* Drezno *

Karnawał trwa, konkurs trwa, a ja w tym wirze życia, wirze ciągle atakujących wirusów, nie mam nawet czasu na podzielenie się z Wami tym, co lubię i co może Wam smakować.
I nie chodzi akurat o wielki tort, który przed chwilą skończyłam ozdabiać. Tworzenie tego cukierniczego dzieła zajęło mi dobry kawał popołudnia; czegóż jednak się nie robi dla swej pyskatej (ale uroczej i przecież ukochanej! ) Małej Wiedźmy? :)
Tort chłodzi się w lodówce, ja tymczasem wrócę wspomnieniami do niedalekiej przeszłości.
*
Miesiąc temu , przed Świętami wybraliśmy się z Moją Szanowną Panią Matką (Księżną) , Młodym Lwem oraz pewną świetnie znaną Wam, niegrzeczną Małą Dziewczynką ,na wycieczkę do Drezna. Celem wycieczki było spenetrowanie słynnego Bożonarodzeniowego Jarmarku Drezdeńskiego oraz zwiedzenie miasta.
Wyruszyliśmy w sobotę rano busem w towarzystwie naszego miejscowego ciała pedagogicznego. Wyjazdy z ciałem są zawsze udane, tym bardziej , jeśli jest to znane i bliskie sercu ciało ;) Pomimo tego, ze w połowie drogi zepsuła się pogoda, jechaliśmy w zamieci śnieżnej, w naszym busie panował ogólny optymizm i radość .Z wyjazdu.
Do Drezna dotarliśmy około 10ej rano. Gdy przejeżdżaliśmy przez miasto nie opuszczało nas wrażenie swojskości. To..to przecież nasz Wrocław! Te same kamienice, ulice i uliczki. Ten sam..duch miasta!
Było tak dopóki, dopóty nie zobaczyliśmy tego:

Przenieśliśmy się nagle w inny wymiar, wiek, w inny świat.
Barokowy Zwinger od pierwszego wejrzenia olśniewa przepychem, wielkością i majestatem. Pomimo tego, że był środek grudnia i w kompleksie pałacowym trwały prace remontowe, piękno całego obiektu i jego rozmach zaparł dech w piersiach.


*

*

*

*

*

*

*

*
Nie sposób opisać czy nawet przedstawić zdjęciami, piękna tego kompleksu.
Głównym punktem zwiedzania go, była wizyta w Galerii Malarskiej Mistrzów Dawnych.
Galeria obejmuje najbardziej znaczące dzieła włoskiego malarstwa renesansowego, jak również flandryjskiego i holenderskiego malarstwa z XV-XVII stulecia. Reprezentowane jest również francuskie malarstwo z XVII-XVIII wieku i niemieckie malarstwo z XVI-XVIII stulecia.
Najcenniejszymi są dzieła Tycjana, Rubensa i Holbeina, Canaletto i perła wśród zbiorów
Madonna Sykstyńska Rafaela

Obraz przytłacza swym pięknem i potęgą. Potęgą, płynącą tak z wielkości dzieła, jak jego doskonałości.Mistycyzmem emanującym i wypełniającym całą salę…
Trudno opisać uczucie zaszczytu patrzenia na arcydzieło Rafaela Santi.
I szczęście, że można było je zobaczyć tu, w Dreźnie; obraz zostaje oddany do Watykanu w sierpniu br.
***
Galeria oraz cały kompleks Zwinger przyciąga tłumy z całego świata. Drezno stało się międzynarodowym tyglem, gdzie mieszają się języki Wschodu i Zachodu. Trudno jest znaleźć miejsce w kawiarni lub restauracji, szczególnie teraz, w okresie bożonarodzeniowym.
Po kilkugodzinnej uczcie duchowej w Zwinger , postanowiliśmy posilić się i ruszyć na zakupy świąteczne na słynny
Dresdner Striezelmarkt.

