* Luna( My Lady) czyli i got crazy! ;) *

I remember when,
I remember, I remember
When I lost my mind.

;)

Tamtego popołudnia miałam odebrać Małą W. ze szkoły. Pogoda była niepewna, chmurzyło się i wszystko wskazywało na to, że zaraz lunie. Gdy podchodziłam do samochodu, nagle wyłoniły się spod niego trzy małe kotki. Wystraszone moją obecnością uciekły natychmiast w pobliskie krzaki. Pierwszą moją myślą było,
jak, skąd one się tu znalazły? Może przyszły ze szpitalnej kotłowni, która jest niedaleko? W kotłowni mieszka mnóstwo kotów, może to młode którejś z tamtejszych kocic? Ale chyba to niemożliwe, przecież podwórka pilnują Saba i Abi, które nie cierpią obcych kotów a kotłowniane koty dobrze o tym wiedzą ;) Poza tym, gdyby przyszły stamtąd, pewnie na widok psów uciekłyby z powrotem. A te maluchy swobodnie weszły na obcy, psi teren! Ktoś musiał je wyrzucić. Kotłowniane koty są zwykle brudne, umorusane węglem, a te są dość czyste.
Kociaki nie wychodziły z kryjówek, tylko jeden z nich, czarno biały , z wyglądu niczym miniaturka Milorda, zaciekawiony od czasu do czasu wychylał zza zarośli łepek i zerkał w moją stronę. Miałam tego nie robić, ale już instynktownie chyba schyliłam się i mówiąc cicho” nie bój się” wyciągnęłam do niego rękę. Kotek podszedł do mnie, po czym zamiauczał i uciekł za śmietnik. Chwała Bogu, niech lepiej idą stąd zanim zjawią się psy. I tak ich nie wezmę, mamy przecież już trzy koty!
Pojechałam po córkę. Gdy przyjechałyśmy, kociaki nadal chodziły po naszym podwórku. Czarno biały ostrożnie podszedł do mnie, miauknął i natychmiast uciekł w krzaki.
– Mamusiu, przygarniemy je?- słodko spytała Mała W.
– NIE! Chyba zwariowałaś, dziecko drogie! Teraz musimy je zignorować, niech idą do wąwozu, to są jakby pół dzikie koty , poradzą sobie. I niech idą stąd szybko, bo zaraz przyjdą psy! A jeśli wrócą, zadzwonię do Anity ( koleżanki z TPZ) i ona może już gdzieś je ulokuje.
*
Nie byłabym sobą, gdybym po niecałej godzinie nie poszła jeszcze raz upewnić się, czy nie ma już na podwórku kociaków. Oczywiście Mała W. ochoczo pobiegła ze mną. Gdy po ogólnym oglądzie podwórza ustaliłyśmy , że kociaki na pewno już poszły gdzieś, usłyszałyśmy od strony ogródka piwnego żałosne miauczenie. Podeszłam i zobaczyłam wystraszone to coś :

LUNA

Gdy zawołam, kotek schodził nieśmiało. Ale tylko po to, aby na widok mej wyciągniętej ręki znów uciekać. Wzięłam wcześniej kawałek mięsa z drobiu, by, niezależnie od dalszego przebiegu wypadków, nakarmić go.
Zjadł. Gdy wyciągnęłam rękę , syknął na mnie niczym groźny, jadowity wąż i potraktował łapką z pazurami.
Nie szkodzi, ma prawo być nieufny. A raczej..nieufna.
Patrząc w oczy tego obcego, małego kota, wiedziałam już, że to musi być kotka. Nie wiem dlaczego zawsze to „wyczuwam” po spojrzeniu zwierzaka.

