;)
Najpiękniejsze były nasze wyprawy nocą, gdy śnieg skrzył się w świetle księżyca i gwiazd…
Las, nasz las.
Las, który rósł z moim dziećmi; pamiętam, jak chodziliśmy tam na spacery z wózeczkami z maleńkimi naszymi latoroślami. Ileż to już lat temu? Ponad dwadzieścia..
Ponad dwadzieścia lat przemierzam te same leśne ścieżki, ścieżynki. Czasem wydaje mi się, że znów pcham wózek z kilkumiesięcznym Pierworodnym lub słyszę cichutki płacz „mama” mojego Młodego Lewka. Lub śmiech Malutkiej Wiedźmy na widok ojca strojącego do Niej śmieszne miny…
Wszystkie nasze psy, które zawsze wiernie na leśnych spacerach nam kiedyś towarzyszyły..
Dziś spaceruję z Małą Wiedźmą / jeszcze../ i często z moim Lwem, który jest już dorosłym Lwiskiem. I oczywiście z Sabą i Abi:)    A czasem sama.
Życie zatacza dziwne kręgi.
Choć tyle lat już chodzę po tym lesie, wciąż odkrywam w tym cichym, bajkowym świcie, coś nowego. I coraz bardziej lubię pory roku, których kiedyś nie znosiłam.

Listopad. Listopadowy, senny świat. Natura zapada powoli w zimowy sen :











I nie wiadomo kiedy zapada zmrok.
Z okien mego domu:


*
Piękny ten listopadowy świat :)

* Remont, shit! *

Część mojego zachodniego skrzydła zamku w dniu powszednim:

 

*********

Ta sama część mojego saloniku dziś; remont pokoju Małej Wiedźmy trwa. I WSZYSTKIE JEJ RZECZY SĄ U MNIE!

I JAK JA MAM MIEĆ HUMOR?? JAK MOŻE MI SIĘ COKOLWIEK CHCIEĆ?? JAK MAM MIEĆ CZAS NA BLOGA I WIZYTY U WAS??
EHHH…
Nic , tylko postawić flaszkę na środku tego syfu i się urżnąć. I zasnąć. Na tych pudłach ;)

jak ja nienawidzę bajzlu!!!

* THE Model czy DAS Modell? *

O gustach się nie dyskutuje.

Owszem; nie jednak, gdy ma się ponad jedenastoletnią Latorośl płci żeńskiej , podloteczka  obwieszonego różnymi koralikami, zabierającego do paradowania przed lustrem, regularnie moje szminki oraz obuwie na szpilkach( tak, tak- ma już numer stópki prawie jak mój!! ); podloteczka który / która gada z niemieckimi dziewczynkami na fejsie , której muszę pilnować i kontrolować jak żadnego z moich synów;  która wreszcie jest tak potwornie uparta, że ja z moim dzikim uporem, chyba jestem Jej mdłym cieniem!

W czym rzecz? Otóż Latorośl ma uwielbia podsłuchiwać , czego ja słucham. Metal ją odstrasza i nazywa to beznadziejnym hałasem.( It’s good, jeszcze tego brakowałoby, by zaczęła słuchać Metallici teraz! )

Disco– jak najbardziej( tak, koleżanka Angie do dziś sięga czasem, w przypływie danego nastroju do starego, dobrego, kiczowatego Italo itd)

Dawna nasza Nowa Fala – Kult, Kazik, Kobranocka, Róże Europy, Sztywny Pal..etc- czasem przemówią słowem( dobrze, że nie tak całkiem jeszcze! Musiałabym naprawdę iść z Nią do któregoś z kolegów/ psychiatrów ;)))

Muzyka elektroniczna J. M. Jarre , M. Oldfield- czemu nie! Lubi i to chyba good! Bezpieczne!

Mogłabym tak długo jeszcze wyliczać; nie o to tu chodzi.

Dobre NAŚCIE lat temu ( może i – dzieścia, ale, no kurde, czasem fajnie się odmłodzić;) koleżanka Angie po fazie najpierw Beatlesów, potem Doorsów i Zepsów i czego następstwem chyba była Metallica i Judasi oraz Mercyfull Fate ,

polubiła coś łagodniejszego, całkiem innego.

Pokochałam TO :

I dziś Dziecię Moje pokochało również ten utwór, ale w wersji oryginalnej….

POSŁUCHAJCIE uważnie:

*

Czemu? Dlaczego po niemiecku? Skąd u Niej ten zachwyt tym twardym językiem??  Moja cała miłość do Niemców ogranicza się do prawdziwej, czystej sympatii do ich świetnych klubów i reprezentacji narodowej w piłce nożnej!  A Ona chłonie niemal wszystko co niemieckie, mówi po niemiecku, śpiewa po niemiecku, marzy o wyjeździe do Niemiec!! Uczy się j.niemieckiego w szkole, jest dobra, ale uczy się też j.angielskiego i też z niego ma świetne oceny!

Czemu więc akurat wybiera niemiecki?