Przebijając się przez tłumy Niemców, Japończyków, Rosjan, Francuzów wypatrywaliśmy jakiejś prawdziwej niemieckiej restauracji z daniami regionalnymi. Wokół wiele włoskich pizzerni, Irish- pubów, Guiness- pubów, KFC i wszystkiego, co można spotkać wszędzie w kraju. W końcu Młody Lew, który włada biegle językiem niemieckim i angielskim, dowiedział się od przechodzącego obok nas młodego, sympatycznego Niemca, gdzie znajdziemy niemiecką restaurację.
– sznycel? Haha, sznycel chcecie zjeść!- dowcipnie odezwał się Młody Niemiec
– ja, ja , sznycel!- odparliśmy ( zgłodniałym) chórem
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem :)
Trafiliśmy do ciepłej, wyścielonej drewnianymi panelami restauracji.
– do you speak English? – spytaliśmy barmana
– no, no- kiwał przecząco głową. A młodziutka kelnerka, ubrana w regionalny strój pierzchła ..spłoszona :))
Na szczęście , jak już wspomniałam, Lew zna biegle j.niemiecki i ( też na szczęście dla mnie i Mojej Księżnej) pojawiły się szybko obok nas dwie kelnerki władające angielskim. Moje pierwsze pytanie brzmaiało:
– have you got red wine? HOT red wine? I’m frozen..almost frozen!!
I była to prawda. Tradycyjnie, nie przewidziawszy tego, że w Niemczech będzie dużo zimniej niż w Polsce, ubrałam się lekko. Stanowczo za lekko. I prawie zamarzłam zwiedzając Zwinger!
Wypiłam duszkiem kufel pysznego, grzanego wina. Wypiłabym pewnie jeszcze kilka takich kufelków, gdyby nie to, że po obiedzie mieliśmy już tylko 2 godziny na zrobienie zakupów na jarmarku.
Gdy wchodziliśmy na Dresdner Striezelmarkt było już ciemno i nie mogliśmy robić zdjęć. Posłużę się więc tu pożyczonym zdjęciem, reklamującym jarmark


*

*

*

*

Na jarmarku mogłabym spędzić cały dzień, wieczór i noc. Pijąc to pyszne, grzane wino i oglądając czekoladowe pierniki, drewniane zabawki i zabaweczki, świąteczne ozdoby, szlachetne i pół- szlachetne kamyki; słuchając gwaru międzynarodowych rozmów.
Niestety musieliśmy wieczorem wracać do kraju.
Czekając na resztę wycieczki i busa, widzieliśmy nietoperze wylatujące w mrok nocy z dachów budowli Zwinger.
Było ..naprawdę jak w innej epoce :)
Tak żegnało nas Drezno

41 comments on “* Drezno *

  1. Pojechałaś TWA nie zabrałaś, a teraz po opowiadacz,jak to fajnie było:)

  2. violamalecka pisze:

    To złote dziewczę na ostatniej fotce
    to zapewne Ty..?
    Rafael Santi… wspaniały malarz o pięknym imieniu.
    Angie ta muza poniżej jakoś tak bardzo
    kojarzy mi się z Tobą… głoś tekst… i ten fortepian w tle…

    • Angie pisze:

      Viola:))
      Piękna muza..może taka bardziej do tej ” wyciszonej Angie” ;)
      A złote dziewczę, jak to powiedziałaś, to pewnie, że ja!
      Ileż tam było cacek do oglądania, ile sukni w starym stylu ,do mierzenia i kupienia!
      Oczywiście przymierzyłam jedną z nich i wylazłam z garderoby pokazać się rodzinie. Na oczach tłumku Niemców, Rosjan itd
      ;)

  3. charmee00 pisze:

    Nie byłam w tych rejonach nigdy. Moze kiedyś to nadrobię, tylko że mnie ciągnie bardziej na południe, niż na zachód…

    A na jarmark, to bym chciała do Wiednia… Tyle, ze prędzej się dokulam do Wilna, na Kaziuki w marcu.