Zgodnie z przewidywaniami rozpadało się. Najpierw małe, rzadkie krople, potem mocny, gęsty deszcz.
Chyba nie tylko ja i moja Mała W. czułyśmy coraz mocniej padający deszcz. Kotka / po piątym kawałku szynki/ pozwoliła się wziąć na ręce.
– co by nie było, nie możemy zostawić jej na deszczu!
Mała Wiedźma była tego samego zdania :)
*
Księżna Matka na widok kotki uśmiechnęła się i powiedziała:
– śliczna jest! Tylko trzeba jechać do weterynarza odrobaczyć , odpchlić ją i zaszczepić.
Owszem, już odpchliałam i odrobaczyłam, ale …chwileczkę, czy ktoś powiedział, że zostanie u nas??
Obdzwoniłam rodzinę i wszystkich znajomych swoich, Małej W., Krzysia itd. Wynik był do przewidzenia: nikt już nie chce kota, a tym bardziej kotki. Wszyscy mają psy, koty, lub psy i koty.
Młody Lew gdy zjechał na weekend, przypieczętował sprawę:
-zostaje z nami! Jest śliczna i inteligentna! I z rodziny milordowatych!
To prawda.
Spójrzcie:
Litttle Lady
*
Jest już z nami ponad tydzień. Psy średnio akceptują ją, natomiast koty..
Diana i Iris są wściekłe, nie lubią tej Małej; syczą i warczą .Przeniosły się do mego Brata. Mój Brat(aby nie było wątpliwości) nie znosił kotów. Dopóki, dopóty nie pojawił się Milord i Reszta.
Taaaa..
Kupuje im najlepsze, świeże ryby i mięso i przede wszystkim, zostawia im ( nawet w mrozy!) uchylone okna, żeby ” w razie czego mogły wejść” . A że mieszka blisko, koty mają po prostu raj.
A mój Milord… Mój Milord , na widok małej kotki na moich rękach, po prostu, zwyczajnie obraził się na mnie. Przez dwa dni i dwie noce nie było go! Wrócił , ale tak wściekły, że nie pozwolił mi nawet pogłaskać się! :) Przeniósł się do pokoju mych synków. Po trzech dniach pozwolił się dotknąć. A gdy już kupiłam mu to, co najbardziej lubi…;)
I- co przedziwne- jako jedyny nasz zwierzak próbuje poznać i zaprzyjaźnić się z Lunką:

czwarta rano;)
LUNA (31)

A nawet pozwala jej jeść ” obok” ;)
LUNA (17)

Jeść, czy nie jeść? Oto jest pytanie! ;)
LUNA (19)

Luna / raczej: Lady Luna ;)

*
Niech już będzie: zwariowałam.
M. mówi, że nie
z butami, a z psami i kotami pójdę do nieba ;)))
Podpisuję się pod każdym komentarzem / oficjalnym i nieoficjalnym/ , żem :
„gupia”, szalona, walnięta, nieobliczalna, anormalna etc.

Tak, jestem.

I……….
ciśnie mi się na usta brzydkie słowo, ale, aby zachować image subtelnej i nieprzeklinającej powiem:
” i już!”
;)

***

30 comments on “* Luna( My Lady) czyli i got crazy! ;) *

  1. ugoldenbrown pisze:

    Rozum, jak rozum, niech będzie, że straciłaś ;) Ale na pewno nie straciłaś SERCA!!
    I to się liczy! Poza tym.. Masz dopiero kilka kociaków, parę psiaków, kto mówi, ze to duzo? :)))

    Czy Luna zagrzebuje jedzenie? Na zdjeciu wydaje mi się, jakby chciała je zagrzebać „na później”.
    Tak robią 2 moje kotki wyrzucone z parkingowej budki. Zagrzebują jedzenie, jakby odkładały do szafki ;)

    • Angie pisze:

      Nie zagrzebuje jedzenia , załatwia się tylko do kuwety, ostrzy pazurki o drapak i ogólnie jest bardzo grzeczna :) Boi się psów , a ja ciągle mam wrażenie, że Saba jeszcze nie do końca przekonała się do niej. Gdy wszyscy wychodzimy, dla pewności izoluję ją( odcinam ” zachodni sektor Zamku” , gdzie mieszka ;)))
      A poza tym ona i Milord chodzą za mną..jak psy! ;)))

  2. Pani Peonia pisze:

    Podobno można kupić w sklepach dla zwierząt taki dinks do wsadzenia do gniazdka elektrycznego, który rozsiewa kocie feromony poprawiające stosunki między kotami.