Maj God! SKĄD to u Niej??

No tak, o gustach się nie dyskutuje….

*

A może po prostu nie może tego ścierpieć, jak kiedyś ja, że jest podobna do swej matki i chce na siłę podkreślić różnice? ;)))

*

* Może Pan wyjść , Panie Doktorze *

Korzystając z kolejnego przymusowego tkwienia w domu, krążąc między U.Eco, sprzątaniem, kuchnią, łóżkiem i komputerem, zamieniałam kilka słów z Siteolą. Po fajnej ( i naprawdę ciekawej rozmowie z p.doktor! )przypomniały mi się pewne wydarzenia z mojego życia, bezwzględnie związane z medycyną.
Zdarzyło mi się w styczniu 2001r. wydać na świat swą najmłodszą Latorośl, znaną Wam dobrze Małą Wiedźmę. Zanim jednak mój Rodzony Cud wydobył z siebie pierwszy krzyk, nastąpiło – jak to zwykle u nas w Zamku- kilka różnych wesołych( i mniej wesołych) przygód.
Nad ranem, gdzieś o 4ej chyba, poczułam, że już czas. Poprzednio też tak było, za każdym razem nad ranem. Uzbrojona w doświadczenia z narodzin chłopców, wiedziałam, że to może trwać i trwać .Obudziłam swego wtedy jeszcze małżonka, przy jego pomocy spakowałam wszystko potrzebne do szpitala, po czym obudziliśmy naszego lekarza domowego – Księżnę Matkę ,we własnej osobie.
– jak to rodzisz?? Co ile są bóle??- Księżna była w kilka sekund na nogach
– oj Mamo, tak co kilka minut..trzeba jechać już, bo to wiesz, trzecie w końcu, może być troszkę szybciej niż z Tamtymi..
-ok, już jedziemy!
– jak to..? To On( mąż szanowny) nie jedzie?
– nie, lepiej niech zostanie z chłopcami w domu. I tak na niewiele się przyda tam, a ja wprowadzę Cię i zostanę z Tobą
– tzn będziesz cały czas ze mną??
– jasne! W końcu tam są sami moi koledzy!
Szanowny Małżonek ” zapakował” mnie do auta Księżnej, a Ta ruszyła wyciągając po 100 metrach prędkość ponaddźwiękową.
– zajedziemy jeszcze do knajpy do Marcina, nie mam fajek- zdecydowała Pani Matka.
Tak złożyło się, że mój Big B. prowadził wówczas dość znaną w okolicy knajpkę- bar
– Mamo, ale pewnie Oni tam śpią! Jest po 4ej rano!
– a co to mnie obchodzi! Zaraz Go obudzę i koniec. W końcu jego siostra rodzi , ma natychmiast wstawać!
Big B. został subtelnie obudzony, ograbiony z Marlboro i wody mineralnej. Zdążył tylko krzyknąć do mnie” trzymaj się”, gdy nagle znikł w kłębach dymu z rury wydechowej auta Księżnej. Ruszyłyśmy ostro. Po kilku minutach Pani Matka stwierdziła, że ” nie może jednak tak szybko jechać, bo to styczeń i jest ślisko”
– co ile masz bóle?
– co 5 minut..
– ok, zatrzymujemy się na chwilę, muszę spokojnie zapalić.
-oo, ja też!
– przecież Ty nie palisz, jesteś w ciąży!!
– już prawie nie! Przecież rodzę, daj papierosa!Zresztą sama mówiłaś, ze babom rodzącym dawali nawet kiedyś whisky dla uśmierzenia bólu; ja chcę tylko pociągnąć fajkę!
O mało nie pobiłyśmy się z Panią Matką; w końcu udało mi się dwa razy porządnie zaciągnąć :)
Do szpitala weszłyśmy prawie ” z drzwiami”
– o, witamy Panią Doktor!- rozległy się głosy brutalnie wyrwanych ze snu pielęgniarek
– cześć dziewczyny! Przyjechałyśmy rodzić- powiedziała Pani Matka wskazując na mnie
Księżna, stary, znany lekarz pediatra- internista wszędzie była tak witana. Na położnictwie i ginekologii czuła się jak u siebie w domu, choć wcale to nie był to Jej rodzimy szpital.
– ojj, to jeszcze potrwa! Maleńkie rozwarcie..hmm, jedziemy na górę, coś poradzimy. Poczekamy tylko na doktora
– jak to ” maleńkie..” ?? Przecież bóle są co 5 minut…
– ale dziecko, Ty masz pewnie krzyżowe…zresztą zaraz podłączymy pod KTG i wszystko jeszcze sprawdzimy- miłym głosem powiedziała położna
Wjechałyśmy windą na oddział położniczy. Lekarz dyżurny zbadał mnie i stwierdził, że ” jeszcze potrwa” Bożżżeee! Kobiety, które rodziły i które miały bóle krzyżowe, wiedzą , co to za męka!