  4. wg108 pisze:

    Bardzo miło wspominam tydzień w Dreźnie. Taki dłuższy pobyt pozwala zwiedzać sobie na spokojnie i zrobić jeszcze wycieczki po okolicy. Z zabytków pozytywnie zaskoczyło mnie Albertinum, bo co do reszty to miałem albumowe wyobrażenie.

  5. even21 pisze:

    Drezno to kolejny mój przystanek… może zdążę przed sierpniem, żeby jeszcze „na własne oczy” zobaczyć Rafaela… :)
    Rozumiem Twoje wrażenia – miałam podobne z jarmarku bożonarodzeniowego w Berlinie…

    • Angie pisze:

      even :***
      Miło Cię widzieć tutaj!
      Nie zawsze jestem, więc nie zawsze mogę od razu odpowiadać.
      Wpadaj do mnie zawsze ,gdy masz ochotę; zwykle ktoś z moich przyjaciół gdzieś w pobliżu jest i chętnie pogada z Tobą
      :)))
      Caddicusie:*

  6. No wpuść kobietę na jarmark to nie oderwiesz jej od świecidełek;)
    Teraz już wiadomo, opóźnił powrót z wycieczki…

  7. even21 pisze:

    Caddi… Ty chyba byłeś na innej wycieczce… :)
    u nas wyjazd opóźniali faceci, którzy za bardzo rozsmakowali się w piwie… :)

  8. Krystiana pisze:

    -to piękne miasto-miałaś miłą wyprawę;-)

  9. Even, jak ten gatunek ludzki jest zróżnicowany;)))
    Niby ta sama wycieczka, a jakże inaczej zapamiętana, tak jak twoje, czy moje lewo?

  10. mirka.d pisze:

    To zwiedziłaś kawał świata Angi, ale co kupiłaś na tym jarmarku?

  11. I tu Mirka postawiła zasadnicze pytanie, a my sie rozwodzimy nad zdjęciami, zwiedzaniem, spóznianiem:-)

  12. even21 pisze:

    Sorki, lubię żartować :)))
    a tak poważnie – w Berlinie byłam wtedy pierwszy raz, zadziwiło mnie to miasto, chciałam jak najwięcej zobaczyć – o tym, co zrobiło na mnie wrażenie, częściowo wspomniałam u siebie chyba w październiku, kiedy pisałam o zakazanych książkach; dołączyliśmy pięcioosobową grupą do wycieczki organizowanej przez lokalne biuro podróży; okazało się jednak, że większość uczestników nastawiona jest na zakupy, niektórzy przedsiębiorczy – nawet na handelek…
    I tu masz rację Caddicusie – niby ta sama wycieczka, a jakże różne nastawienie… :)

  13. guardangel pisze:

    Lubię takie reportaże z podróży. Człowiek pozwiedza nie ruszając się z domu :)

  14. maxcel pisze:

    Angi:** A podobno Drezno alianci zrównali z ziemią… Tym wspomnieniem przypomniałaś mi moje wyprawy do kompleksu Sanssouci w Poczdamie. Przepiękne miejsca…

    • Angie pisze:

      Max:***
      a no zrównali, nie tak ja Niemcy Warszawę, ale też bardzo.
      Na szczęście nie wszystko wojna zniszczyła i na szczęście to co najważniejsze, odbudowano :)

  15. Cane pisze:

    U nas też takie piękne pałacyki można zobaczyć, może nie tak okazałe, ale z podobnymi fasadami. I wina grzanego też można u nas uświadczyć. :) Ni mniej powiem, że pojechałbym do Drezna na wycieczkę.