    • Angie pisze:

      Peonio, dzięki, rozejrzę się, choć wątpię czy moje kocice ” ulegną” jakimkolwiek feromonom;)
      Obie to wielkie indywidualistki, przy tym wredne i egoistyczne, od lat walczą ze sobą.Na szczęście rzadko przebywają w domu, całe dnie polują lub wylegują się w domu mego Brata;)

  3. I jak nie kochać takiego człowieka jak Ty.?
    Imię dla kotki …cudowne.
    Pozdrawiam

  4. cichosza pisze:

    lubię koty może dlatego że chodzą swoimi drogami …pozdrawiam

  5. Jest przesłodka! Kiedyś w zimie na ulicy widziałam małego kotka. Nie wzięłam go i chyba do końca życia będę się zastanawiała co się z nim stało, mam potworne wyrzuty sumienia :-(

    • Angie pisze:

      Ja też nie biorę przecież wszystkich napotkanych kotów; gdyby tak było, już dawno miałabym chyba schronisko dla zwierząt, hehe:)
      Jak to moja koleżanka mawia” nie zbawimy całego świata” .A co do kotów- zwykle radzą sobie, a największe zagrożenie stanowią dla nich niestety ludzie…

  6. Ann pisze:

    Podpisuję się pod postem Marii zielarki bo jak tu nie kochać takiego człowieka jak TY? Feromony kupowałam, jednak nie do końca sprawdziły się, za to są bardzo drogie. Ostatnio miałam do czynienia dorosłym kocurem, któremu nie podobała się nowa koteczka przyniesiona do domu. Obraził się na wszystkich, a na małą tylko warczał. W końcu, po tygodniu odpuścił :)s

  7. maszynagocha pisze:

    No cóż, rozumiem Cię. Słodziutka. :-)

    • Angie pisze:

      Nie mogłam zostawić jej na deszczu. Rodzeństwo jej poszło sobie w świat, a ona jakby czekała na mnie. Myślałam o szybkim znalezieniu jej nowego domku, ale, jak pisałam wszyscy moi znajomi mają już tak koty, jak psy, czasem i koty i psy. Moja siostra ze szwagrem mają trzy psy , kotkę i dokarmiają jeszcze cztery koty mieszkające w starej szopie…;)
      Może znalazłby się chętny, ale nigdy nie mogłabym oddać jej w niepewne ręce. A teraz to i tak już za późno, zadomowiła się u nas na całego ;)))

  8. krakusek pisze:

    śliczna jest ta mała „milordka”,nie dziwię Ci się….ona zawojuje wszystkich,tylko to trochę potrwa…:)

  9. violamalecka pisze:

    To kotka-ślicznotka…
    Wiesz Angie mój ukochany pies,
    sunia wilczurowata, która była z nami
    15 lat wabiła się właśnie Luna.
    Przywołałaś wspomnienia…

    • Angie pisze:

      Vilouś, na niektórych zdjęciach to taki mały ” wypłosz” ;)))
      Naprawdę Twoja sunia tak miała na imię..? Niesamowite! :)))
      Ja tę malutką tak nazwałam, bo akurat księżyc szedł do pełni , a ja podśpiewywałam ” a la luna, la luna” ;)))

  10. Navia pisze:

    Prześliczna kociczka :)

  11. Asenata pisze:

    Ja przez moja dokarmianą kocią ferajnę kiedyś usłyszałam,że jestem
    cytat
    „debilną idiotką”

    A dwa pozostałę kociaki się już nie pokazały?

    • Angie pisze:

      Nie, nie pokazały się, poszły pewnie gdzieś pobliskim wąwozem. Niedaleko jest sad i wiele domków jednorodzinnych, może ktoś przygarnął je. Myślę, że poradzą sobie :)
      A tym gadaniem ludzi nie ma co przejmować się. Szczerze mówiąc Asenato, coraz więcej ludzi albo ma, albo dokarmia koty, psy. I to jest budujące!
      :)))

  12. Cane pisze:

    A moje miejsce w domu rodziców zajął kot, który do tej pory przychodził tylko zjeść coś i przespać się. ;)

    • Angie pisze:

      Mój kot ( ten ” najważniejszy” jak o nim mówimy ;))) wrócił już na swe stanowiska u mnie. Zbyt kocha luksus, by dać się aż tak długo unosić ” honorem”, hehe:)))
      Stara się ignorować małą kotkę, choć gdy ta szarpie go za ogon, denerwuje się i łapą odgania ją ;)

  13. Grzesio Polak pisze:

    Znasz się na kotach doskonale (to jest ewidentne), czego nie mogę powiedzieć o sobie. Bardzo fajny, lekki tekst.