Tak czy inaczej nie pozostało nic innego jak czekać. Na rozwój wypadków. W miedzy czasie, po tych wszelkich pielęgniarskich zabiegach, wędrowałam od sali porodowej do łazienki
– co Ty robisz Angie??- Księżna wtargnęła do mojej łazienki
– wycieram podłogę, ponieważ pochlapałam..
– czyś Ty zwariowała!! Ty przyjechałaś tu rodzić , a nie sprzątać!! Wracaj na porodówkę i zostaw te ręczniki już!
– wracaj na porodówkę, wracaj na porodówkę..a co tam mam robić?? Leżeć jak głaz, jak TO się nie chce rodzić jeszcze?
– zaraz Ósma, przyjdzie ordynator, przyśpieszymy!
Przyszedł nie tylko ordynator, ale i czterech innych lekarzy. Wszyscy musieli koniecznie mnie obejrzeć.
– dziecko jest bardzo duże , rozwarcie niewielkie jeszcze. Podłączamy!- nakłuto mnie jak jeża jakiegoś igłami. Leżałam pod dwoma różnymi kroplówkami. Zupełnie jak za pierwszym i drugim razem. A podobno z każdym razem jest lżej! Oh my God!
Mijały godziny. Bóle były coraz częstsze, coraz silniejsze. Wyłam. Nie chciałam już żyć. Śmierć wyzwoleniem od tego bólu! …
Jak za każdym razem wcześniej, chciałam wyskoczyć przez okno; dobrze, że ktoś wmontował tam kraty ;))
Księżna była cały czas przy mnie, choć trudno powiedzieć, by Jej obecność uspokajała mnie. Cała wściekłość i ten piekielny ból wyładowywałam na Niej. Co jakiś czas pojawiał się jakiś lekarz i sprawdzał ” ile jeszcze do” .Każdy był miły, każdy był delikatny. Każdy- z wyjątkiem jednego, tego ostatniego.
– Mamo, jak znów tu przyjdzie, wygoń go!
– no jak mogę wygonić położnika?
– możesz! Tego wygoń! Widziałaś- tamci mówili do mnie” kropeczko, biedroneczko”, głaskali po nogach, a ten brutal do mnie nic..! I tak niedelikatny jest! Nie może odebrać tego dziecka!!
:)))
Po kilkunastu godzinach tych koszmarnych mąk , nadszedł czas. I wbiegł do sali…tamten lekarz, „brutal” >
– Mamo, zrób coś, bo nie urodzę!!!
Księżna zastygła na chwile, po czym podeszła do kolegi położnika i stanowczym tonem rzekła:
panie doktorze, może pan wyjść, my sobie poradzimy bez pana doktora tutaj! ( jeszcze nie byli na ” ty” ) :))
Zostałyśmy same. cztery kobiety: ja, Mama, położna i salowa.
Akcji porodowej opowiadać nie będę; wystarczy tylko wspomnieć, że Mała Wiedźma miała ponad 4 kg wagi; przy moim 160 cm wzrostu i nie tęgiej budowie ciała, to naprawdę dużo. Wystarczy wspomnieć, że utknęła główką…
– przyj!!!- pamiętam tylko te krzyki Pani Matki, położnej i salowej. Pamiętam jak trzymały mnie,jak pomagały, naciskały mnie jak starały się .
Księżna asystowała przy dziesiątkach porodów, niektóre sama odbierała. Tym razem jednak nie była w stanie zrobić nic. Położna będąc chyba u skraju wytrzymałości, błagała:
– przyj, bo dziecko się dusi! UDUSI SIĘ zaraz , rozumiesz!
– nie mogę…wyjmijcie TO jakoś ze mnie
Pamiętam kilkusekundową ciszę i pełne rozpaczy spojrzenie Matki. Jakieś głosy, krzyki :
POŁOŻNIK! NATYCHMIAST!!!
Wpadł nagle na salę lekarz dyżurny. Rozejrzał się po wszystkich paniach i spokojnie spytał:
– a co to za histeria? – po czym dosłownie rzucił się na mnie, naciskając mi rękoma na brzuch. Jak korek z butelki wyskoczyła
Mała Wiedźma. I tu natychmiast wkroczyła do akcji Pani Matka- Lekarz Pediatra- trzeba było odessać i przeprowadzić pewne czynności reanimacyjne podduszonego noworodka.
A ja..odetchnęłam spokojnie, gdy wreszcie , po długim, długim wtedy jak wieczność czasie, usłyszałam ten pierwszy krzyk :))

********
Pan doktor ” Brutal” został ulubionym kolegą Pani Matki. Wiele lat pracowali później razem. Księżna oczywiście przeprosiła Go za nasze zachowanie na porodówce Anno Domini 2001 ;)
Pan doktor jest też do dziś moim nadwornym lekarzem. Nie jest wcale taki brutalny i mam dziwne wrażenie, że przed każdym zbadaniem mnie czuje dziwny respekt…. ;)))))

*
A morał..?
Morał z tego taki,
że
nie matki powinny odbierać
swych córek dzieciaki :)))