  16. maxcel pisze:

    Angi. Też lubię do sąsiadów wyskoczyć. Do Kaliningradu na te przykład… Tylko licznika Geigera jeszcze nie zakupiłem. Pewno to błąd ;))
    A… i ostrożnie przez ulicę proszę przechodzić po pasach… To nie żart!!!! Tam naprawdę polowanie na tych na zebrze ciągle trwa…/mur/

  17. Max, skoro już mowa o Kaliningradzie, to pozdrów ode mnie Immanuela. Wspominam moje spotkanie z nim w 1996 roku. Ciekaw jestem, czy w drogach dziury mniejsze niż w Polsce. Pamiętam też straszący betonowy i niedokończony budynek obwodowego komitetu KPZR, który miejscowy kacyk postanowił postawić na miejscu wyburzonego pałacu cesarza pruskiego. Barabarzyńskie wyburzenie zabytku miało miejsce w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.

  18. maxcel pisze:

    Caddi. Emanuel został skutecznie przepłoszony z Tego miejsca. Pozostała siermiężność godna zniewolenia, które wciąż w tym serdecznym narodzie tkwi. Nie wiem, skąd w nich tyle cierpliwości… Przecież nie z gazu i ropy….

  19. wyzwolonazliczb pisze:

    Lubię w blogowaniu Angie jej prawdziwość,spontaniczność, realność. Czasami mam wrażenie, że wszystkiego można tu dotknąć, spróbować, poczuć. :) Takie jest moje odczuwanie Twojego bloga Angie :):*

  20. mmrr pisze:

    A propos Emmanuela Kanta mam takie małe osobiste przeżycie z tym związane.
    To się działo jeszcze w ubiełym wieku w latach dziewięćiesiątych… GUM/Główny Urząd Miar/ …Warszawa… i pomiary wagi w komorze radiowej…
    Pan od obsługi komory w czasie śniadania z moim szefem zaczęli rozmawiać na temat „jachtowy”. Pan z Warszawy miał jacht na jeziorze i tam pływał a mój szef miał już jacht morski w Gdańsku i pływał już po pobliskich morzach. Rozmowa była dość żywa ale mnie jakoś nie wciągała bo ja nie mam jachtu i nie mam zacięcia żeglarskiego… no może po za śpiewaniem piosenek żeglarskich. W pewnym momencie uznałem, że powinienem coś powiedzieć i wtrącić coś mądrego do rozmowy. W tym momencie przypomniał mi się Emmanuel Kant i postanowiłem go wykorzystać do swojego przemyślenia, którym zamierzałem się podzielić z obu panami. Zbyt długo się nie zastanawiając „wypaliłem” swój wywód:
    – Zauważcie panowie…taki Emmanuel Kant chodził tylko ok.100 metrów z domu do uczelni i z uczelni do domu przez całe życie… nigdzie nie wyjeżdżając… i zna go cały świat, a panowie pływacie po morzach i jeziorach i nikt was nie zna.
    Po tych słowach rozmowa panów skończyła się i pan od obsługi komory porwócił do pomiaów wagi. Tak mi się wydaje, że przykład Kanta nie był z mojej strony najlepszym przykładem w tej rozmowie… hmm…

  21. Mmrr, wiele bym dał, by widzieć miny obu panów, gdy mówiłeś im o Kancie;)

  22. mmrr pisze:

    Caddicusie… no nie były to twarze zadowolone…

    • Angie pisze:

      Witam Panowie:))
      Jestem, czuwam, ale ponieważ rozmawiam teraz na facebook’u z synem z Anglii i jeszcze dwoma znajomymi jednocześnie , nie odzywam się chwilowo ( pomimo swej błyskotliwości i wielkiej bystrości , nie dam rady być wszędzie na raz)
      Miło mi, ze jesteście!