    Moja była dziewczyna zakupila kota syjamskiego o imieniu Sebastian. Mając zero pojęcia o zwyczajach kotków, rzucałem mu kawałek materiału, a Sebastian go chwytał i przynosił z powrotem do mnie – pod same nogi! W końcu wspinał się po ten materiał nawet na biurko i szafy, czego pies w życiu by nie dokonał. Nawet miauczał donośnie, gdy go wołałem – gadaliśmy sobie. Moja dziewczyna, zniesmaczona moimi metodami wychowawczymi, zakończyła przednią zabawę, którą Sebastian i ja wymyśliliśmy dla wspólnej rozrywki. Syjamski kot nie jest jakimś tam kundlem do raportowania, tylko niezwykle piękną rasą do podziwiania i głaskania! Nie wiem… Wszak nie znam się na kotach…

    • Angie pisze:

      Hahaha, mówiąc krótko : kot jest kotem i jeśli taka akurat zabawa mu odpowiada, będzie właśnie tak się bawić! :)
      Grześ, przez lata były u nas tylko psy. Koty pojawiały się , gdy uratowałam ośmiodniowego Milorda i jego rodzeństwo od śmierci( ktoś zabił ich matkę, którą dokarmiałam w biurze…) .
      Nie miałam pojęcia o zajmowaniu się kotami, a wszystko co wiem dziś, wypływa tylko z mojego kilkuletniego doświadczenia w życiu ” z” Milordem, jego siostrą Dianą i przygarniętą później Iris..:)
      Wiesz, to przychodzi jakby samo i myślę, że albo ma się dar do zwierząt, albo nie.
      Bo jeśli jest się pozytywnie nastawionym, kocha się świat,to w jakiś sposób się to odwzajemnia.
      :)

  14. Justyna pisze:

    Jaka śliczna kocia dzidzia:)
    Kocham zwierzęta , uważam że słuszne jest powiedzenie „obojętnego na niedole zwierząt i ludzka niedola nie wzruszy” . Nigdy nie mogę przejść obojętnie nad tą niedolą . Młoda tak samo i pamiętam jak w dzieciństwie znosiła mi do domu te wszystkie „nieszczęścia” i biegałyśmy po weterynarzach ratując , szczepiąc , lecząc … Wygodnie nie widzieć , ale to trzeba umieć i mieć taka osobowość , charakter nieczuły , ja tak nie umiem :)

    • Angie pisze:

      Just, napisałam już tutaj w którymś z komentarzy, że kocich nieszczęść są winni głównie ludzie. Niestety…
      Zdaję sobie sprawę z tego, że nie uratuję całego świata biednych i porzuconych zwierzaków, ale jeśli tylko mogę pomagam. Absurdem byłoby też brać wszystkie napotkane, bezdomne kotki ( no, chyba , ze planuje się założyć schronisko dla zwierząt;))) , ale nie wolno przechodzić obojętnie. Dziś gmina( przynajmniej nasza) ma dotacje unijne na rzecz zwierząt i urzędnicy mają „psi obowiązek” uczestniczyć w akcjach ratowania zwierząt i zapewnienia porzuconym zwierzakom miejsca w schroniskach. Z czego( zakresu obowiązków wszystkich możliwych organów państwowych;)) z wielką przyjemnością korzystamy. Niedawno Mama znalazła kilka razy wyrzucone przy drogach psy; natychmiast telefon pod wskazany adres, w ciągu godziny zjawia się Powiatowy Lekarz Weterynarii i odpowiednie służby, które zajmują się takim psiakiem. Szybko też staramy się znaleźć bezdomnym zwierzakom nowe domki..:)
      Just, to żadna chwała dla mnie- cała moja rodzina taka jest. I na szczęście moje latorośle nie są inne i też nigdy nie przejdą obojętnie obok nieszczęścia :)))

Dodaj odpowiedź do Angie Anuluj pisanie odpowiedzi