  23. mmrr pisze:

    Może to wygląda na moje dziwaczenie, ale tak nie jest… po prostu potrafię się przystosować w miarę… do sytuacji, która mnie spotyka.
    Żeby zobrazować to co powiedziałem opowiem inną sytuacjję… taką pospolitą.
    Otóż któregoś dnia, rano wszedłem do zakładu, kórego byliśmy głównym kooperantem i tam na piętrze przechodząc obok toalety spotkałem wychodzącego z niej z mokrymi rękoma… kolegę.
    I wtedy usłyszałem jakże pospolity tekst…
    -dzień dobry… przepraszam pana ale mam mokre ręce i nie mogę się przywitać
    -rozumiem ale proszę chwilę zaczekać panie Tomku
    Wszedłem do łazienki odkręciłem kran i zmoczyłem prawą dłoń a następnie wyszedłem z mokrą dłonią i spytałem:
    -a teraz możemy się przywitać?
    Jakżesz wielka „panda” pojawiła się na jego twarzy lecz po krótkiej chwili powiedział
    -oczywiście… możemy się przywitać – i mokrymi dłońmi zdecydowanym męskim uściskiem przywitaliśmy się na mokro :)
    No czasami taki jestem :)

  24. Angie
    to nie komentarz – ale nie wiem jak zaprenumerowac ten blog emailem – swojego nie podam do publicznej wiadomości – ze mną kontakt z Profile Google+, chyba że [… poznałem koty] – proszę zaraz usunąć ten mój niekomentarz.
    Pozdrawiam

  25. Mmrr, widzę i czytam, ze masz w swoim kuferku wiele ciekawych o pouczających opowieści. Najpierw Kant , teraz moje ręce przy powitaniu… A zdawać by się mogło, ze to taka zwykła wycieczka zakupowa do Drezna, a my już byliśmy w Kaliningradzie i w paru innych miejscach.

  26. mmrr pisze:

    Zakończę może te moje zwierzenia-zdarzenia inną historyjką.
    Otóż w tymże samym zakładzie był inny kolega, który w czasie każdej z dyskusji bardzo się upierał przy swoich argumentach i na moje argumenty w ogóle nie reagował… nie ważne czy one były właściwe czy mniej właściwe. Uparcie jak kozioł trwał prezy swoim zdaniu, choć wielokrotnie nie miał racji. Trudno mi było przekonać go do jakiejkolwiek zmiany swojego zdania czy ustąpienia w swoich poglądach. W czasie jednej z takich dyskusji pojawiła mi się w głowie ciekawa konstrukcja słowna i od razu ją użyłem. W chwili gdy kolejne argumenty nie zmieniały ani na jotę jego zdania nagle wygłaszałem takie swoje zdanie…
    – ponieważ dalsza dyskusja nie ma już żadnego sensu to przyjmijmy za pewnik, że pan panie Leszku w ogóle nie ma racji i zacznijmy dyskutować od początku
    To zaskutkowało u niego nagłym wybuchem śmiechu, rozładowaniem narastającego sporu i zakończeniem słownego dyskursu.
    Tak robiłem z kilkanaście razy w czasie różnych dyskusji, tzn wygłaszałem w odpowiednim momencie tę sentencję.. zawsze z takim samym skutkiem… tzn. kolega wybuchał wtedy śmiechem i elegancko zakańczaliśmy wtedy dyskusję, bo ciężko się dyskutuje z osobą która wpada w taki śmiech.
    Po jakichś trzech tygodniach w poniedziałkowy poranek, w pracy, tenże kolega podchodzi do mnie z takimi słowami:
    -wie pan w niedzielę żona postawiła na stole obiad i poszła do kuchni po nastepne danie. Gdy wchodziła do pokoju nagle sam do siebie wybuchłem śmiechem, a żona odezwała się w te słowa:
    -co ty na starość zgłupiałeś sam do siebie się śmijesz głośno!!!
    -wtedy jej wyjaśniłem,że przypomniałem sobie słowa kolegi…. przyjmijmy za pewnik, że nie ma pan w ogóle racji… itd, itd i dlatego tak wybuchłem śmiechem
    -żona pokręciła głową i popatrzyła na mnie z politowaniem…
    – i to wszystko przez pana, przez pana oberwało mi się od żony…
    Nie wszystko jednak jest do końca przewidywalne. Reakcji żony nie przewidziałem… :)

  27. […] Przypominam, że nadal można wysyłać SMSy na w plebiscycie na Blog Roku. Głosujemy oczywiście na blogi Angie i Edgara. […]